Mortyr: Operacja Sztorm

Redakcja

09.05.2008 09:24, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Od momentu premiery Ubersoldiera II uwierzyłem, że zrobienie gry jednocześnie taniej i fajnej jest jednak możliwe. W końcu technika poszła do przodu, można łatwymi patentami sprawić, żeby grafika błyszczała. Reszta też nie powinna być problemem. Wystarczy wymyślić jakiś mroczny, czy wyjątkowo bohaterski i wzruszający wątek wojenny, a strzelaninę urozmaicić typowymi zadaniami. Albo zwyczajnie ściągnąć pomysły od tej pierwszej ligi shooterów. Tymczasem niestety nadal niektórzy twórcy zdecydowanie wolą fabrycznie wręcz produkować kolejne słabiaki, niż choć raz się lekko nawet postarać.

Kiedy szarpałem w ostatnie dzieło City Interactive spod znaku Mortyra mówiłem i pisałem, że to średnia gra. Po pół roku czasu oraz kontakcie z sequelem zmieniam zdanie. To była gra dobra. Może miała leciwą grafikę i nie dorastała do pięt dawno już wydanemu Call of Duty 2, lecz nagłe zwroty akcji w fabule, a także pomysłowo wyznaczane cele misji zrobiły z niej po prostu fajną produkcję. Teraz twórcy jakąkolwiek dynamikę rozgrywki zamienili na jeden naczelny atut pod tytułem „silnik graficzny F.E.A.R.-a” i nie wykorzystali potencjału historii, przez co wyszła niezbyt porywająca, przeciętna strzelanka.

Sam pomysł na ten tytuł zapowiadał się całkiem nieźle. Operacja Sztorm to tajny plan wyeliminowania z wojennej gry trzech "prawych rąk" Hitlera – Josepha Goebbelsa, Heinricha Himmlera i Hermana Goeringa. Nie brzmi jakoś strasznie oszałamiająco, ale kto pogardzi soczystą jatką? A przynajmniej takiej można by się spodziewać, przecież notabli chcącego podbić Europę mocarstwa musi chronić co najmniej elita SS, czy „ubersoldierowie” wspierani przez roboty oraz zombie. Tymczasem przez całą grę miałem nieodparte wrażenie, że nie jestem wcale superkomandosem na jeszcze supertajniejszej misji, tylko wolnym strzelcem, który od przypadku do przypadku napada drobne garnizony w jakichś kanałach, tudzież miasteczkach, zaś na koniec wykańcza szefa podwórkowej mafii.

Dosyć szalony plan na fabułę nie został dostatecznie rozbudowany, ani to historycznym wstępem, ani filmikami i rozkazami sztabu między misjami. Ot, jest rok 1942, gdy Niemcy są u szczytu potęgi, a nas do boju wysyła brytyjski rząd. Nas, czyli według twórców „bohatera najsłynniejszej polskiej serii FPS-ów”. Cóż, bohaterem pierwszej gry z serii Mortyr był Sebastian, drugiej Sven, a trzeciej Jan, czyli wychodzi nam mix typu Svenbastjan. Z drugiej jednak strony zlepek 3 postaci idealnie rozkłada się na główny cel gry – wyjdzie akurat po jednym Mortyrze na każdego hitlerowskiego notabla...

[break/]Grę rozpoczynamy (mimo wszystko jako Janek) w jakiejś zapadłej francuskiej mieścinie, gdzie urządzamy dosyć skromne rzeźnie na niedużych uliczkach i w kamienicach. Niby wszystko jest fajnie, grafika dosyć ładna, lecz od początku wychodzą główne bolączki tej produkcji. Przede wszystkim poruszamy się często po strasznie ciasnej, mało ciekawej przestrzeni. Nietrudno będzie się znudzić serią identycznych korytarzy, pokoi, lub tuneli, w których nie bardzo jest miejsce na manewry, zaś nieraz ślimacza akcja wybije nam z głowy jakikolwiek pomysł ukrycia się za pobliskim elementem otoczenia.

Zresztą strategiczne używanie środowiska jest też zbędne z innych powodów. Po pierwsze Niemców jest stosunkowo mało. Nie ma za bardzo co liczyć na sytuacje, kiedy skoczy nam tętno przy wykonywaniu jakichś akrobacji i nerwowym przeładowywaniu. Każdy fragment przechodzimy spokojnie na jednym magazynku, co jakiś czas wykurzając wroga granatami. Kolejna rzecz to antyczna konstrukcja produkcji. Świat strzelanek poszedł do przodu i zaskakuje nas różnymi rozwiązaniami akcji, tymczasem autorzy Mortyra zatrzymali się mniej więcej na etapie mechaniki Medal of Honor: Allied Assault. Moment auto-zapisu stanu gry oznacza, że za najbliższym rogiem czai się wróg, a widząc z daleka ckm nie mamy innego wyjścia jak tylko podbiec i strzelać w każde najbliższe drzwi.

Bolączką prawie każdej budżetowej strzelanki jest sztuczna inteligencja przeciwników. Twórcy rzecz jasna zapewniali, że stoi tu ona na wysokim poziomie, ale całość wyszła cytując zana: „jak zwykle”. Pojawiły się co prawda standardy typu ostrzał zza winkla, zaś sam dałem się nieraz miejscami zaskoczyć i poległem od wrogiego granatu. Wystarczy jednak trochę rozgrzewki i gra do końca stanowi bardzo przeciętne wyzwanie, a dla maniaków trybu multi w zasadzie żadne. Zwykły rajdzik z MP-40 to sposób na przejście 75% historii, bo tutejsi Niemcy to w większości łamagi, którzy przypominają bardziej rezerwę niż zawodowe wojsko i ochroniarzy oficjeli. Problem jest jeszcze w tym, że poziom trudności wydaje się w ogóle nie wzrastać. W klasycznych fpsach zawsze rządził ten sam mechanizm - zaczynaliśmy od eksterminacji żołdaków, a kończyliśmy na zaprawionej w boju elicie. Tutaj przez całą rozgrywkę mamy tymczasem równie niezbyt wymagający poziom.

Do wykonywania wyroków na „złych” posłuży nam mało imponujący, klasyczny wachlarz kilku broni na krzyż. Zaczniemy od zwykłego pistoleciku, który po zdobyciu karabinu odejdzie na zawsze w zapomnienie. MP-40 to odpowiedź na potrzeby każdego egzekutora żołnierzy o tutejszym poziomie inteligencji. Amunicji nam nie zabraknie, więc możemy pruć ile wlezie. W dalszych fazach znajdziemy potężniejsze MP-44, choć fizyka jego działania jest trochę gorsza niż ta znana z Call of Duty, czy UberSoldiera. W toku rozgrywki napotkamy także Stena, którego ze względu na bardzo małą dostępność amunicji szybko wymienimy na niemiecki odpowiednik, oraz Mausera. Do wykorzystania możliwości tej ostatniej broni w zasadzie nawet nie będzie okazji. Ot, w jednej misji dostaniemy lunetę i z dystansu zdejmiemy kilka łebków. Temat uzbrojenia zamykają zwyczajne granaty, plus panzervaust w tajnym pomieszczeniu, którą to bronią szybciej zrobimy krzywdę sobie, aniżeli komuś.

[break/]Ciągnąc temat spluw - w zasadzie nie mam nic przeciwko eksploatowaniu dwóch broni na zmianę, jeśli faktycznie płynie z tego jakaś radocha. Fizyka pukawek jest w grze w porządku, gorzej z punktami trafień. Czasem seria z bliska, czy kilka kulek w klatę, nie dają pożądanego efektu, a miejscami te mało celne strzały zadają znowu poważne obrażenia. Po skończeniu gry stwierdziłem, że sam system strzelania nie był taki zły, w przeciwieństwie do innej rzeczy - przez niezbyt zaawansowane SI i kiepsko napisane skrypty akcji korzystanie z broni zwyczajnie nie jest bowiem fajne. Jak ktoś miał w ręku jakiegokolwiek dobrego shootera z ostatnich 5 lat, tutejsza zabawa w wymianę ognia zdaje się zwyczajnie nudna.

Lokacje pod nasze działania są raczej mało zaskakujące. Francuskie uliczki z jakąś willą, długie kanały i kostnica, nieduży zameczek herbu swastyka, czy tajne laboratorium. Być może takie miejsca jak klatki schodowe, na których słychać rozmowę Niemców za drzwiami, tudzież pełne zardzewiałych rur oraz starego tynku korytarze robiłyby wrażenie (bo są całkiem przyzwoicie wykonane), gdyby nie świadomość jak dużą mamy przewagę w umiejętnościach nad wrogiem. I napięcie spada. Zwłaszcza, gdy chodząc po budynku odkrywamy, że większość pokoi jest całkiem pusta, a na przykład w tym, który jest ostatnią deską ratunku dla Goebbelsa znajdują się strażnicy w liczbie 3. Momentami zero wyczucia u twórców, nie wspominając o tym, iż sam autor nazistowskiej propagandy ginie od jednej kuli.

Ale nie będę też wszystkiego demonizował, bo jest kilka momentów zasługujących na chwilę uwagi. City Interactive szarpnęło się w końcu na silnik F.E.A.R.-a. Co prawda nie zawsze to widać, lecz skorzystały na tym bardzo wszystkie mroczne elementy i lokacje. Już podczas pierwszych biegów po piwnicach czułem, że może być całkiem nieźle. Niestety początkowo nie było, ale kolejna misja, zaczynająca drugi epizod gry, mimo wszystko całkowicie mnie zaskoczyła. Nasz uber-Mortyr wkrada się do podtopionej kostnicy i krąży po glinianych korytarzykach w poszukiwaniu więzienia. Samotne chodzenie po lokacjach rzadko oświetlonych pochodniami, w których woda miesza się z mgłą, jest srogie. A na deser co chwila natykamy na dyndające pod sufitem czaszki.

Jeszcze bardziej spodobało mi się rozwinięcie tego pomysłu. Z czeluści nazistowskich więzień trafimy tuż do malowniczego zameczku. Kasztel co prawda nie robi zbyt dużego wrażenia, ani wielkością, ani wystrojem wnętrza, lecz znajduje się w nim przejście prosto do neopogańskiej świątyni Himmlera. Zanim jednak dojdziemy do tego postmodernistycznego ołtarza orgii przedzieramy się przez biblioteki, czy dziedziniec żywcem wyjęty z klasycznego Prince of Persia. Po prostu bajka. Tym bardziej szkoda, że za rogiem nie czai się zwyczajowy folklor takich lokacji, w typie gości z miotaczami ognia lub szkieletów, a tylko niedouczeni kadeci.

[break/]Niestety miejscami niezłe tekstury i krótki epizod z okultystycznymi, mrocznymi akcentami to koniec plusów Operacji Sztorm. W miarę nowoczesna grafika nie zatuszuje tego, iż całość jest niezbyt ciekawa i granie w nią zwyczajnie do rajcujących nie należy. A już z pewnością nie odwróci uwagi gracza od faktu, że wszystkie misje bez specjalnego wysiłku skończymy w jeden wieczór. Co prawda jest dostępny tryb multiplayer, ale nietrudno się domyślić, że został zrobiony na kolanie. Walki są totalnie chaotyczną sieką, przypominającą minimalistyczną (co do powierzchni i arsenału) wersję Quake.

Na koniec jeszcze dwie ważne sprawy. Graliście we wspominanego na początku UberSoldiera II? Jeśli nie to przeczytajcie recenzję na naszym serwisie. Tak wygląda tytuł za 20zł, który naprawdę warto kupić. Tak wygląda włożenie trochę serca w produkcję, która zmywa wrażenie, że gra się w coś z taniej serii. I nowy Mortyr dostałby z pewnością wyższą notę, gdyby nie to dzieło rosyjskiego studia Burut. Ustawili oni nową poprzeczkę standardów w tego typu grach i od tej pory nie będzie litości dla tzw. „crapu”.

Sprawa druga - na rynku pojawia się coraz więcej świetnych i nie tak dawno wydanych gier w bardzo tanich reedycjach. Dlatego jeśli naszym jedynym źródłem zaopatrzenia w elektroniczną rozrywkę nie jest okoliczny kiosk, chyba lepiej dać sobie spokój ze wszystkimi tymi Mortyrami, Snajperami, czy innymi bombermanami. Póki co City Interactive wyraźnie pokazuje nam, że nie chce robić fajnych gier, więc po prostu bardziej warto wydać pieniądze na wznowione wydania takich produkcji jak Infernal, tudzież samo F.E.A.R., niż nudną i średnio wykonaną Operację Sztorm.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (1)