The Club

Redakcja

18.04.2008 10:00, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wyobraźcie sobie Fight Club, ale z użyciem broni. W takiej podziemnej organizacji spotykaliby się nie zmęczeni życiem schizofreniczni urzędnicy, lecz ktoś pochodzący ze zgoła innego środowiska - najgorsi przestępcy, najwięksi maniacy oraz ci, którzy za pieniądze z przyjemnością będą zabijać. Dodajmy do tego żądnych wrażeń bogaczy, setki przeciwników do ubicia i różne tryby rozgrywki. Z tej mieszanki powstanie nam oto The Club.

Filmiki, którymi raczyli graczy od jakiegoś czasu spece od marketingu Segi w zasadzie opowiadają nam całą historię. Intro prezentuje nowoczesnych gladiatorów w mniej lub bardziej brutalnych krótkich scenkach. Wiemy już tyle, że tajemnicza organizacja nazywająca siebie tytułowym Klubem werbuje różnego rodzaju wariatów chętnych do zaryzykowania życia za kasę. Jedynym przedstawicielem tej ciekawej „firmy” jest Sekretarz, który kierować nas będzie przez naszą krótką, acz pełną trupów karierę; reszta członków pozostaje w cieniu. Z miejsca wywnioskować możemy jeszcze jedną rzecz, mianowicie zwierzchnicy Klubu muszą być bardzo bogaci – wysyłają nas w miejsca, do których dostęp otwierają tylko bardzo grube pliki banknotów.

Taki wstęp fabularny musi nam oto zastąpić jakąkolwiek historię. The Club pomyślane zostało nie jako jakiś rozwinięty TPP, lecz czysta, niczym niezmącona, totalna rozwałka dla jednego lub też wielu graczy. Turnieje singleplayerowe przygotowują nas do walki w sieci i uczą podstaw wszystkich trybów rozgrywki, żebyśmy przypadkiem się nie pogubili, kiedy przyjdzie do stawienia czoła żywemu przeciwnikowi. Dzięki singlowi poznajemy również specjalne sposoby liczenia punktów, wymyślone dla urozmaicenia dotąd dość standardowej walki. Szkoda tylko, że wyłącznie jeden tryb wieloosobowy korzysta z tego ciekawego systemu.

Obraz

Do dyspozycji twórcy z Bizarre Creations oddają nam w sumie 8 postaci. Na samym początku rozgrywki możemy pokierować tylko sześcioma z nich, pozostałe zostają udostępnione w miarę wygrywania poszczególnych faz turnieju. Developer pokusił się do tego o wprowadzenie drobnego elementu RPG-owego. Każdy z bohaterów opisany jest trzema cechami: szybkością, siłą i wytrzymałością. Na przykład taki Dragov, najniebezpieczniejszy przestępca Rosji, jest równie wielki jak syberyjski niedźwiedź, ale porusza się niczym mucha w smole. Trudniej go za to ubić, więc wybiorą go raczej gracze, którym pasuje działanie w stylu Terminatora. Kuro z drugiej strony jest bardzo szybki, acz nie zniesie już tylu ciosów na chudą japońską klatę, stąd nie ma co wbiegać nim w większe zgrupowania przeciwnika.

[break/]Wybieramy zawodnika, którym będziemy kierować w czasie turnieju i od razu wpadamy w wir walki. Ta jest nad wyraz wręcz zręcznościowa. Z podstaw klawiszologi to prawym przyciskiem myszki możemy przycelować, dzięki czemu nasze strzały skuteczniej dosięgną celu. Da się także szybko przetoczyć po podłożu lub przeskoczyć przez murek, do czego to posłuży spacja. Niestety samo dowolne skakanie pozostaje nieodkrytą tajemnicą dla współczesnych wojowników, zaś powód tego jest raczej bardzo prozaiczny – moglibyśmy wtedy z łatwością przebyć barierki, które odgradzają trasę danej misji od całej mapy.

Obraz

Tak, tak, dobrze przeczytaliście. Bizarre Creations znane jest przede wszystkim z serii Project Gotham Racing i najwyraźniej panowie nie potrafili odzwyczaić się od myślenia wyścigowego, bo The Club oferuje nam tryby, które jako żywo czerpią z tego właśnie gatunku growej rozrywki. Jeden z nich na przykład polega na okrążeniu wyznaczonej trasy określoną ilość razy, najczęściej trzy, wystrzelaniu jak największej ilości przeciwników, a wszystko to w takt odliczanego czasu. Dalej, taki tryb oblężenia wymaga od nas pozostania przy życiu przez kilka minut i jednoczesnego stawiania czoła dziesiątkom przeciwników, którzy atakują nas z każdej strony, co na samym początku może wydawać się ciekawe, szczególnie w połączeniu z dość niestandardowym sposobem punktowania naszych działań.

Obraz

Każdy zabity przeciwnik nabija nam licznik combo. Dzięki temu zdobywane punkty są mnożone przez odpowiednią liczbę. Jeśli jednak przez kilka sekund nikogo nie zdołamy sfragować zaczyna się stopniowe odliczanie, po którym tracimy nasz mnożnik. Poprzez takie zagranie twórcy wymuszają na nas niezwykle szybkie działanie. Kiedy szarpiemy na najniższym stopniu trudności nie jest to problem, ale zajęcie pierwszego miejsca w turnieju przy stopniach wyższych wymaga niezłej prędkości. W ten sposób mapę możemy przejść w 3 minuty, zabijając przy tym 40 przeciwników (jeden pada co każde 4 i pół sekundy, to więcej niż w Robocopie). Należy jeszcze wspomnieć, że wyjątkowo efektowne strzały, takie po przetoczeniu się na przykład, czy trafienia w głowę, punktowane są o wiele lepiej niż standardowa, „nudna” seria w korpus.

[break/]Walkę toczyć będziemy w najróżniejszych miejscach na całym globie. Klub ma tak bogatych członków, że może wprowadzić nas na przykład do starego sowieckiego bunkra, na pokład statku, który ugrzązł gdzieś u wybrzeży Afryki, czy do zamkniętych, rozpadających się dzielnic Wenecji. Ulokowanie map potrafi zaskoczyć, szkoda tylko, że koniec końców jest ich tak mało. Dziewięć miejscówek podzielonych na sektory to znikoma liczba jak na grę, której rdzeniem jest walka wieloosobowa - zawodnicy mogą się nimi po prostu szybko znudzić. Z niezrozumiałych powodów również niektóre poziomy wyglądają wyraźnie lepiej od pozostałych. Wspomniana Wenecja, czy statek biją wykonaniem na głowę na przykład bunkier i opuszczony magazyn. Dość nierówno pod tym względem innymi słowy.

Obraz

Błyskawiczne tryby rozgrywki sprawiają, że na samym początku nie zauważamy pewnego mankamentu gry. Jest ona niestety po prostu nazbyt płytka. Mordowanie takich ilości przeciwników w trakcie jednej misji robi się po jakimś czasie nużące. Tym bardziej, że Ci komputerowi nie grzeszą specjalnie inteligencją, a ich taktyka sprowadza się zwyczajnie do biegu w naszą stronę, tudzież do czekania za rogiem na kulkę w łeb. Nie jest to jednak tutaj jedyna „ciekawa” sprawa – ot, przyjdzie nam toczyć walkę z legionami klonów. Na każdej mapie widzimy w kółko te same modele. W czasie starć w ogromnym dworze zauważymy, że do stacjonarnych działek podbiegają tylko łysi panowie. Przypadek? Ogólnie gra szybko traci urok nowoczesnej strzelanki i staje się po prostu biegiem do mety z wciśniętym spustem.

Obraz

Jakby tego było mało, cały turniej jest zadziwiająco wręcz krótki - można go przejść w jakieś 5 godzin intensywnej gry. Rozumiem, że jest to produkcja przede wszystkim multiplayerowa, ale to jest już lekka przesada. Tym bardziej, iż każdy z turniejów rozgrywa się na zaledwie jednej mapie podzielonej na trasy. Nie daje mi także spokoju jedna nielogiczność: pojedynczy gracz jest prawie nie do zatrzymania, potrafi przyjąć na siebie naprawdę ogromne ilości kul, podczas gdy sterowani przez komputer żołdacy zazwyczaj padają od jednego, dwóch strzałów. Czujemy się trochę jak na strzelnicy, gdzie cele nie mogą za bardzo odpowiedzieć nam ogniem.[break/]Jak już wcześniej nieśmiało wspominałem, The Club to gra multiplayerowa, ale w sumie zaprojektowana w dziwny sposób, bowiem wyłącznie jeden z ośmiu dostępnych trybów pozwala nam powalczyć w systemie zdobywania punktów znanym z turniejów dla pojedynczego gracza. Stąd online produkcja ta traci pewne elementy niezwykłości wprowadzone przez Bizarre Creations. Wiele osób liczyło także po cichu na to, że właściciele konsol i blaszaków będą mogli w końcu zmierzyć się ze sobą. Niestety nic z tego.

Obraz

Oprawa graficzna tytuły nie zachwyca, chociaż wszystko niewątpliwie wykonano schludnie i przejrzyście. Mapy ukazane są dość ciekawie, szkoda tylko, że nie ma za bardzo czasu, żeby się im przyjrzeć – wszystko jak wiemy przebiega w grze strasznie szybko. Wspomniane już powtarzające się modele przeciwników naprawdę potrafią zdenerwować, szczególnie jeśli na danej mapie po raz n-ty mordujemy tak samo ubranego żołdaka. Do wszystkiego dochodzi jeszcze to, że niektóre levele wydają się zdecydowanie za ciemne, a szczególne te ich części, które rozgrywają się w zamkniętych pomieszczeniach. Mamy wtedy kłopoty z wypatrzeniem wroga, acz nie odwrotnie - ten mierzy do nas z zadziwiającą precyzją. Od strony dźwiękowej jedną z rzeczy mogącą sprawić, iż gracze pecetowy poczują się jak w domu jest głos „komentatora”, bardzo przypominający ten znany z Q3. Odzywa się on jednak na tyle rzadko, że nie ratuje raczej średniego poziomu całości. W czasie walki przygrywa nam oczywiście muzyczka, lecz nie można się nią w żadnym razie zachwycić. Ot, taki lekki dodatek do rozwałki.

Obraz

Podsumowując, gracz pojedynczy tak szybko może przejść grę, jak się nią znudzić. Wielbiciele multiplayera mają za to dostępne o wiele lepsze produkcje, więc pewnie nie będą tracić czasu na tą zbyt zręcznościową strzelankę. Bardzo szkoda, że twórcy nie postarali się stworzyć większej ilości map i trochę pogłębić rozgrywki. Może pomogłoby zmniejszenie ilości przeciwników i zróżnicowanie ich modeli? Z niewspomnianych jeszcze ciekawostek to graczy pecetowych odstraszy po części zapewne fakt, że menu zostało żywcem przeniesione z konsoli. Jest to trochę denerwujące, klawiatura nie ma przecież wydzielonego przycisku A (sprawdzałem, klawisz A nie działa). Mogło być lepiej niż tylko „porcik”.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)