Ultimate Ghosts 'N Goblins

Redakcja

01.05.2007 12:11, aktual.: 01.08.2013 01:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wszystko zaczęło się w roku 1985, wtedy to bowiem Capcom wypuściło na świat Ghosts ‘n Goblins – grę, która po dziś dzień jawi się jako pozycja absolutnie kultowa. Obecnie, ponad 20 lat od tamtego wydarzenia, japoński wydawca ma już na koncie cztery gry spod znaku GNG, w tym jedną w dość świeżym opakowaniu. Mowa tu o Ultimate Ghosts ‘n Goblins, które gdy tylko pojawiło się na przenośnej konsoli Sony, od razu wywołało burzę pytań z gatunku – „czy odmłodzony klasyk nie zbezcześci klimatu oryginału?”. Jak sami jednak za chwilę zauważycie, nie sama nazwa okazuje się być elementem mocno nawiązującym do pierwowzoru.

Zacznij od opowiedzenia sobie na pytanie, czego tak właściwie oczekujesz od gry – nieskrępowanej, beztroskiej zabawy, czy też może pragniesz wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i wziąć udział w miejscami frustrującej podróży przez pełne karkołomnych przygód poziomy? Jeśli bliższa jest ci pierwsza opcja – UG’nG lepiej sobie odpuść. Gra jest bardzo, ale to bardzo trudna, o czym postaram się ciebie przekonać. Jeżeli natomiast chciałbyś stawić czoła poważnemu wyzwaniu, możesz spróbować zatopić się w świat Sir Arthura i wraz z nim wyruszyć na poszukiwania porwanej księżniczki (brzmi cudownie, nieprawdaż?). W kwestii fabuły - jeśli można to tak w ogóle nazwać - nie zmieniło się nic od dwóch dekad, ale przecież tak naprawdę niczemu to nie szkodzi. Najważniejsza jest rozgrywka, a ta dostarcza odpowiedniej ilości emocji i dobrej zabawy, nawet pomimo faktu, że Ultimate Ghosts ‘n Goblins raczej nie pozwoli ci na relaks, w dosłownym tego słowa znaczeniu.

W skórze wymienionego wcześniej rycerza Arthura przemierzysz rozmaite poziomy, cały czas poruszając się w prawym kierunku, unikając przy tym ustawionych na planszy przeszkód i wychodzących zewsząd przeciwników. Owszem, w teorii wszystko wydaje się być bardzo proste, jednak już przy pierwszym kontakcie z grą, poglądy te mogą zostać dość szybko zweryfikowane. Przekonasz się o tym, gdy ginąc po raz kolejny z rzędu, będziesz miał ochotę wyrzucić swoją konsolę przez okno. A zapewniam, że tak będzie, bo poziom trudności jest strasznie wymagający, nawet pomimo tego, że twórcy zaserwowali szereg uproszczeń względem oryginału. O jakich uproszczeniach mowa? A, na przykład o takich, że teraz gdy nasz dzielny rycerz ulegnie degradacji (czytaj: zginie, ze światem żegnając się w samych tylko bokserkach), wcale nie będziemy musieli kontynuować gry od samego początku.

Obraz

Autorzy przygotowali system chekpointów, rozmieszczonych w bardziej strategicznych miejscach danego poziomu, co pozwoliło na zaoszczędzenie trochę złości, związanej z powtarzaniem w kółko wszystkiego od początku planszy (chyba, że ktoś zdecyduje się na poziom trudności Ultimate, co zdecydowanie odradzam). Nie zmienia to jednak faktu, że pokonanie niektórych (zwłaszcza tych późniejszych) poziomów graniczy niekiedy z cudem. Ale taki to już urok oldschoolu w najlepszym wydaniu. Paradoksalnie dzięki wyśrubowanemu poziomowi i – co za tym idzie – mocno nadszarpniętej ambicji gracza, całość zyskuje na wartości. To właśnie dzięki tej ogromnej frustracji cały czas chciało mi się grać, bo nie mogłem znieść faktu, że na mej drodze do celu staje np. wystająca z ziemi roślina i... skutecznie mnie od tego celu odwodzi.

[break/]W czasie przygody spotkasz na swej drodze całą masę rozmaitych przeciwników, którzy będą się starali uniemożliwić ci dalszą przeprawę. W ten sposób stawisz czoła całemu wachlarzowi dzikich (i z pewnością żądnych krwi, śmierci i takich tam) bestii, wśród których znajdziesz między innymi ohydne zombiaki, przerażające zjawy, czy też latające i strasznie upierdliwe istoty na wzór nietoperzy. Do tego dochodzi szereg przeszkód nie przemieszczających się, z czego warto wymienić wystającą z ziemi rękę chwytającą Arthura, gdy ten tylko znajdzie się w jego zasięgu; plujące żrącą cieczą rośliny, często ukryte za jakąś inną przeszkodą; czy niezwykle groźne konary drzew, wypuszczające ze swego wielkiego oka kolejnych wrogów. Wszystkie te, a także inne zjawiska, przyczyniają się do utraty zbroi, co powoduje, że nasz dzielny rycerz zmuszony jest do pomykania w samej bieliźnie. Gdy Arthur znajdzie się w takim – powiedziałbym – iście wyjściowym stroju, wystarczy zaledwie jednorazowy kontakt z przeciwnikiem i już możemy pożegnać się z życiem. Warto zatem czym prędzej rozejrzeć się po planszy celem odnalezienia nowej zbroi, mającej choć na chwilę uchronić nas od złowieszczych mocy przeciwników.

Obraz

Tego typu przedmioty poukrywane są z reguły w zawieszonych na wysokości miskach, poukrywanych gdzieniegdzie skrzynkach, czy chociażby w noszonych przez zombiaki workach. Znajdziemy w nich między innymi eliksiry pozwalające nam na używanie magicznych zaklęć, takich jak np. ognista kula, którą uraczyć można wroga, całkiem przydatna fala ochronna i kilka innych mniej lub bardziej śmiercionośnych czarów. Przydatne okazują się być także specjalne tarcze, posiadające dość zróżnicowane właściwości. Czasami bywa tak, że nie uda nam się ukończyć danego poziomu bez skorzystania z tego specyficznego sprzętu, ot bo trzeba akurat przelecieć nad przepaścią, a nie mamy „na czym”. W ramach ciekawostki dodam jeszcze tylko, że warto spróbować zbierać różnorakie dodatkowe przedmioty, które zostały skrzętnie poukrywane przez twórców. O tym, że jest to proceder wyjątkowo opłacalny przekonacie się podczas wizyty u pewnej czarownicy…

Obraz

Oprócz tego, na swej drodze napotkamy całą masę porozrzucanych po poziomie broni, dzięki którym co niektórzy przeciwnicy wszelkich złudzeń pozbawieni zostaną w bardzo szybkim tempie. Oręż podzielono na dwa rodzaje – miotany (zdecydowanie bardziej przydatny) i taki do walki na krótszych dystansach. Wśród najbardziej przydatnych zabawek wyróżnić można sprzęt pokroju samonaprowadzających się toporów, różnych rodzajów włóczni, kusz i sztyletów, a także szklane fiolki wypełnione śmiercionośną cieszą. Pamiętaj jednak by zwracać uwagę na to, co w danej chwili podnosisz z ziemi, bo nie można wrócić do poprzednio trzymanej broni w inny sposób, jak poprzez ponowne jej odnalezienie.

[break/]Ciosy wymierzać można teraz w kilku kierunkach, co w połączeniu ze skokami daje czasami całkiem niezły efekt. A skoro już przy skokach jesteśmy, to warto wspomnieć, iż są one bardzo dziwnie i wyjątkowo kiepsko rozwiązane. Mianowicie chodzi o to, iż nie można Arthurem w żaden sposób sterować „w locie”, co wiąże się z tym, że jeśli chce się skoczyć na pewien konkretny przedmiot (jak np. skrzynka zawieszona nad ziemią), należy ustawić się w odpowiedniej od niego odległości – gdy staniemy bowiem zbyt blisko, z całą pewnością nasz bohater przeleci na drugą stronę. Być może jest tak, że po pewnym czasie można się do tego przyzwyczaić, ale niekiedy naprawdę doprowadzało mnie to do białej gorączki. Momentów, gdy traciłem czas na niepotrzebne poszukiwanie odpowiedniego miejsca do wykonania skoku było zdecydowanie za dużo.

Obraz

Od strony technicznej nie można mieć absolutnie nic do zarzucenia. Gra została wykonana techniką łączącą ze sobą grafikę 2D z elementami 3D, co okazało się wyjątkowo lekkostrawnym miksem. Wszystko – począwszy od projektów naszych wrogów i samego Arthura, po kolorowe, bardzo różnorodne tła i całe otoczenie – wykonano w sposób nie pozostawiający absolutnie żadnych pytań. To samo tyczy się animacji – każdy ruchomy element został pod tym względem bardzo poważnie potraktowany. Zrozumiecie, co mówię, gdy na własne oczy ujrzycie sposób, w jaki poruszają się widoczne na ekranie postacie, czy też sprawdzicie w akcji szybki bieg - jeden z nowych względem oryginału ruchów Sir Arthura. Wszystko jest niebywale płynne, jedynie podczas większych zadym engine może nie wyrobić i delikatnie sobie chrupnąć. Są to jednak przypadki naprawdę sporadyczne i nie mają wpływu na przyjemność, jaką czerpie się z samej gry. Całości dopełnia świetny design poziomów (co bardziej spostrzegawczy gracze odnajdą kilka dróg do celu) oraz genialne, w mej opinii, udźwiękowienie opierające się na starych utworach, lecz podanych w nowym stylu. Klimat na pewno został zachowany, więc przedpremierowe obawy okazały się być zbędnymi wynurzeniami typowych dla naszej branży forumowych marud.

Obraz

Za Ultimate Ghosts ‘n Goblins zabrali się ci sami ludzie, którzy swe palce maczali przy pracach nad pierwowzorem. I to widać. Naprawdę, jeśli oceniać tę grę pod względem pełnego odwzorowania realiów panujących w wydanym 20 lat temu oryginale i nowoczesnego wykonania przy jednoczesnym zachowaniu klimatu, to nie można mieć zbyt wielu zastrzeżeń. Niektórzy czepiają się zbyt małej liczby poziomów, ale dzięki specjalnym kluczom rozrzuconym po planszy można cofnąć się do jednego z wcześniejszych etapów i przy pomocy wcześniej niedostępnego czaru czy tarczy przejść go tym razem na 100%, zbierając wszystkie sekretne przedmioty. Mamy zatem do czynienia z prawdziwym remake’iem z górnej półki, bo jest tu wszystko, czego potrzeba – śliczne wykonanie i grywalność, stojąca na bardzo wysokim poziomie, nawet pomimo dającego w kość poziomu trudności, bo częste niepowodzenia tylko motywują do jeszcze większego wysiłku. Twórcy na pewno wykorzystali potencjał przenośnej konsoli Sony, wobec czego wypada liczyć na pojawienie się większej ilości staroszkolnych hitów podanych w tak wyśmienity sposób.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)