Motorola F3 — ciekawy eksperyment sprzed 10 lat
24.09.2016 18:39
Historia telefonii komórkowej zna wiele przypadków dziwnych i nietypowych aparatów telefonicznych. Jedne były mniej udane, inne bardziej, jednak większość z nich, z rozmaitych powodów nie zaistniała na dłużej w świadomości użytkowników telefonii komórkowej. Najczęściej producenci starali się zainteresować użytkowników niezwykłym kształtem lub zupełnie nietypowymi jak na telefon funkcjami, ale czy można zaszokować nietypowymi rozwiązaniami technicznymi, które powinny przyciągać użytkowników, a jednocześnie telefon okroić niemal tylko i wyłącznie do funkcji dzwonienia ? Firma Motorola pokazała kiedyś, że można, a sam eksperyment był niezwykle ciekawy.
W 2006 roku świat telefonów komórkowych nabrał już rozpędu. Producenci prześcigali się w kolejnych funkcjach i dodatkach do telefonów komórkowych, które z prostych urządzeń do komunikacji zamieniły się w prawdziwe centra multimedialne dysponujące kolorowymi wyświetlaczami, aparatami fotograficznymi i kamerami, funkcjami dyktafonów, platformami do komunikacji w internecie oraz do przeglądania zasobów globalnej sieci, a także platformami do gier i szeroko rozumianej rozrywki. Wiele dostępnych wówczas modeli telefonów dysponowało już jakimś zunifikowanym systemem operacyjnym, umożliwiającym rozszerzenie możliwości telefonu poprzez instalacje dodatkowych aplikacji. Świat telefonów zmierzał w kierunku ery smartfonów, która rozpoczęła się na dobre zaledwie rok później.
Pośród tych najbardziej kolorowych i cudownych telefonów, całkiem przyzwoicie funkcjonowała cała rzesza modeli o nieco mniej rozbudowanych funkcjach i bardziej kojarzonych z wcześniejszymi modelami telefonów komórkowych wśród których, absolutną klasyką były modele Nokii. Nie wszyscy byli gotowi na zakup niezwykle drogich wówczas aparatów z wyszukanymi możliwościami i funkcjami, które nie zawsze były przydatne podczas codziennego użytkowania. W ludzkiej świadomości telefon komórkowy był jeszcze głównie telefonem, a nie kombajnem multimedialnym. Stąd też i te słabsze modele miały sporą rzeszę odbiorców i sympatyków. Czy jednak można robić telefony jeszcze taniej, skromniej, a jednocześnie bardziej nowocześnie ?
Pośród kolorowego świata coraz większych wyświetlaczy, coraz bardziej wyszukanych możliwości i funkcji, Motorola postanowiła zaszokować, zainteresować i... w sumie chyba sama nie bardzo wiedziała, co dalej. W listopadzie 2006 roku zaprezentowano telefon zwykły, ale zarazem bardzo nietypowy. Odrzucający, ale jednocześnie mający w sobie coś takiego, że osoby, które miały z nim kontakt, błyskawicznie się do niego przekonywały, o ile wystarczała im wręcz franciszkańska skromność.
Motorola F3 była całkowitym zaprzeczeniem tego, co wówczas działo się w świecie telefonii komórkowej. Na kolorowe ekrany, odpowiemy czarno białym, na wysokie rozdzielczości, odpowiemy niską, a nawet żadną rozdzielczością, na multimedia, odpowiemy ich całkowitym brakiem, aparatom, kamerom, kartom pamięci mówimy nie ! - zdawała się manifestować Motorola modelem F3. Jednak w zamian damy telefon prosty i funkcjonalny, tani, trwały, ciekawie wyglądający i działający na baterii tak długo, że co dwa tygodnie będziecie się zastanawiać, gdzie jest ładowarka.
Może powyższe hasła nie były wówczas czymś odosobnionym, jednakże to właśnie Motorola wprowadziła je z całą konsekwencją, mieszając prostotę, a nawet ubóstwo z nowoczesnymi technologiami. Sprzeczność ? Niekoniecznie.
Pierwsze zaskoczenie zainteresowanych wzbudzało pudełko telefonu. No powiedzmy, że opakowanie. Od lat wszyscy przywykli do tradycyjnych, kartonowych pudełek, zawierający telefon, ładowarkę, masę ulotek i ewentualnie coś jeszcze, co czasem łaskawy producent był skłonny dorzucić do zestawu. Motorola postawiła na metalowa puszkę, mieszcząca telefon, ładowarkę i skromna ulotkę, pełniącą funkcję instrukcji obsługi. Co prawda z czasem, metalowa puszka została zastąpiona tradycyjnym, kartonowym pudełkiem, ale pierwsi nabywcy byli bez wątpienia zaskoczeni puszką. Dlaczego najpierw puszka, a później kartonowe, tanie pudełko ? Oczywiście chodziło o pieniądze i oszczędności, ale moim zdaniem także o to, że na etapie puszki Motorola nie bardzo wiedziała, kto ma być odbiorcą modelu F3. Gdy telefon wylądował na półce z najbardziej budżetowymi słuchawkami, puszka została zastąpiona przez kartonowe pudełko, w mocno wyblakłych barwach. Widocznie na farbie też postanowiono zaoszczędzić.
Telefon, jaki wyciągaliśmy z puszki, także zaskakiwał. Choć był plastikowy, jak większość ówczesnych mu aparatów, nie usiłował udawać, że plastikowym nie jest — w przeciwieństwie do większości innych aparatów z aspiracjami. Był przerażająco skromny, lekki i bardzo cienki. Gdy wzięło się go do ręki, człowiek nie miał ochoty go odkładać. Leżał idealnie, był niesamowicie przyjemny. Kolejnym zaskoczeniem była klawiatura aparatu, pozbawiona przycisków. Funkcje przycisków stanowiła membrana, a raczej membranowa cześć panelu frontowego telefonu. Niewielkie, gumowane wypustki pomiędzy klawiszami, ułatwiały orientacje poprzez dotyk, oraz roztaczały delikatne i nierównomierne podświetlenie klawiszy. Okrągły przycisk nawigacji, bardzo charakterystyczny dla Motoroli, aż prosił się, aby nim kręcić, choć wcale się nie kręcił. Oferował tylko nawigacje po menu na zasadzie prawo/lewo, góra/dół. Delikatne frezy na kółku jednak prowokowały do prób obracania tym kółkiem, co też wiele osób czyniło — zupełnie nieświadomie.
Zwarta obudowa telefonu nie rozpraszała także dodatkami na krawędziach obudowy. Żadnych przycisków do regulacji głośności, żadnych przycisków do włączania czy wyłączania telefonu, żadnych slotów na kartę pamięci. Jedyną atrakcją był wytłoczony napis Motorola na bocznych krawędziach, oczko umożliwiające zapięcie smyczki do telefonu oraz zintegrowane gniazdo ładowania i słuchawkowe, które zdaje się, było jedynym elementem telefonu, na którym Motorola się wyłożyła. Otóż pierwotnie zintegrowane gniazdo ładowania i słuchawkowe miało występować jako Micro Jack (2.5 mm), jednak już w czasie produkcji uznano, że Micro Jack jest zbyt delikatny i zastąpiono go okrągłym, 2.5 mm gniazdem z bolcem w środku. O zmianie poinformowano dział ładowarek, ale zapomniano poinformować dział odpowiedzialny za słuchawki. Efektem tego na rynku pojawiły się telefony oraz zestawy słuchawkowe niepasujące do nich. Motorola nieco na siłę dołączyła do zestawów słuchawkowych specjalne przelotki. Na szczęście w przypadku Motoroli F3, zapotrzebowanie na zestawy słuchawkowe było mniej niż znikome, bo po co komu słuchawki do telefonu, który muzyki i tak nie odtwarza.
Na pleckach telefonu znajduje się niewielka klapka, stanowiąca jedyny element, który z czasem może wykazywać jakiekolwiek luzy. Pod klapka tradycyjnie bateria, gniazdo na kartę SIM oraz gniazdo serwisowe. Jednakże i tu Motorola była trochę niekonsekwentna w działaniu, podobnie jak z puszką i pudełkiem. Początkowo bateria jaka trafiała do telefonu miała pojemność 1300 mAh co zapewniało telefonowi naprawdę długi czas pracy. Gdy telefon został zaszufladkowany na półce aparatów mocno budżetowych, pojemność baterii instalowanych fabrycznie skurczyła się do 800 mAh, a więc o blisko połowę mniej. Choć "miejska legenda" mówiła, że telefony sprzedawane na terenie USA przez cały czas posiadały baterię 1300 mAh, prawdą jest, że i w aparatach skierowanych na rynek amerykański bateria schudła do 800 mAh. Faktem jest natomiast, że dużo dłużej można było tam kupić wersje z baterią 1300 mAh. Nie wynikało, to ze szczególnej miłości Motoroli do rynku amerykańskiego, ale z faktu, że zainteresowanie tym aparatem w USA nigdy nie było zbyt wysokie, toteż łatwiej było trafić na modele z pierwszej, bardziej "wypasionej" serii.
Motorola F3 warta jest jednak wspomnienia ze względu na swój wyświetlacz i prostotę. Rzecz najważniejsza, to był to pierwszy w historii telefon, w którym zastosowano wyświetlacz w technologii elektronicznego papieru e‑Ink z wszystkimi tego konsekwencjami i zaletami. Dzięki temu rozwiązaniu, zapotrzebowanie na energię elektryczna przez wyświetlacz było naprawdę znikome. Wyświetlacz zgodnie z technologią e‑Ink zgłaszał zapotrzebowanie na prąd tylko wówczas, gdy wyświetlany obraz miał się zmienić. Doskonale widać to wówczas, gdy z włączonego telefonu wyciągniemy baterie. Wyświetlacz pomimo braku zasilania, nadal wyświetla ostatni obraz.
Z racji zastosowanego wyświetlacza e‑Ink, bardzo ograniczone było menu telefonu, powiedziałbym, ograniczone do granic możliwości. Operowanie telefonem odbywało się za pomocą jedno poziomowego menu, oferującego dostęp do najczęściej używanych funkcji, takich jak książka telefoniczna, lista odebranych połączeń, budzik z alarmem (jedyny luksus w telefonie), ustawienia daty i czasu oraz wiadomości tekstowe. Wadą telefonu było to, że po każdym wyciągnięciu baterii lub rozładowaniu telefonu, aktualna data i godzina ulegała autodestrukcji jak wiadomości otrzymywane przez Inspektora Gadgeta. Jeśli menu telefonu mogło wywoływać jakieś wątpliwości, przy pomocy jednego z licznych kodów dających dostęp do dodatkowych, bardziej zaawansowanych funkcji, można było uaktywnić menu głosowe. Wówczas telefon także w języku polskim (trochę sztucznym, choć nienagannym) informował nas o tym, co się dzieje na wyświetlaczu. Rzecz niezwykle przydatna dla osób z wadami wzroku oraz dla osób starszych. Nie wiem ile w tym prawdy, ale za menu Motoroli miał być odpowiedzialna jakaś mocno okrojona wersja Linuxa.
Środkowa cześć wyświetlacza mogła prezentować podstawowe informacje, takie jak numer dzwoniącego lub umożliwiała odczytanie wiadomości tekstowych.... O ile, ktoś potrafił to robić. Telefon posługiwał się zestawie znaków i imitujących litery. Pamiętacie tę zabawę ? Gdy na kalkulatorze wpisywało się "70150" a po odwróceniu wychodziło nam słowo "Osioł"? Niestety na Motoroli F3 litery wyświetlane są bardzo podobnie. Jeśli do tego dodać, że w jednej, jedynej linijce na wyświetlaczu mieści się aż sześć znaków, czytanie i pisanie SMS‑ów należało do sportów ekstremalnych, tylko dla twardzieli. Prezentacja zasięgu i stanu naładowania baterii odbywała się za pomocą kresek wyświetlanych na wyświetlaczu oraz symboli naniesionych na obudowie. Skromny wyświetlacz miał jednak jeszcze jedną zaletę. Był absolutnie czytelny w każdych warunkach oświetleniowych. Nie ważne czy w nocy, czy w pełnym słońcu, każdy bez trudu mógł dojrzeć to, co prezentował wyświetlacz. Rzecz wówczas niezwykła, dziś doskonale znana posiadaczom większości czytników ebooków.
Czytając powyższe, zapewne wielu z was zadaje sobie pytanie, co w Motoroli F3 jest takiego, że postanowiłem poświecić jej uwagę. Przyznam, że telefonem zrobił na mnie wówczas spore wrażenie od strony estetycznej i spore rozczarowanie swoimi skromnymi możliwościami.
Po pierwsze czas czuwania. Telefon w wersji z baterią 1300 mAh zapewniał nawet do 14 dni czuwania z niewielką ilością rozmów telefonicznych. Podczas normalnego użytkowania aparatu, bateria mogła zapewnić nawet do tygodnia pracy telefonu, bez konieczności posiadania ładowarki. Niestety, w budżetowej wersji tego budżetowego aparatu, wspomniane czasy skracały się blisko o połowę. Myślę, że warto wspomnieć o tym, że konkurencja w swoich aparatach dawała wówczas baterie o pojemności 800 mAh, które zazwyczaj nie wystarczały nawet na tydzień normalnego użytkowania. Ot, potęga e‑Ink.
Po drugie właściwości telefonu jako... telefonu. Motorola F3 cechowała się świetną czułością i naprawdę nienagannym dźwiękiem. Jakością odtwarzanego dźwięku, jak i czułością mikrofonu, śmiało mogła konkurować z aparatami z wyższej półki. Choć zdefiniowane dzwonki polifoniczne i wówczas nie stanowiły niczego niezwykłego, jednak ich jakość była naprawdę powyżej przeciętnej. Skoro jesteśmy przy dzwonkach i powiadomieniach, muszę wspomnieć o bardzo dobrym alarmie wibracyjnym, który był wyczuwalny nawet w grubym ubraniu. Prymitywna F trójka potrafiła złapać zasięg nawet tam, gdzie większość jej o wiele droższych odpowiedników rzucała białym ręcznikiem na matę.
Dzięki swojej zwartej i prostej konstrukcji Motorola F3 była naprawdę odporna na wszelkie niedogodności związane z eksploatacją. Raczej nie straszne były jej upadki, zachlapaniem wodą czy nawet drobne wygięcia. Wyświetlacz naprawdę ciężko było uszkodzić, a nawet gdyby doszło do poważniejszego uszkodzenia, wymiana obudowy była mało skomplikowana i dosyć tania. Zresztą, nawet dziś obudowa do Motoroli F3 to koszt aż 9 zł.
Choć Motorola F3 posiadała niezwykle skromne możliwości, obcowanie z nią dawało wrażenie używania aparatu z dużo wyższej półki. Telefon świetnie leżał w ręce, nie obciążał kieszeni (waży zaledwie 68 g), był odporny na obcowanie z kluczami i monetami w kieszeni, choć nie posiadał żadnego Gorilla Glass. To wszystko sprawiało, że był i nadal jest idealny jako drugi lub awaryjny aparat telefoniczny. Choć teoretycznie odrzucał, dla wielu, w tym i dla mnie, był telefonem ciekawym i wartym posiadania, tym bardziej że jego cena była mocno atrakcyjna.
Sama Motorola chyba miała spory problem z pozycjonowaniem tego aparatu. Początkowo miał trafić na rynek jako aparat dla mniej wymagających użytkowników lub jako drugi aparat. Przemawiał za tym elegancki wygląd, a nawet reklamy podkreślające detale i elegancję F3. Pozycjonowanie rozsądne zważywszy na fakt, że już ówczesne kombajny multimedialne pożerały baterie równie szybko, jak dziś smartfony i drugi, niewielki telefon o długim okresie czuwania i sporej trwałości był ciekawą alternatywą. Niestety, wśród takich użytkowników Motorola F3 nie zyskała wielkiego uznana.
Motorola zmieniła taktykę. Skasowała puszeczkę i zastąpiła ja kartonowym pudełkiem, a baterię 1300 mAh zastąpiła wersja 800, po czym stwierdziła, że to idealny aparat na rynki rozwijające się, a więc Indie, Wietnam i tym podobne kraje azjatyckie oraz kraje afrykańskie. Niestety biedni Hindusi, Wietnamczycy i narody afrykańskie, nie były zainteresowane Motorola F3 w taki stopniu, by Motorola chciała się tym jakoś szczególnie chwalić.
Kolejnym pomysłem na niezbyt dobrze sprzedający się aparat było promowanie go jako telefonu dla osób starszych. Trzeba przyznać, że aparat miał ku temu sporo argumentów. Czytelny wyświetlacz, menu głosowe i w zasadzie brak konieczności poruszania się po menu. Pewnym ułatwieniem też był przycisk wyświetlający stan konta w przypadku kart Pre‑Paid.
Niestety, ale nie był to też aparat idealny dla seniorów. Klawisze membranowe, niewielkie i o niewyczuwalnym skoku były dla seniorów sporą niedogodnością. Menu i komunikacja na wyświetlaczu choć czytelna, była dla wielu ciężka do rozszyfrowania, za czym stały specyficzne, litery, które ktoś żywcem przeniósł ze starego kalkulatora i niewielka ilość znaków na wyświetlaczu. Także i ta grupa nie okazała się tą, którą Motorola F3 zdołałaby przekonać do siebie.
Tak więc Motorola F3, choć niewątpliwie ciekawa i w pewnym sensie nowatorska, nie potrafiła wstrzelić się w rynek na tyle, by model ten zyskał miano większe, niż "chwilowa atrakcja". Choć obiektywnie rzecz biorąc, poniosła porażkę myśle, że warto jednak wspomnieć ten ciekawy eksperyment, pierwszego telefonu z wyświetlaczem e‑Ink i jedynego aparatu tak mocno idącego pod prąd ówczesnym mu trendom.