Mass Effect

28.11.2007 11:17, aktual.: 01.08.2013 01:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Z miejsca widać, iż Mass Effect jest rozgrywkowym spadkobiercą Knights of the Old Republic, co wcale nie jest rzeczą złą, ponieważ gracz zaznajomiony z poprzednimi dziełami twórców od razu poczuje się jak w domu. A że nad fabułą nie siedział tym razem po części sztab George’a Lucasa? Mało ważne – jeśli o historię chodzi najnowsza produkcja BioWare doskonale broni się sama.

Przyszłość. Ludzkość już dawno opuściła granice rodzimego układu słonecznego i ruszyła kolonizować nowe planety. Naturalnie nie obyło się bez kontaktów z innymi kosmicznymi rasami, te jednak, choć nieufne naszemu rodzajowi, przyjęły ludzką nację nader pokojowo – ot, dostrzeżono w nas potencjał. Nad całą polityką zjednoczonych galaktyk czuwa tzw. Rada składająca się z przedstawicieli Turian, Salarian oraz Asarian – najbardziej wpływowych ras w świecie Mass Effect. Nic tam, że Ci pierwsi z twarzy przypominają skrzyżowanie królika z buldogiem, drudzy przerośnięte, wielkookie kalmary, a wojowniczki asari to całkiem seksowne kobiety, tyle że płci obojga – przez lata świetlne właśnie oni w głównej mierze wpływali na historię growego wszechświata. Stąd taka, a nie inna ich pozycja.

Jako „świeżaki” mamy sporo do udowodnienia. Sobie, że potrafimy myśleć oraz kiedy trzeba działać samodzielnie, bo nie chcemy w całym tym układzie być przecież jedynie „chłopcem na posyłki” Rady. Innym, ponieważ pokładane są w nas spore nadzieje, przez co błyskawicznie zostaliśmy w pewnych sprawach uprzywilejowani – a stąd „burzą się” gatunki od całych stuleci dążące do udziału w kierowaniu sprawami najwyższej rangi, gdyż zwyczajnie mają nas za rozpychających się łokciami dorobkiewiczów. Wizerunek ten na szczęście w trakcie gry przyjdzie nam zmieniać, kiedy jako członek elitarnego oddziału Widm zaczniemy każdemu pomagać. Widma to takie kosmiczne MI-6, mają wolna rękę, wejdą wszędzie, zaś z działań odpowiadają wyłącznie przed Radą.

Obraz

Grę rozpoczynamy od utworzenia swojej postaci. Tak, brzmi strasznie banalnie, ale zabawa rozbudowanym edytorem wyglądu bohatera naprawdę pozwala dać upust fantazjom różnym. Wychodząc z założenia, że te 30 godzin wolę patrzeć na delikatną, opływową kobiecą sylwetkę, aniżeli beznamiętną stertę mięśni, moją pierwszą postacią została prześliczna pani komandor. Wysoko upięte włosy, zadarty nosek, kilka drobnych blizn, szmaragdowe spojrzenie - „twarda laska” jak to mawiają. Płeć liczy się w przypadku flirtowania z różnorakimi członkami naszej załogi (bo można), chociaż w sumie też tak nie do końca - z oczywistych względów mało zainteresowany facetami dążyłem akurat do uwiedzenia błękitnolicej Asarianki. I celu swego rozpią-, znaczy dopiąłem. Ale ile się musiałem po drodze nagadać…

[break/]Tak ogólnie rzecz ujmując, w Mass Effect istnieją trzy podstawowe możliwości rozwoju postaci. Pierwsza to robienie z bohatera Johna Rambo, czyli dążenie do ekspertyzy w broni palnej oraz ładunkach wybuchowych. Gracze zwykle zainteresowani wszelkimi rozwiązaniami „magicznymi” pójdą zapewne w stronę biotyki, tutejszego odpowiednika mocy Jedi – wpisuje się w to m.in. rzucanie przedmiotami na odległość, czy unoszenie obezwładnionego przeciwnika w powietrzu. Ostatni kierunek do obrania to wykształcenie czysto techniczne przydatne chociażby przy hakowaniu terminali, czy tam innych wieżyczek strzelniczych. Wszystko to przekłada się na sześć klas do wyboru, różnorodnych pod względem stopnia zaawansowania w poszczególnych wymienionych dziedzinach i w opcji używania określonego ekwipunku.

Obraz

Tytuł pomyka na zmodyfikowanym Unreal Engine 3, czyli standardowym już powoli silniku twórców gier. Niestety wraz z możliwością zaprezentowania fenomenalnej oprawy graficznej produkcja odziedziczyła po nim i opóźnione doczytywanie tekstur na obiektach. Częściowo przeciwdziała się temu przymuszając gracza do używania wind oraz otwierania drzwi przyciskiem (w międzyczasie wszystko się dogrywa), ale już zaraz po załadowaniu zapisanej gdzieś w środku pola gry powitają nas niestety gołe bryły. Postacie prezentują się fantastycznie, z czego na szczególną uwagę zasługuje synchronizacja ruchu ust do wypowiadanych przez bohaterów kwestii oraz mimika w ogóle. Kiedy moja pani komandor z szelmowskim uśmieszkiem otrzepała kombinezon z kurzu po wygramoleniu się spod gruzu, podczas gdy wszyscy myśleli, iż nie żyje – no bezcenny moment.

Brawa należą się polskiej wersji językowej gry. Przedstawiony w formie napisów przekład jest luźny, swojski, przez co w większości przypadków wypada w odbiorze zwyczajnie naturalnie, a o to przecież najbardziej w lokalizacjach chodzi. Widać, iż starano się, by wypowiedzi faktycznie pasowały do sytuacji, a nie tylko tłumaczono „na pałę” ze skryptu. Owszem, zdarzy się kilka mniejszych błędów typu zwrot skierowany akurat do złej osoby w jakiejś tam scenie, przynajmniej jedno zdanie zostało także nieprzetłumaczone (więc go brakuje), lecz przy takim scenariuszowo grubym projekcie jakim jest Mass Effect przymykamy na to spokojnie oko podczas gry. Mniej już co prawda na pojawiające się moim zdaniem niepotrzebnie otwarte wulgaryzmy, ale nie psuje to ogólnego obrazu kawałka wyśmienitej roboty.

Obraz

Obok głównych misji popychających fabułę do przodu (ratowanie wszechświata przed totalnym wyniszczeniem, no raczej nie inaczej) przyjdzie nam wykonywać i te mniejsze, poboczne. Chociaż generalnie oparte są one na kanwie „temu przynieś, tamtego zabij” na brak różnego rodzaju permutacji tego podstawowego pomysłu się jednak nie narzeka. Świetnie wypada skąpanie wszystkiego w bardzo interesującej mitologii świata - co rusz odnajdujemy zapiski, z których dowiadujemy się o intrygującej rasie Protean, inne ciekawe fakty odnośnie uniwersum wychodzą w rozmowach. Co więcej, każda z wielu planet w przestrzeni ma swój własny opis, w dodatku także i wygląda inaczej. Zimne skaliste pustkowia, gdzie indziej oblane rumieńcem czerwonego słońca równiny, czy plaża nad taflą morza targanego świetlistymi piorunami – miejscówki zapadają w pamięci.

[break/]Eksplorację powierzchni kosmicznych globów ułatwia Mako, nasz czołgo-transporter, bez którego musielibyśmy niejednokrotnie na piechotę pokonywać dziesiątki kilometrów. Uzbrojony w potężne działo i karabin maszynowy pojazd jest także nieodzownym towarzyszem wbijania się na imprezy do wszelkich wrogich stacji. Poruszanie się tym sześciokołowcem spodoba się przede wszystkim osobom lubującym się w przeczesywaniu każdego centymetra kwadratowego danej lokacji. Dotarcie w bardziej niedostępne miejsca umożliwiają niewielkie silniki rakietowe, pozwalające na kilkusekundowy skok. Przydatne także przy unikaniu wrażych rakiet. Ostatecznie na pokładzie Mako spędzicie tak przynajmniej z jedną trzecią czasu gry.

Obraz

Obok naszej postaci w skład drużyny „zaczepnej” wchodzi zawsze dwóch z ogólnie sześciu jej członków, będących przy okazji przedstawicielami różnych ras oraz profesji (co za tym idzie – mają odmienne umiejętności). Przed każdą misją dobieramy sobie akurat interesującą nas parkę. Chociaż możemy w ograniczonym stopniu kierować poczynaniami przyjaciół, co przydaje się chociażby w momencie, gdy z niewiadomych powodów ktoś zaklinuje nam się głupio tuż za rogiem, zostawieni samopas towarzysze przygody radzą sobie całkiem nieźle. Jasne, dość często głupio giną oraz wchodzą nam pod lufę, ale już podniesieni na wyższy poziom doświadczenia będą oni najczęściej puszczani przodem, żeby przykuć uwagę przeciwnika, a tym samym wyciągnąć go zza osłony na czołowe spotkanie z dalekosiężnym pociskiem prosto z naszej broni.

Dużo mówiło się o systemie aktywnego prowadzenia dialogów, czyli możliwości przerwania komuś w każdej chwili monologu dorzucając nasze trzy grosze. Cóż, ostatecznie obok przyśpieszenia wymiany informacji (przeczytałem już, więc „przewinę”) nie ma to większego wpływu na rozgrywkę. Fantastycznie za to wyglądają same tematy rozmowy – zawsze dostajemy opcję poprowadzenia konwersacji praktycznie tak, jak byśmy chcieli, wszystko wydaje się zwyczajnie „na miejscu”. Inwestując punkciki w krasomówstwo dochodzi nam dodatkowo miejscami możliwość zauroczenia, bądź zastraszenia jakiegoś jegomościa, a w zależności od wykorzystanej opcji zyskujemy punkty do dobrej/złej reputacji. W skrajnych sytuacjach da radę także trzaskać twardo po twarzy, „bo zupa była za słona”, lecz nie spodziewajcie się wtedy uwielbienia tłumów.

Obraz

Niewątpliwym wyróżnikiem Mass Effect jest udźwiękowienie. Już nuty w menu głównym wprowadzają w odpowiedni nastrój space-opery, nie wahałbym się nawet przyrównać ich do tytułowej, sugestywnej kompozycji z pierwszego Halo - jest aż tak dobrze. Głosy pasują fantastycznie do postaci, a szczególna uwagę zwracają wypowiedzi wszelkich obcych ras, z wyraźnie opisującymi uczucia wielgaśnymi Elcorianami na czele. Kosmiczne pukawki jak to pukawki, prują głośno i całkiem realistycznie, zaś odgłosy wybuchów dają ostro po głośnikach. Całość sfery audio sprawia, iż bardzo łatwo zanurzyć się w wykreowany przez twórców kosmiczny świat.

Reasumując, Mass Effect stanowi kawał ogromnej, satysfakcjonującej kosmicznej przygody podanej w wyśmienitej oprawie graficznej, a wszystko przy akompaniamencie znakomitej ścieżki muzycznej z dodatkiem świetnych efektów dźwiękowych. W sumie największym minusem tego tytułu jest problem z blokowaniem się na amen postaci na obiektach, czy wręcz nawet teksturach, zmuszający do (zbyt) częstego zapisywania stanu gry. Nie zmienia to jednak faktu, że to naprawdę interesująca, warta poznania produkcja.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)