Age of Empires III

Redakcja

16.05.2007 14:28, aktual.: 01.08.2013 01:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mógłbym zacząć tą recenzję tak: „Mało jest gier tak zasłużonych dla gatunku RTS, jak seria Age of Empires”. Ale tego nie zrobię. Zamiast tego, opiszę może moje pierwsze wrażenie, gdy po latach czekania w końcu mogę postawić przy nazwie AoE cyfrę 3. Spędziłem przy poprzedniczkach mnóstwo czasu, tak jako gracz samotny walczący w kampaniach, jak i uczestnik wielu potyczek multiplayerowych (nie cierpię zabudowywania wieżyczkami). Wróćmy jednak do tematu. CD Projekt wydał grę iście po królewsku, piękne pudełko, zamieszczona tylko w polskiej wersji językowej płyta audio z muzyką i wydany prześwietnie „poradnik gracza”. To wszystko składa się na bardzo pozytywny odbiór przy pierwszym spotkaniu z trzecim Czasem Imperiów. I podnosi oczekiwania.

Kłopot w tym, że już po kilku godzinach gry nachodzi nas uczucie, które powinno się w przypadku AoE trzymać od nas z daleka - tym wrażeniem jest nuda. Tak, właśnie nuda. Graficznie trzecia odsłona serii prezentuje się średnio, rozgrywka tak naprawdę od drugiej części mocno się nie zmieniła, a wielu elementach można by powiedzieć, że Age of Empires III jest w tyle za konkurencją. Fabuła, zresztą zaraz tym opowiem, jest tyleż zagmatwana, co bzdurna. Być może wszystko to zmieni nadchodzący niedługo dodatek, WarChiefs. Przecież nawet Warhammer 40000: Dawn of War wykazał się kulawością, jeśli chodzi o kampanię dla pojedynczego gracza, nadrobiły to jednak dwa dodatki do gry. Wiem za to, że już nie dam się nabrać na obietnice przepysznej grafiki prezentowanej przez screeny z zapowiedzianego na grudzień dodatku. Pozwólcie króciutko opisać mi jednak, co skłoniło mnie do wylewania na ekran komputera tak wielkiej dozy sceptycyzmu i rozczarowania.

Kampania w grze dzieli się na trzy części. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy pierwsza misja ukazała moim oczom... Maltę. Tutaj właśnie poznajemy naszego bohatera, rycerza maltańskiego, Morgana Blacka. Dzielny ów wojownik broni fortecy swojego zakonu przed najazdem tureckim. Przyznam się szczerze, że pierwszą misję, na poziomie najłatwiejszym – przegrałem. Dwa razy. Chaos bitwy zdumiewa, jednostki biegają niewiadomo gdzie, jak i po co, strzelają w każdym kierunku nikogo nie raniąc. Po krótkim momencie otrząsnąłem się z szoku i jakoś udało mi się wspomnianego Turka spod maltańskich murów odeprzeć. Wróćmy jednak do fabuły. Już niedługo, zapoznawszy się z obsługą gry oraz podobnymi sprawami, zapakujemy naszego dzielnego woja, jego zbroję, wielkiego rumaka i dzielny miecz (względnie wielki miecz i dzielnego rumaka) na statek, ruszymy śladem Turków do Nowego Świata, by tam stoczyć wiele bitew na śmierć i życie. Czyżby tylko mi taki wstęp do kampanii wydawał się co najmniej naciągany?

Obraz

Ale to nie koniec, po dotarciu do Ameryki staniemy oko w oko z tajną organizacją o nazwie Krąg (ale to nie ten podziemny). Za chwilkę jednak scenarzyści udowodnią, że potrafią nas zaskoczyć raz jeszcze, bowiem ci panowie przemykający po rubieżach Ameryk w kapturach przy świetle księżyca przybyli do Nowego Świata w poszukiwaniu... źródła młodości! Jeśli jeszcze nie zanosicie się śmiechem, zapraszam do gry, znajdziemy tutaj o wiele więcej takich zaskakujących elementów. W pozostałych częściach kampanii przeniesiemy się w czasy potomków Blacka. Nie bądźmy jednak czepialscy, gry to nie książki historyczne, a trzeba przyznać, że główna seria misji, nawet pomimo swojej bzdurności fabularnej, jest bardzo miodna. Poszczególne mapy są świetnie wykonane, a celem zabawy nie zawsze jest wybicie przeciwnika do nogi. Co z tego, skoro sama gra jest bardzo powtarzalna, głównie dzięki minimalnej innowacyjności w systemie rozgrywki. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej jeśli chodzi o ten okres historyczny podobali mi się Kozacy.

[break/]Age of Empires III pozwala nam kierować jednym z ośmiu narodowości. Mamy więc Hiszpanów, Portugalczyków, Holendrów, Niemców, Brytyjczyków, Francuzów, Rosjan (tak, tak) i wspomnianych już... Turków. Wszystkie nacje różnią się graficznie, posiadają też pewne cechy charakterystyczne. Na przykład czas produkcji wieśniaków brytyjskich jest znacznie krótszy, niż u przeciwnika, a tacy Holendrzy mogą pochwalić się woltyżerami i rajtarami. Różnic takich jest znacznie więcej, wszystkie wyjaśnione są w instrukcji i świetnie wydanym „poradniku gracza”. Muszę przyznać, że ucieszyło mnie to znacznie, gdyż skrycie bałem się, że AoE III odziedziczy chorobę swoich wielkich poprzedników, czyli małą różnorodność stron. Jeśli zaś chodzi o rodzaje wojska, gra ma się tu czym pochwalić.

Obraz

Wybierać możemy pomiędzy wieloma rodzajami piechoty, np. pikinierów, tarczowników, halabardników, muszkieterów, kuszników, łuczników; kawalerii takiej jak huzarzy, kozacy (yeeeeaaah), dragoni, czy konni łucznicy; artylerii, dla przykładu: grenadierzy, organki, falkonety, moździerze. Dużo, prawda? Nie można wprost nie wspomnieć o jednostkach nawodnych. Dumne galeony i fregaty wspaniale suną (bez załogi, co prawda) przez wody obu Ameryk zasypując przeciwnika gradem kul. No dobrze, powiemy, jest tego naprawdę sporo. Tym bardziej jeśli przypomnimy sobie, że seria AoE słynie z wielkiej ilości nowych technologii wspomagających nasze wojska. Wygląda to pięknie, prawda? Ale takie nie jest, ilość jednostek bowiem nic nie znaczy, gdy sama bitwa jest tak chaotyczna, że przy większym starciu tracimy prawie całą kontrolę nad naszymi wojami i modlimy się po cichu, byśmy to my wyszli zwycięsko z tej potyczki.

Obraz

Odejdźmy jednak od wojska i spójrzmy na sam schemat rozgrywki. Młodszym graczom przypomnę, że AoE prezentuje tak konserwatywny pogląd na gatunek RTS-ów, jak tylko jest to możliwe. Budujemy więc sobie nasze miasto, stawiamy kolejno farmy, koszary, rynki. Większość budynków pamiętamy jeszcze z Age of Empires II. Mamy więc na przykład ratusz, rynek, młyn, przy którym możemy sobie uprawiać jedzonko. Zmieniono odrobinkę sposób działania tej struktury, nie musimy już co chwilkę stawiać samodzielnie nowego pola, a jeśli zapomnimy o tym, lub przeoczymy dźwięk wzywający nas do tej czynności, okaże się nagle, że zabrakło nam strawy. Wróćmy jednak do rozgrywki. Wysyłamy wieśniaków, którzy zbierają trzy surowce, na których musi polegać nasza gospodarka: jedzenie, drewno i złoto (a raczej złote monety, które wydobywamy ze złóż...srebra). Zebrawszy odpowiednią ilość surowców możemy przejść do kolejnej ery technologicznej, dostępnej dla naszej nacji.

[break/]Takich okresów w grze jest pięć: era odkryć, kolonizacji, fortów, przemysłu i mocarstw. Wraz z przejściem do następnej epoki, możemy sobie wybrać jedną z dwóch opcji, znamy to już z Age of Mythology (swoją drogą, świetnej). Jeśli, tak dla przykładu, gramy więc Brytyjczykami, do wyboru dany nam zostaje albo Admirał (dostajemy statek i trochę złota) lub Generał (dostajemy kilku muszkieterów). Nie ma to jednak tak wielkiego wpływu na rozgrywkę, jak we wspomnianej już Epoce Mitologii. Awans do następnej epoki zapewnia nam nie tylko zmianę wyglądu budynków, lecz również dostęp do nowych technologii i jednostek. Przez cały czas szkolimy więc wojsko, byśmy mieli się czym bronić. Większość „taktyk”, które stosowaliśmy w poprzednich częściach, da się zastosować również tutaj. Bez problemu więc barykadujemy się za murem i szkolimy tak wiele jednostek, jak tylko możemy, by po chwili zalać naszego przeciwnika gradem kul i falą ludzkich ciał.

Obraz

Bardzo fajnym elementem są dodatkowe budyneczki rozmieszczone na mapie. Możemy na przykład pokonać kilku desperados i zabrać im złoto, albo uwolnić indiańskiego zwiadowcę, uwięzionego przez złoczyńców. Skoro jesteśmy przy tym, warto wspomnieć o faktoriach, które wybudowane przy wioskach indiańskich lub na szlakach handlowych przyniosą nam określone korzyści. Dodajmy do tego możliwość rekrutacji barbarzyńskich oddziałów oraz jednostek, i oto mamy schemat, z którego nie może wyzwolić się AoE III. Sama rozgrywka na początku wydaje się znakomita, bardzo lubię takie wycieczki w przeszłość i powtórzenie doświadczeń, ale nie na dłuższą metę.

Obraz

Jedną z niewielu innowacji w tej części serii jest obecność stolicy, która co pewien czas może nas odrobinkę wspomóc określoną ilością surowców, lub oddziałem. W miarę postępu na mapie otrzymujemy pewną ilość punktów, które możemy wydać na specjalne karty, takie jak na przykład siedmioosobowy oddział muszkieterów, czy trzysta jednostek jedzenia. Same miasto wygląda podobnie do tego, do czego przyzwyczaiła nas seria Heroes of Might and Magic, tak mniej więcej to wygląda. W każdej epoce mamy do dyspozycji określoną ilość kart do wykorzystania, niektóre można użyć tylko raz, jak na przykład wóz, który zbuduje nam w dogodnym miejscu potężny fort obronny. Inne, takie jak dodatkowe jednostki czy surowce, możemy wybrać wielokrotnie.

[break/]Opisaliśmy już jak się w to wszystko gra, teraz może skupmy się chwilkę na tym, jak to wszystko się prezentuje. Na samym początku gra mi się spodobała, pierwsza mapa, którą zobaczyłem była pokryta jesiennym lasem i trawą. Od razu skojarzyło mi się to z dziełami impresjonistów. Mimo tego, że jest to miłe dla oka, po chwili zaczyna odrobinę irytować. Woda prezentowała się znakomicie, sunące po niej statki to chyba jeden z najprzyjemniejszych wizualnie elementów gry. Zawodzi jednak stopień przybliżenia i piksele, które ów zoom ukazuje naszym oczom. Same jednostki wykonane są bardzo ładnie, lecz tylko na maksymalnym oddaleniu. Wydaje mi się, że duża ilość rodzajów wojska stała się bolączką gry, trudno jest rozróżnić w ogniu bitwy pomiędzy takim oddziałem minutemenów (czymś w rodzaju pospolitego ruszenia), a muszkieterów. Szkoda również, że w grze występują tylko statki widma, bezzałogowe dumne galeony wyglądają dość dziwnie.

Obraz

Podobać się może za to sposób, w jaki są niszczone budynki. Trafione kulą armatnią mury rozpadają się w fontannie cegieł, a dumne forty upadają w chmurach kurzu. Jest to niewątpliwie bardzo przyjemny dla oka element gry. Mimo tego, że grafika jest w grze „poprawna”, muszę stwierdzić, że nie zachwyca. Co więcej, wydaje mi się, że całość pozbawiona jest jakiegoś „klimatu”, do którego zdążyły już nas przyzwyczaić czołowe produkcje z gatunku RTS. Wszystko niby biega, skacze i strzela, ale sprawia wrażenie sztuczności. Oprawa dźwiękowa stoi na wysokim poziomie, podczas misji przygrywa nam przyjemna muzyczka, wszystkie dźwięki wykonane są bardzo prawidłowo, ale nie można się nimi zachwycić. Dziwi trochę, że odzywki na przykład takich Brytyjczyków są dość trudne do zrozumienia, ale do tego przecież przyczepić się nie można.

Obraz

Podsumowując, Age of Empires III nie jest tym, czego się spodziewaliśmy. Czekałem na grę, która godnie będzie kontynuowała dumną tradycję poprzedniczek, ale wprowadzi odrobinę świeżości nawet jeśli nie do gatunku, to przynajmniej do serii. Dostałem tytuł dobrze wykonany, na przyzwoitym poziomie graficznym i dźwiękowym, z interesującą, acz bzdurną kampanią. Sama rozgrywka jest bardzo powtarzalna i może znudzić się bardzo szybko, jak już pisałem wcześniej. Niemniej jednak należy się panom z Ensemble Studios odrobina szacunku za to, że nie do końca polegali na wierności fanów i postanowili zaprezentować choć odrobinkę innowacyjności w postaci stolic (miły, choć średnio wzbogacający element) i budynków „neutralnych” na mapie. AoE III jest solidne, ale dobre rzemiosło nigdy nie zastąpi magii, która potrzebna jest do stworzenia produktu nawet bardzo dobrego.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (1)