Rise of Nations: Rise of Legends

Redakcja

31.05.2007 14:33, aktual.: 01.08.2013 01:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Powiem wprost, bardzo podoba mi się klimat tej gry. Wielkie parowe maszyny kroczące, ogromne miasta pełne dymu i wystających wszędzie rur, steampunk pełną gębą. Po drugiej strony barykady, unoszące się w powietrzu struktury, tworzące hordy pustynnych wojowników rodem z baśni arabskich, nie można wyobrazić sobie bardziej standardowego fantasy. Łącząc te dwie dość odległe dziedziny, można stworzyć albo coś na bardzo wysokim poziomie, albo totalną szmirę. Na całe szczęście Rise of Legends z przyjemnością mogę zakwalifikować do tej pierwszej kategorii.

Część z Was pamięta pewnie bardzo dobrą strategię czasu rzeczywistego Rise of Nations, w którą bardzo wielu graczy wciąż zagrywa się przez Internet. Rise of Legends, jej młodsza siostra, kontynuuje dumną tradycję wyznaczoną przez Big Huge Games. Gra jest bardzo miodna, niezwykle wciągająca, niesamowicie klimatyczna, dogłębnie przemyślana i co najważniejsze - zapewnia wiele godzin dobrej zabawy. Czy potrzeba lepszej rekomendacji? Zacznijmy jednak od początku, czyli od fabuły.

Kraina Aio rozwijała się dotychczas dwuosiowo. Z jednej strony to świat rasy Alinów, istot władających magią wciąż trzymających się dawnych dróg i zwyczajów, rozwijając swe niezwykłe zdolności. Żyjący w lewitujących, szklanych zamkach Alinowie to mistrzowie czarów, a jednocześnie panowie wielu potężnych kreatur, gotowych wykonać każdy rozkaz swoich władców. Aio jest także domem dla diametralnie innej rasy. Vinci to ludzie - wyznawcy postępu technologicznego. Zastępy ich wiernych żołnierzy wyposażonych w muszkiety maszerują w cieniu mechanicznych jednostek. Świat pary i metalu, tak można w skrócie określić wizję Vinci, jeśli chodzi o rozwój Aio. Ale mimo tak wielkich różnic nie doszło między tymi rasami jak dotąd do konfliktu. W głębi dżungli czai się jednak zło, które z przyjemnością wtrąci się między te koegzystujące ze sobą nacje. Celem rasy Cuotli jest bowiem sianie zniszczenia.

Obraz

Wyposażeni w nieziemską technologię i wspierani przez fanatycznie oddane im legiony, Cuotle nie spoczną dopóki nie zniszczą wszystkie na swojej drodze. I w tym całym „etnicznym” ambarasie przyjdzie nam kierować ruchami Giacomo, młodego wynalazcy. Już w pierwszej misji brat naszego bohatera zostaje zabity, a my poprzysięgamy zemstę na jego mordercy – złowrogim Doży. W ten właśnie sposób zostajemy wplątani w wielką wojnę o losy, jakże by inaczej, całego świata. Historia ta nie jest może najoryginalniejszą, ale z pewnością stanowi bardzo dobre tło dla wytworzenia szczególnej atmosfery, którą tak od samego początku tego tekstu opiewam. Wszystkie trzy serie misji tworzą razem kampanię składającą się z misji 49. Dużo, prawda? Zaręczam, że nie będziecie się nudzili.

[break/]Jak wygląda sama rozgrywka? Rise of Legends kwalifikuje się bardzo gładko w przegródkę RTS i posiada większość cech tego właśnie gatunku. Zbieramy więc surowce, za nie rozbudowujemy nasze miasto, rekrutujemy jednostki, wynajdujemy nowe technologie, przejmujemy następne miasta i dzielnie walczymy z przeciwnikiem. Tyle jeśli chodzi o ramy, bo Rise of Legends rozwija bardzo wiele standardowych pomysłów w niezwykle interesujący sposób. Przede wszystkim bardzo spodobała mi się idea rozwoju miasta. Do głównego budynku dobudowujemy następne dzielnice, tworząc w ten sposób jedną, zwartą konstrukcję.

Obraz

Nie mogę powiedzieć, że jest to pomysł oryginalny, ponieważ wcześniej spotkaliśmy się z taką ideą w Earth 2160. Następna odsłona Rise of Nations wykorzystuje ten pomysł w sposób całkiem twórczy, który wychodzi poza zwykłe kopiowanie z polskiego RTS-a. Oprócz tego możemy stawiać oddzielne budynki, takie jak wieżyczki, kopalnie, czy laboratoria, które nie muszą być bezpośrednio połączone z miastem-matką. Każda dzielnica dodawana do głównego budynku daje nam pewne korzyści, różne dla poszczególnych ras. Opiszę je krótko odrobinę później. Wracając jednak do samej rozgrywki.

Obraz

Alinowie i Vinci wykorzystują dwa podstawowe surowce. Timonium to „tajemniczy surowiec występujący tylko w świecie Aio” (według instrukcji). Wszystkie trzy rasy wykorzystują ten minerał do tworzenia nowych budynków. Wygląda on bardzo podobnie do znanego wszystkim graczom z serii Command and Conquer tiberium. Timonium zbierają dzielnie nasi górnicy, pracując wytrwale cały boży dzionek. Alinowie i Vinci wykorzystują jeszcze drugi surowiec, którym są pieniążki. Złote monetki zarabiamy dzięki karawanom łączącym nasze miasto z odpowiednimi budynkami na mapie gry. Cuotle najwyraźniej gardzą pieniędzmi, gdyż w ich przypadku oprócz timonium wykorzystywana jest energia generowana przez odpowiednie dzielnice. Wybudowanie odpowiedniej struktury pozwoli nam podnieść limit surowców, który skutecznie „marnuje” nadwyżki zbiorów, jeśli o tym zapomnimy. Gdy odpowiednio rozbudujemy już nasze „wesołe miasteczko”, możemy zacząć trenować jednostki militarne. Nie samym zbieraniem minerałów przecież człowiek/Alin/Cuotl żyje.

[break/]Początkowo możemy sobie jedynie po mapie polatać zwiadowcą i popatrzeć co, gdzie i jak. Rozpoczynając trening naszej armii, da się zauważyć, że Rise of Legends wykorzystuje zarządzanie raczej oddziałem, niż pojedynczym wojem. Niektóre jednostki, takie jak np. roboty czy gigantyczne pająki, czyli duże potwory lub jednostki mechaniczne, traktujemy już indywidualnie. Nie chciałbym za dużo opowiadać o strukturze każdej z trzech armii, pozostawię Wam odkrywanie i zachwycanie się pomysłowością twórców. Mogę powiedzieć jednak tyle, że każdy oddział komponuje się bardzo dobrze z klimatem rasy i prowadzenie takiej armii to prawdziwa przyjemność. Bitwy są o wiele mniej chaotyczne, niż w przypadku innych RTS-ów, w porównaniu z takim Age of Empires III na przykład RoL pozwala na o wiele lepszą kontrolę naszych dzielnych mechanicznych, czy magicznych wojowników. Wojsko nie służy jedynie do zniszczenia przeciwnika, możemy je też wykorzystać do przejęcia faktorii, czy miast, za pomocą umiejętności Szturm, jeśli atakujemy przy użyciu odpowiedniej liczby wojów oczywiście. Jeśli gardzimy brutalną siłą, gra pozwala się nam również na tak sprytne odmiany „dyplomacji”, jak przekupstwo (jeśli wolimy przeznaczyć pieniążki na taki cel, a nie na tworzenie najpotężniejszej armii).

Obraz

W Rise of Legends, oprócz regularnej armii, kierujemy również losami bohaterów. Herosi awansują z misji na misje i możemy rozwijać ich niektóre umiejętności, przydatne w bitwie, takie jak specjalne aury dodające animuszu naszym jednostkom, czy potężne uderzenia. Bardzo dużym osiągnięciem gry jest to, że bohaterowie nie są ani piątym kołem u wozu, ani nie stanowią armii samej w sobie, czyniąc obecność reszty „wozu” niepotrzebną. Potrafią wspierać i brać czynny udział w bitwie, a użycie ich umiejętności w odpowiednim momencie może odwrócić przebieg starcia na naszą korzyść.

Obraz

Siła tej gry, jak nieustannie powtarzam od samego początku, nie leży jednak w bardzo dobrze funkcjonujących założeniach rozgrywki. To, co stanowi o wartości Rise of Legends, to klimat, bardzo podobny do tego, który wielu z nas pamięta zapewne ze świetnego cRPG-a, Arcanum. Świat pary i magii ożywa na naszych oczach, pozwalając nam na kierowanie losami bohaterów i armii. Każda z ras nie tylko tworzy swoją własną atmosferę, ale jest w pełni grywalna oraz różni się znacznie od swoich przeciwników. Zacznijmy może od moich ulubionych Vinci. Ludzkie miasta spowite są parą z prymitywnych silników, pełne trybów i trybików. Ich jednostki są takie same, jak budowle. Toporni mechaniczni ludzie, przodkowie znanym nam dobrze mechów, wyglądają cudacznie, lecz groźnie.

[break/]Vinci jako zwiadowcy używają latającej machiny przypominającej znacznie pierwsze szkice znanego wszystkim genialnego Leonarda (tego od kodu). Ich broń nie odstępuje graficznie od reszty armii, wielkie działa, ładowane przez ogromne tłoki, prymitywne urządzenia elektryczne, takich widoków może spodziewać się gracz, który zapała gorącą miłością do technicznej awangardy świata Aio. Ich ideologiczni przeciwnicy, czyli Alinowie, to mikstura znanych nam motywów fantasy. Do naszej dyspozycji oddano więc nam pustynnych wojowników, czy feniksy – zwiadowców. Pomyli się jednak ten, który uzna tą rasę za zwykły zlepek motywów, skopiowanych z „Władcy pierścieni” i „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Chylę czoła przed wyobraźnią twórców tytułu, którzy w tak niesamowity sposób potrafili stworzyć spójną, bardzo klimatyczną rasę. Na sam koniec zostawiłem Cuotli. Strona ta wprowadza jeszcze inny odcień w otoczenie gry – dziki, pochodzący z głębokiej dżungli, trącący Amazonią. Jednostki ubrane w gepardzie skóry, mechaniczne węże, zigguraty i dziwne piramidy wprost z Peru to codzienny widok gracza, który wybierze tę rasę.

Obraz

Nie zdradzę Wam niestety więcej, ponieważ byłoby to zbrodnia, za która musiałbym się sam ukarać. Przejdźmy więc do kwestii technicznych. Jeśli chodzi o grafikę, Rise of Legends nie jest majstersztykiem. Wszystko wygląda poprawnie, nie widać żadnych większych błędów, sama gra chodzi w miarę sprawnie nawet na minimalnych wymaganiach sprzętowych. Nie ma co się dopatrywać niesamowitych efektów świetlnych, dynamicznych cieni, czy innych tego typu fajerwerków, które w grze FPS może i są jednym z ważniejszych elementów, ale w RTS-ie stoją raczej na drugim miejscu. W każdym bądź razie, grafika spełnia najważniejszy cel w tego typu produkcji, pozwala nam na swobodne rozróżnianie poszczególnych oddziałów w ogniu bitwy i zdecydowanie dodaje mnóstwo tzw. miodności do gry. Same bitwy wyglądają bardzo dobrze, walczące wręcz jednostki sieją popłoch wśród strzelców, bohaterowie wydają rozkazy i wykorzystują swoje umiejętności specjalne, a czary oraz kule świszczą tam i z powrotem. Wszystkie inne aspekty techniczne są podporządkowane tylko jednej myśli – stworzeniu odpowiedniego klimatu. Muzyka i dźwięk nie pozostawiają wiele do życzenia, dobrą rekomendację jest chyba to, że od czasu, gdy zacząłem grać w Rise of Legends poluję na ścieżkę dźwiękową (niestety bezowocnie).

Obraz

Pora na podsumowanie. Jak staram się Wam wbić do głowy przez te trzy strony, najważniejszą i największą zaletą Rise of Legends jest klimat. Powtórzę to: klimat, klimat, klimat. Wszystko w tej grze podporządkowane jest właśnie tej myśli, stworzenie ciekawego świata, któremu odda się na te kilkanaście godzin rozgrywki. Armie ścierają się na powierzchni Aio w śmiertelnym boju, czary przeciwko technice, miecz przeciwko muszkietowi, magia przeciwko parze. Niezwykła oprawa i bardzo dopracowane filmiki, nie wspominając już o świetnym wydaniu gry przez CD Projekt sprawiają, że mamy ochotę zostać w świecie gry jeszcze chwilkę dłużej, a przecież właśnie to stanowi o klasie takiego produktu. Mimo tego, że grafika nie stoi może na najwyższym, prezentowanym przez inne produkcje tego typu (takie jak wszędzie wciskany przeze mnie WH40K: Dawn of War) poziomie, nie przeszkadza to na tyle, aby odstraszyć nas od zmagań techniki i magii. Szczerze polecam Rise of Nations: Rise of Legends wszystkim fanom RTS-ów, bo gra jest po prostu znakomita.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)