Stubbs the Zombie in Rebel without a Pulse

Redakcja

19.06.2007 13:53, aktual.: 01.08.2013 01:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy ukazały się pierwsze notki na temat powstającej symulacji życia zombiaka, moje serce zadrżało, a stało się tak z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest me ogromne zamiłowanie do gier drwiących z dzisiejszej popkultury, czyli takich, które stawiając nas po drugiej, tej „złej” stronie barykady i ogólnie traktują cały temat z ironicznym dystansem. Przykładów tego typu produkcji może nie jest zbyt dużo, ale nazwy te znaczą wiele, chodzi tu o takie tytuły, jak Dungeon Keeper, czy Evil Genius. Drugim powodem zaburzeń w rytmie pracy mojej pikawy był strach. Temat ten, jeśli nie jest potraktowany z odpowiednim dystansem, ale i szacunkiem, może zostać zmarnowany, a sama gra stanie się nudna, przesadzona, a momentami wstrętna. Doskonałym przykładem takiego zaburzenia, braku balansu między odpowiednim podejściem do tematu a utrzymaniem go przy życiu przez całą rozgrywkę, jest właśnie niestety Stubbs the Zombie: in Rebel without a Pulse.

Gra utrzymana jest w klimacie radosnych lat powojennych pewnego najpiękniejszego kraju na świecie (wiadomo), kiedy to stereotyp uśmiechniętej amerykańskiej rodziny składającej się z ciężko pracującego, acz uczciwego i dobrego męża, zadowolonej żony blondynki z przyjemnością wykonującej obowiązki kury domowej oraz pucołowatych dzieci w kolorowych ubrankach osiągnął apogeum. Twórcy Stubbs the Zombie poszli jednak o kilometr dalej i postanowili jeszcze bardziej przerysować przesadzoną wizję świata. Tak powstały Utopiany, idealne miasto dla perfekcyjnych ludzi, pozbawione przestępczości i brudu, jak pięknie określił to narrator z wprowadzającego do gry filmiku. Przywódcą tej całej radosnej społeczności, (przejawiającej swoją drogą niezwykłą wręcz tendencję do popadania w szaleństwo), jest Andrzej Poniedzielny, multimiliarder marzący o lepszym jutrze, który postanowił pokazać ludzkości, jak powinien wyglądać prawdziwie sprawiedliwy ład społeczny.

Należy od razu uczciwie przyznać, że nie można nie podziwiać roboty wykonanej przez Wideload, gdyż Utopiany są naprawdę prześmieszne. Soczysta zieleń, która bujnie rośnie sobie dzięki specjalnemu nawozowi Doktora Dlaszego, wyeksportowanego po nieudanej II Wojnie Światowej naukowca rodem z zachodu, upiększają tereny nie zajęte przez przesadnie kolorowe budynki. Po nienagannych chodnikach przechadzają się uśmiechnięci od ucha do ucha obywatele, którym usługują kwadratowe, śmiesznie mówiące i również wiecznie zadowolone ze swojej egzystencji roboty. Brawo panowie, ta gra na początku naprawdę robi wielkie, pozytywne, uśmiechnięte wrażenie. Ale nic nie trwa wiecznie i każda cywilizacja w końcu spotka swój niechybny koniec. Dla Utopiany nazywa się on Edward „Stubbs” Stubblefield.

Obraz

Rok 1933 nie był dla tego pana najłaskawszy. Mógłby on oczywiście zwalić winę na Wielką Depresję, która nie miała zbyt dobrego wpływu na sprzedaż polis na życie, czym trudnił się przyszły „niszczyciel światów”, ale prawda jest taka, że nawet przy najlepszej koniunkturze Edward nie zarobiłby złamanego grosza. I pewnie dlatego zginął, zastrzelony przez jednego ze swoich niedoszłych klientów, zakopany gdzieś, gdzie za lat 27 miało powstać miasto przyszłości. Pech (lub sprawiedliwość boska, jak zwał, tak zwał), że dopiero w życiu po życiu Stubbs miał nabrać cech, których nie posiadał za żywota. Odtąd będą towarzyszyć mu kochające go tłumy ludzi - nie będą zresztą miały wyboru, nasz drogi Edward bowiem zeżre ich mózgi, zmieniając tym samym liczne bezbronne ofiary w zombie. Rozpoczynamy grę w środku miasta, gdzie pierwszymi ofiarami naszego przebudzonego sympatycznego gnijącego kolegi stanie się parka częstująca się w parku hotdogiem (cóż za symboliczna scena). Wkrótce po swoim pierwszym posiłku, który zaspokaja głód naszego podopiecznego, przypałęta się do nas pewien robot. Ten właśnie towarzysz zaprezentuje nam możliwości naszego nieżywego ciała, a tych jest całkiem sporo.

[break/]Stubbs the Zombie można nazwać grą TPP, wszystkie wyczyny Stubbsa oglądamy bowiem zza jego pleców. Oprócz pełnego zasobu ruchów, nasz zombie ma jeszcze z zanadrzu kilka sztuczek, które zadziwią niejednego. Podstawowa forma ataku to machanie nieżywymi rączkami, które zadają zadziwiające obrażenia. Po uprzednim ogłuszeniu osoby (czytaj: mięska) możemy zabrać się za dosłowne spałaszowanie jej szarych komórek. Zjadanie mózgów Utopian nie tylko regeneruje nasze życie, zwane tutaj sokiem mózgowym, ale taki nadgryziony obywatel zmienia się do tego w naszego poplecznika i z radosnym pomrukiem rusza w kierunku najbliższego żywego, aby i jego wcielić do armii martwiaków.

Obraz

Pożeranie ośrodków nerwowych ma również inne plusy, ładuje bowiem dwa dodatkowe rodzaje broni, czyli plugawy wiatr (którego działania chyba opisywać nie muszę) i granat odflakowy, ogłuszający i transformujący w zombiaki wszystkich w polu rażenia. Oprócz tego możemy użyć własnej głowy w charakterze kuli do kręgli, a oderwawszy rękę wysłać ją na przeszpiegi, które mogą zakończyć się przejęciem kontroli nad nic nie podejrzewającym obywatelem. Przydatne, bo jako, że nasz zombie nie potrafi używać broni (chociaż sterowanie pojazdem nie jest już dla niego tajemnicą) to takie opętanie przedstawiciela policji dzierżącego gnata może ułatwić nam przejście trudniejszych momentów w grze. Tak więc Stubbs ma wiele środków perswazji, a jeśli doliczymy do tego jeszcze tak przyjemny motyw, jak oderwanie ramienia przeciwnikowi i używanie go jak kija baseballowego, można stwierdzić, że nasz zombie nawet całkiem wiele potrafi.

Graficznie Stubbs the Zombie podporządkowany jest klimatowi rozgrywki. Gra wygląda dość komiksowo, wszystko tu jest kolorowe oraz przerysowane. Szczególnie odnosi się to do samego świata przedstawionego w grze. Budynki są ogromne, zwaliste i po prostu za duże. Przyjdzie nam odwiedzić tak dziwne miejsca, jak ogrody Utopiany, które pełne są dziwnych grzybów i pokręconych roślin. Mimo ciekawego wyglądu miasta, zasmuca fakt, że jesteśmy wiedzeni przez kolejne poziomy za rączkę. Wprowadzenie tak głupiej sprawy, jak wybór następnej misji na mapie miasta znacznie urozmaiciło by rozgrywkę i sprawiło, że gracz poczułby, że ma choćby minimalny wpływ na losy Stubbsa. Jeśli chodzi o kwestię postaci, których móżdżki pożremy w trakcie naszej dziejowej misji, to już po 10 minutach zwiedzania Utopiany przyznacie naszemu zombiakowi rację co do wyboru cywilizacji do rzucenia na kolana. Obrzydliwie pouśmiechani i gadający głupoty - taka powinna być najkrótsza charakterystyka obywateli metropolii przyszłości.

Obraz

Niestety szybko w oczy rzuci się jeden z większych mankamentów Stubbsa jako gry. Szybkie wyczerpanie się komicznych patentów przygotowanych przez autorów prowadzi do nudy. Najlepszym przykładem jest tekst rzucany przez policjanta na widok pożeranego właśnie przez nas kolegi: „On zjada mózg Boba”. Częstotliwość powtarzania tego tekstu prowadzi do prostego wniosku, że co drugi stróż porządku ma tak właśnie na imię. Niemniej jednak trudno jest nie mieć szacunku do autorów, którzy w pełni dostosowali grafikę oraz dźwięk do koncepcji gry i trzymają się tego konsekwentnie.

[break/]Całość prezentuje się całkiem fajnie… przez pierwsze dwie godziny grania. Atmosfera budowana jest poprzez przechodzenie do kolejnych partii miasta, poznajemy nowe umiejętności Stubbsa i tworzymy małą armię zombie. Pierwszy zgrzyt napotkamy jednak już po kilku kęsach. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale ta gra potrafi być po prostu... wstrętna. Ilość krwi, która obryzga ulice miasta jest wprost niewyobrażalna i w końcu znudzi nawet najbardziej zatwardziałego i cierpliwego gracza, tym bardziej, że przez większość gry będziemy po prostu uganiać się za ludźmi, aby wgryźć się im zamaszyście w mózg. W zasadzie większość poziomów sprowadza się do tego samego, należy przejść od punktu A do punktu B, zmieniając jak największą ilość obywateli Utopiany w naszych popleczników. Zdumiewa brak jakiejś bardziej logicznej fabuły, która kierowałaby nadgniłe stopy naszego bohatera w takie, czy inne miejsce, bo sam fakt, że szuka on pewnej bliskiej sercu osoby nie wszystko tłumaczy.

Obraz

Brak tego elementu sprawia, że radosne utykanie po miejscówkach przy akompaniamencie zjadanych ludzi staje się odrobinkę bezsensowne, nie czuje się po prostu uzasadnienia dla tej całej rzezi. Być może jest to również wina małej ilości minigier, które w takiego rodzaju grach zręcznościowych są niezłym przerywnikiem, szczególnie w przypadku Stubbs the Zombie, gdzie krew lejąca się na prawo i lewo zaczyna się... nudzić. Jest kilka wyjątków, takich jak na przykład szalona jazda gnojowozem przez ogród botaniczny, połączona z ostrzałem policjantów za pomocą wyrzutni nawozu, czy konkurs taneczny, podczas którego musimy powtarzać ruchy namiestnika policji. Jak już nadmieniłem jednak elementy takie są na tyle rzadkie, by w ogólnym rozrachunku nie liczyć się atak zbytnio.

Obraz

Niestety, ale bardzo dobry pomysł stał się ofiarą choroby często trawiącej takie farsowe podejście do sprawy. Przesada i czarny humor, którymi charakteryzuje się nasz zombie, niestety zmieniają się we własną karykaturę. Jeśli lubicie horrory klasy D, macie ochotę trochę się pośmiać, pobiegać dookoła i postraszyć komputerowych ludzi, Stubbs może dostarczyć Wam całkiem niezłej rozrywki. Ogólnie rzecz ujmując gra zasługuje na mocne 7, głównie ze względu na atmosferę, która rządzi grafiką i dźwiękiem. Dodatkowym atutem tytułu jest pełna polonizacja, w pełni oddająca klimat Stubbs the Zombie: In Rebel without a Pulse.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)