Blog (4)
Komentarze (313)
Recenzje (0)
@SinTomLinux Ubuntu, czyli jak ponownie stałem się użytkownikiem Windowsa

Linux Ubuntu, czyli jak ponownie stałem się użytkownikiem Windowsa

17.04.2011 | aktual.: 01.03.2012 17:38

Witam,

Zapraszam do lektury mojego pierwszego wpisu. Pamiętajcie o tym, że jest to całkowicie subiektywna ocena poprzez pryzmat moich potrzeb i widzimisię:)

Swoją przygodę z GNU/Linuksem (później będę używał tylko Linux) zacząłem w 2006 r. od Ubuntu 6.04. Wcześniej co prawda zdarzało mi się korzystać z różnych Knopixów, Mandreaka czy Debiana na uczelni, ale nic dłużej nie zagościło na moim dysku. Wybór padł na Ubuntu. Podyktowane to było jego największą popularnością i opiniami użytkowników o jego łatwości obsługi.

Instalacja:

Przystąpiłem do niej po uprzednim zapoznaniu się z manualami na forach (wtedy chyba jeszcze nie było graficznego kreatora instalacji). Od razu spodobał mi się pomysł podziału partycji na swapa, home etc. Po głębszym zastanowieniu nie mogłem uwierzyć, że Windows tego nie ma. Jak to się mogło stać, że po tylu latach rozwoju systemu domyślnie wali wszystko na partycje systemową? Instalacja przebiegła pomyślnie. System zainstalował się i po restarcie...

Pierwsze wrażenia:

...ujrzałem menedżer GRUB, a tam do wyboru dwa systemy. Najpierw przestestowałem czy XP'k jeszcze chodzi, potem uruchomiłem moje świeżutkie Ubu. Znałem już trochę Linuxa, więc środowisko nie było mi zupełnie obce. Przystąpiłem więc do konfiguracji - najpierw Internet...

Sterowniki

Tu pojawił się problem, szybkie poszukiwania w googlach i znalazłem ubudsl (wtedy chyba inaczej się nazywał) oraz sterowniki do modemu Neostrady. Jeszcze nie korzystałem z routera, jako że byłem biednym studentem, zawsze było mi szkoda wydać tę  stówkę, gdy od poniedziałku nieubłaganie zbliżał się weekend. Po małej konfiguracji Internet wystartował. Neostrada na seryjnym modemie nigdy nie chodziła dobrze, gubienie połączenia było standardem. Tu pojawił się pierwszy problem: restart połączenia w Ubuntu kończył się tym, że wolałem zrestartować system, ale mniejsza o to (wina producenta sprzętu, że nie dostarczył odpowiedniego oprogramowania - pomyślałem). Po zainstalowaniu modemu, czas na aktualizacje systemu (pojawiła się ikona w obszarze powiadomień). System zaczął się aktualizować, więc chciałem poszukać jakiegoś ciekawego oprogramowania i tu wszedłem w centrum oprogramowania Ubuntu, coś tam próbuje zainstalować, a tu niestety... dlaczego w Linuksie nie można instalować kilku rzeczy naraz? Ufff aktualizacja przeszła. Dalej zająłem się instalacją grafiki (Nvidia bez problemu, po przesiadce na ATI nie było różowo). Następnie drukarka i tutaj łał: wszystko już jest zainstalowane. Mój kombajn HP’ka na windowsie instaluje się przynajmniej godzinę. Kiedy system był gotowy zacząłem odkrywać jego zalety.

Użytkowanie:

Wszystko mi się podobało: od struktury katalogów, przez menedżera okien nautilusa, instalację programów do konsoli (zawsze uważałem, że lepiej wpisać coś szybko niż klikać 1000 razy), bezpieczeństwo, brak wirusów, partycje się nie fragmentują. Modyfikowałem wygląd (beryl był świetny), grałem, pisałem dokumenty. Linux przejął komputer, o XP zapomniałem. Nawet domownicy potrafili odnaleźć ikonę FF, więc nie miałem problemu z narzekaniem, że coś jest inaczej.

Istna sielanka. Czas mijał a ja cieszyłem się “obracają kostką...” Wraz z postępem czasu mijały studia. Porzuconego XP'ka zacząłem włączać coraz częściej, bo coraz częściej trzeba było pisać prace zaliczeniowe czy robić prezentacje. Przestałem mieć siłę na to by wpadać na uczelnie, łapać pierwszego laptopa i edytować dokumenty w MS Officie, bo OO miało problemy z formatowaniem. Ile razy to przedstawiając jakąś prezentacje: litery wychodziły z ekranu i działy się inne cuda. O efektach nie wspominając (nie moja wina tylko MS, które jest monopolistą i nie trzyma standardów myślałem). Zacząłem pracować, czasu było coraz mniej i w końcu przyszło pisać pracę dyplomową. Linux przestał być taki różowy. Aktualizacja sytemu do kolejnej wersji wiązała się zawsze z jego reinstalacją: bo ten program przestaje działać; bo takie zależności nie zostały spełnione; bo sterownik od myszki nie działa; bo modem nie działa, grafika przestała działać; x’y się wysypały; dekoracja okien co 3 włączenie pada. GODZINY SPĘDZONE NA FORACH. Otrzeźwiałem.

Koniec miłości:

Stwierdziłem wtedy, ze coś jest nie tak. Dlaczego w Ubuntu nie może działać wszystko jak w windowsie. Dlaczego poświęcam tyle czasu na konfigurację systemu oraz aplikacji. Zacząłem tęsknić za Best Playerem, Winampem (później aimpem), MS Officem. Zacząłem tęsknić za prostotą użytkowania i jakością oprogramowania. Zamienniki były, ale zawsze wydawały się jakieś gorsze, słabszej jakości. Aplikacje robiły crashe, miały słabe możliwości konfiguracji. Słuchanie muzyki i oglądanie filmów, zaczęło się stawać udręką. Zawsze coś nie tak, a to brak polskich znaków w tagach, albo w napisach, albo ten format nie jest obsługiwany, albo film się tnie... i znów fora, fora, fora, Ściąganie paczek, spełnianie zależności etc.

Przyszedł 2008 r. Windows znowu zaczął wieść prym głownie ze względu na pakiet MS Oficce, a ja przecież pisałem prace dyplomową. W kwietniu pojawiło się Ubuntu 8.04, a w moim komputerze padła płyta główna. Po kupnie nowej okazało się, że Ubuntu nie chce chodzić - po prostu nie chodzi. Straciłem siły. Po dwóch latach miałem dość. Początkowa miłość zelżała. Zacząłem cenić czas i wygodę. Próbowałem jeszcze różnych Debianów, Mintów, Susków, ale już to nie było to - powiedziałem koniec! Odzyskałem miejsce na NTFS. Chociaż XP jako system zawsze mnie wkurzał i nigdy nie miałem o nim dobrej opinii to wygrał - bo działał zawsze. Zawsze po uruchomieniu, zainstalowaniu nowego programu i aktualizacji miałem pewność że będzie działać. Ze zwolennika wolnego oprogramowania stałem się konsumentem: ma działać i już i tę filozofię wyznaje do dziś.

Minęły kolejne dwa lata wymieniłem swojego wysłużonego blaszaka na nowego, zakupiłem Windows 7 i od roku pierwszy raz chyba od czasów DOS‑a praca z komputerem sprawia mi przyjemność. Z  perspektywy czasu twierdzę, że koszt zakupu windowsa zwraca się w rachunkach za prąd poświęcony na rozwiązywanie problemów Linuksa (przynajmniej dystrybucji Ubuntu). Jeśli macie czas i chęci oraz trochę smykałki, jest to całkiem niezły system. Ja odpadam. Często porównuje te systemy do samochodów: polonezem i s klasą tak samo skutecznie przemieścimy się z punktu A do punktu B. Za to jakość i komfort tej podróży będzie inna i tak w mojej opinii jest z Linuxem i Windowsem.

Dziś testuję różne dystrybucje w maszynie wirtualnej i chyba tak już pozostanie, chociaż od jakiegoś czasu noszę Linuksa (Androida) w kieszeni i o tych doświadczeniach podzielę się pewnie na blogu, jak tylko znajdę czas pomiędzy pracą, domem, a wgrywaniem nowych ROM‑ów na telefon bo coś znowu nie chce działać...:)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (49)