mBank nie umie w konto firmowe?
09.12.2018 | aktual.: 09.12.2018 20:56
UWAGA: tekst z gatunku tl;dr, ale inaczej się nie da. Jeśli nadal masz zamiar go przeczytać to najpierw zaparz sobie kawę lub herbatę. Materiał zawiera obrazki ;‑)
Tytuł choć pozornie żartobliwy, bo czerpiący z nowego modelu składniowego zgłoszonego na "Młodzieżowe słowo roku 2017" bynajmniej żartem nie jest. Daleki od tego jestem, bo do młodzieży się już od długiego czasu nie zaliczam i przyklejam dzisiaj do mBanku ten slogan tak jak dawniej zakładało się kiepskim uczniom ośle uszy.
Za co? Za niewiedzę, za głupotę i za bezproduktywne marnotrawienie czasu, do których w instytucji odpowiedzialnej za obrót pieniądzem nie powinno dochodzić.
Sięgając pamięcią wstecz, nie da się mBankowi odmówić śmiałego i dość udanego podążania drogą nowych technologii. Osobiście jestem jego długoletnim klientem, a pierwsze swoje studenckie dyspozycje składałem łącząc się za pośrednictwem modemu (Zyxel?) z pamiętnym numerem dostępowym 0202122 Telekomunikacji Polskiej S.A.
Pomimo niedoborów finansowych jak się wtedy szybko przelewy robiło! Człowiek był już przygotowany offline, wszystko szybko kopiuj/wklej z Notatnika, a kod autoryzacyjny czekał przygotowany :‑) Można się dzisiaj do takich wspomnień uśmiechnąć, ale było to i tak 1000x lepsze niż stanie do fizycznego okienka na poczcie czy w oddziale banku. I tak z biegiem czasu usługi online mBanku parły skutecznie do przodu, dostęp do Internetu się poprawiał i niby powinno być tylko coraz lepiej, ale no właśnie, pomimo postępu potrafi chrupnąć. Zarówno w sensie technicznym jak i ludzkim.
Jeśli są pośród Was klienci mBanku posiadający w nim również konta firmowe, śpieszę wyjaśnić, że wpis ten nie będzie dotyczył zwykłych działalności gospodarczych (czyli takich na wpisie do Ewidencji Działalności Gospodarczej). Poruszę temat pozornie bardziej skomplikowany, czyli konto firmowe dla spółki kapitałowej, a konkretnie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością (sp. z o.o.).
Jeśli się jeszcze z tego typu firmą jak sp. z o.o. nie spotkaliście w praktyce, to w mocno telegraficznym skrócie wygląda to tak, że działa ona w oparciu o: - umowę spółki, oraz - wpis do KRS (Krajowy Rejestr Sądowy) We wpisie do KRS jest sprecyzowana cała masa szczegółowych informacji, a więc skład Zarządu Spółki, kto może Spółkę reprezentować, ilości udziałów poszczególnych wspólników, wysokośc kapitału zakładowego itd. W spółce, w której się udzielam decyzyjność (w tym również finansowa) wygląda tak, że Prezes Spółki może reprezentować ją samodzielnie i zaciągać zobowiązania finansowe przekraczające dwukrotnie kapitał zakładowy. Po prostu idzie tam gdzie trzeba i załatwia sprawy firmowe, bo ma takie uprawnienia i może. W naszym przypadku Prezes Spółki jest również jednym z trzech jej udziałowców i ma 48 % udziałów, ja mam 51 %, a trzeci wspólnik ma 1 %. Dlaczego akurat tak, nie jest przemiotem tego wpisu i nie ma to żadnego wpływu na całą historię.
Taką spółkę pod koniec 2015 roku zawiązałem razem z dwójką wspólników i zaczęliśmy poszukiwania jakiegoś konta bankowego. Zależało nam na wygodnej obsłudze konta firmowego, czyli najlepiej z klawiatury komputera, a że dwójka większych udziałowców jest prywatnie klientami mBanku, a ten z kolei wreszcie wprowadził obsługę takich kont firmowych (wcześniej nie było) to długo się nie zastanawialiśmy. Konto otwarliśmy bardzo sprawnie w placówce stacjonarnej, a dostęp do konta otrzymali dwaj więksi udziałowcy. Obsługiwała nas bardzo kompetentna kobieta w średnim wieku, no nie było się do czego przyczepić. Po prostu tip - top, łącznie z dobrą informacją na temat kont walutowych gdyby w grę wchodził np. import. Naprawdę miłe wspomnienie. I tak było zarówno w okresie trwania usług promocyjnych (z jakimiś ulgami dla klienta) jak i w jakiś czas po ich wygaśnięciu (wprowadzono opłaty za prowadzenie rachunku).
Dla nieobeznanych z tematem trzeba dodać, że zdolności kredytowe każdej spółki z o.o. przez początkowy okres działalności (pierwszy rok obrotowy) są praktycznie zerowe. Dlatego w przypadku tego typu firmy istotna jest nie tylko dobra historia finansowa, ale też jej ciągłość. Nie myśleliśmy jednak o zaciąganiu kredytu firmowego, bo nie było takich potrzeb. I tak mieliśmy już za sobą zamknięte dwa lata obrotowe (2015/16 i 2017), a strona internetowa mBanku wyświetlała nam już propozycje kredytów firmowych dostosowanych do naszych obrotów na koncie firmowym spółki (analogicznie do indywidualnych kont bankowych).
Jak to wygląda macie na zrzucie ekranowym powyżej. Nawet wypełniliśmy kiedyś jakiś wniosek kredytowy mając na uwadze drobne inwestycje, ale co dziwne bank się nie odezwał. Nie drążyliśmy tematu, bo dość szybko okazało się, że poradzimy sobie bez kredytu, niemniej była to pierwsza oznaka szwankującego systemu mBanku, którą zignorowaliśmy.
W lipcu tego roku przydarzył nam się poważny niefart w postaci awarii samochodu terenowego. Niestety jego naprawa byłaby mocno czasochłonna (sprowadzanie na własną rękę deficytowych części i niechęć mechaników do nietypowch napraw), a nie mogliśmy sobie pozwolić na przestój.
Zapadła szybka decyzja, że kupujemy drugi samochód, a naprawa istniejącego schodzi na plan dalszy i to jeszcze w dogodnych okolicznościach. Zaczęlismy się rozglądać po rynku wtórnym, żeby za dużo nie wydać, a jednocześnie mając na uwadze, że jak tylko się trafi to co spełnia nasze trochę specyficzne wymagania i w cenie jaką jesteśmy skłonni zapłacić, to trzeba szybko brać, bo jak się spóźnimy to... znowu będziemy szukać tracąc niepotrzebnie czas, nerwy i pieniądze. Takie już są reguły rynku wtórnego, kto pierwszy ten lepszy.
W międzyczasie mBank poinformował nas o promocji kredytu firmowego "3 x 0 %": zero prowizji, zero odsetek przez jakiś czas i jeszcze jakieś inne zero, którego już nie pamiętam... Oferta wyglądała dobrze, a ponieważ nie chcieliśmy angażować posiadanych w firmie środków finansowych na zakup samochodu to postanowiliśmy z tego skorzystać. Rozwiązanie zdawało się być idealnym, tym bardziej, że chcieliśmy mocno akcentowane w nazwie kredytu "zero" wyeksploatować spłacając go jeszcze przed terminem.
Zająłem się poszukiwaniem samochodu i muszę przyznać, że przeglądanie ofert z rynku wtórnego to niewdzięczna i czasochłonna sprawa. Do tego jeszcze dochodzi szybkie rozeznanie jak to jest z serwisem danego modelu itp. smaczki motoryzacyjne. Jeszcze gorsze od tego jest dzwonienie po sprzedawcach celem wstępnej weryfikacji czy w ogóle warto się fatygować celem obejrzenia pojazdu. Na miejscu jednak nic ciekawego nie było i musiałem szukać w ościennych województwach. W końcu znalazłem i teraz trzeba było szybko dopiąć kredyt, żeby nam ktoś samochodu nie sprzątnął sprzed nosa. Na szczęście udało mi się wynegocjować krótką, czasową rezerwację u sprzedającego.
W drugiej połowie lipca wypełniliśmy sugerowany przez mBank wniosek poprzez przeglądarkę i za chwilę nastąpił pierwszy i poważny zgrzyt. Prywatnie przyzwyczajeni przez mBank do dość dobrej obsługi jeśli chodzi o szybkość kontaktu w sprawach kredytowych tu po mailu potwierdzającym złożenie wniosku z informacją o dalszym procedowaniu go drogą mailową zaległa grobowa cisza. Nic więcej na skrzynce i żadnego telefonu. Kompletnie nic. Tak jakbyśmy nie istnieli, a firma działała już ponad 2,5 roku płacąc przy tym za prowadzenie konta bankowego.
Skontaktowaliśmy się na drugi dzień telefonicznie z bankiem informując o problemie. Na infolinii coś tam sprawdzono i zasugerowano ponowne sprawdzenie informacji po zalogowaniu się na konto. Tam gdzieś w krótkich wiadomościach pojawiła się dopiero informacja, że pracownik mBanku skontaktuje się w sprawie wniosku telefonicznie, a jeśli nikt się nie skontaktuje to idź śmiało kliencie do placówki jaką na wniosku wybrałeś do podpisania umowy. Po tym nadal żadnej informacji na e‑maile osób mających dostęp do konta bankowego spółki ani żadnego telefonu.
Nie ma czasu na czekanie, więc idziemy do placówki bankowej w składzie 99 % udziałów firmy, czyli Prezes Zarządu i ja, choć byłem do tego całkowicie zbędny. Na miejscu przyjmuje nas tym razem młoda dziewczyna, która choć uprzejma to widać, że raczej nadrabia miną niż wie co w trawie piszczy. Weryfikuje sobie nasze dowody osobiste (mój niepotrzebnie), zadaje głupie pytanie czy mamy ze sobą wpis do KRS, który to jest dostępny elektronicznie dla każdego zainteresowanego, a poza tym mBank prowadzi nasze konto, więc powinno to być sprawdzone na etapie weryfikacji wniosku klienta. No, ale dała sobie jakoś radę. I po tym następuje mniej, więcej taka wymiana zdań:
- A gdzie jest trzeci wspólnik? - Jak to gdzie? Na wakacjach, lipiec mamy. - No ale on jest potrzebny, bo muszą być wszyscy właściciele. - Do czego jest potrzebny? W spółce z o.o. nie ma właścicieli tylko są udziałowcy. - Bo trzeba go sprawdzić w BIK (Biuro Informacji Kredytowej), a on nie ma u nas konta w banku. - We wpisie do KRS są jego dane wraz z nr pesel. Pani wpisze, pani sprawdzi. Poza tym o kredyt ubiega się spółka kapitałowa jako osoba prawna, a nie wspólnik jako osoba fizyczna. - No, ale on jest i tak potrzebny, bo jest w Zarządzie firmy... (stanowisko fachowo zwane: Członek Zarządu). - To nie ma znaczenia, bo Prezes Zarządu może reprezentować spółkę samodzielnie. Proszę sprawdzić KRS jaki ma Pani wyświetlony na monitorze. - No, ale ja tak nie mogę, bo takie mamy wymagania wewnętrzne. Muszą być wszyscy właściciele.
Po tym co usłyszałem myślałem, że dosłownie wyjdę z siebie i stanę obok.
Wymagania wewnętrzne? A nie łaska poinformować wcześniej klienta o tym co jest potrzebne do zawarcia umowy kredytowej? Telefony im wyłączyli, mail nie działa? Może tak, bo jak już wcześniej wspomniałem po złożeniu wniosku nie dostaliśmy żadnej informacji tą drogą.
Co jest cholernie niepokojące: tego typu zachowanie całkowicie ignoruje wartość wpisu do KRS, a po zastanowieniu się i po sposobie rozmowy pracownika można szybko dojść do wniosku, że mBank ani jego pracownicy nie rozróżniają działalności osób fizycznych (jednoosobowe i spółki cywilne) od działalności spółek kapitałowych (sp. z o.o.). Świadczy o tym nieprawidłowe używanie słowa właściciel w stosunku do udziałowca. Po co w takim razie bank prowadzi konto dla firm, o których nie wie jak funkcjonują?
W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że za prowadzenie tego typu rachunku w mBanku, płaciliśmy całkowicie bez sensu. Pozostało już tylko zapytać, czy skoro nie damy rady w tym samym dniu ściągnąć trzeciego wspólnika z ciepłej plaży to czy cokolwiek w tej sprawie załatwimy i czy dowiemy się co to konkretnie są te wymagania wewnętrzne? Odpowiedź jaka padła to:
No, raczej nie.
Jak nie to nie, pożegnaliśmy się informując, że będziemy składać reklamację. Reklamację składałem telefonicznie tego samego dnia na mLinii i dowiedziałem się, że termin jej rozpatrywania to 30 dni. Zanim ją jednak złożyłem operatorka mLinii poinformowała mnie, że nie mamy żadnego aktywnego, złożonego wniosku kredytowego i zasugerowała, że musieliśmy z niego zrezygnować. Poinformowalem ją, że to nieprawda, bo nic takiego nie zrobiliśmy, podałem numer wniosku i mimowolnie wyszło, że pracownica stacjonarnej placówki mBanku sama ten wniosek zamknęła. A gdybyśmy tak ściągnęli z urlopu wspólnika na drugi lub trzeci dzień? Byłoby to znowu bez sensu, bo wniosek kredytowy już poszedł się rypać. Zamknięty i już. Reklamację i tak złożyłem informując co jest nie tak w postepowaniu banku, zaś trzeciemu wspólnikowi nie psuliśmy wakacji.
Samochód jednak trzeba było kupić, więc w formie tzw. pożyczki od wspólnika wprowadziłem własne pieniądze do kasy spółki. Tak oczywiście można zrobić, ale jest to trochę kuriozalne w sytuacji gdy spółka ma wymaganą zdolnośc kredytową. Wiązało się to oczywiście ze zrobieniem dodatkowej papierologii w firmie, a księgowość (zewnętrzna) dostała więcej roboty. Dwa dni później zapłaciłem za samochód i przejechałem nim z dość odległego miasta na kartonach udających holenderskie tablice rejestracyjne. Normalnie raczej bym się zastanowił nad lawetą, ale po absurdach mBanku nie robiło to już na mnie wrażenia.
Jeśli kojarząc specyficzną formę moich komentarzy na DP, zastanawiacie się czy czasem coś tu grubo nie naściemniałem dla zwykłej hecy, to poniżej zamieszczam Wam oficjalną odpowiedź mBanku na złożoną przeze mnie reklamację otrzymaną mailowo.
W zaznaczonych przeze mnie fragmentach potwierdza się w nim ponownie niezrozumienie jak działają firmy w formie spółki z o.o. Poza rażącymi błędami w formalnej korespondencji relacji bank-firma, znowu mamy właścicieli (wścieli), a nie udziałowców. Może podpisana pod tymi wyjaśnieniami kobieta chciała nas dowartościować robiąc z Członków Zarządu człony? Może słowo członek było zbyt mikre i nie oddawało powagi należnej korespondencji firmowej, a człon to jednak C-Z-Ł-O-N!
Mamy też zamiast wymagań wewnętrznych już "nasze wytyczne", ale skąd klient ma wiedzieć jakie one są, skoro musi iść w ciemno do placówki, bo nikt wcześniej ani nie zadzwoni, ani maila nie napisze?
Wzbijając się na wyżyny absurdu, czyli w pełnej zgodzie z nieznanymi klientowi wymaganiami wewnętrznymi czy też wytycznymi chciałbym zobaczyć jak pracownik mBanku w niewielkim pokoju, obsługuje podpisanie umowy kredytowej spółki z o.o., którą założyło sobie np. dziesięciu programistów. Dla ułatwienia załóżmy, że w Zarządzie spółki są niektórzy jej udziałowcy. Przy biurku pracownika mogą usiąść dwie osoby, a po dostawieniu krzesła lub krzeseł, jedna lub maksymalnie dwie. Co z resztą? Piętrowo na tzw. barana jeśli muszą być wszyscy naraz albo jak na egzaminach akademickich, wywoływanie po nazwisku z korytarza? A gdyby to była wysepka w centrum handlowym, to co kolejka jak po lody?
Dodam, że formalnie reklamacji dalej nie ciągnąłem, bo to już była dla nas musztarda po obiedzie. Gdybyśmy mieli się tak bawić, to nie kupilibyśmy tego co nam było potrzebne, a zlecenia poszłyby się pieścić z braku odpowiedniego środka transportu.
Jakby to wszystko podsumować? Jeśli chodzi o rachunek dla spółek z o.o. to zdecydowanie mBank nie umie w konto firmowe. Ten temat leży i żałośnie kwiczy z podstawową komunikacją w kierunku klienta włącznie. Co gorsza z biegiem czasu, czyli od schyłku 2015 roku do teraz widać degradację kompetencji pracowników na linii klient-bank. Jak tak dalej pójdzie to nie byłbym specjalnie zaskoczony gdyby za jakiś czas przyszło załatwiać sprawy łamanym polsko - ukraińskim.
W opozycji do powyższego napiszę Wam ile trwa załatwienie kredytu gotówkowego w tym samym banku jako osoba fizyczna, czyli prywatnie. Wypełniacie sugerowany przez bank wniosek online i go składacie. W chwilę później (kilka minut) otrzymujecie akceptację na e‑mail i potwierdzenie, że możecie się udać do placówki jaką wybraliście celem podpisania umowy kredytowej. Jeśli w tym momencie wskoczyliście już do samochodu to prawdopodobnie w przeciągu 20 minut dostaniecie telefon z placówki, że Wasze dokumenty są już przygotowane i czekają na Wasz podpis. Na miejscu zostaniecie zweryfikowani z dowodu osobistego oraz jakimś pytaniem kontrolnym i tyle. Zanim wyjdziecie z placówki pieniądze będziecie mieli na koncie. Sprawdzone osobiście dwa razy.
Na koniec mam prośbę do czytelników, jeśli macie jakieś doswiadczenia z internetowym kontem dla spółek z o.o. pod kątem mikrofirmy (mało ludzi, mało przelewów i księgowość zewnętrzna) to prosiłbym o podzielenie się taką wiedzą w komentarzu. Ma być wygodnie i z klawiatury. W miarę możliwości bez zabaw z tokenem, bo wolimy hasła sms.
Gdyby się jeszcze dało przenieść historię konta jaką aktualnie mamy (ponad 3 lata) to byłoby świetnie. Jak nie to trudno, już nawet wstępnie założyłem, że pod tym względem zwyczajnie straciliśmy ten czas w wyborze mBanku jako partnera na start i liczę się z tym, że być może trzeba będzie na nowym rachunku robić historię od zera.
* grafiki zostały zaciągnięte z openclipart.org