Informatyk w małej firmie — blaski i cienie
12.05.2016 11:27
Przeglądając wpisy na DP lubię poczytać o codziennej pracy informatyków/adminów - o ich "potyczkach" z materią sprzętową i programową w firmach, w których pracują - o wiecznej "walce" z użytkownikami lub, jak często się mówi, z użyszkodnikami ;)
Cenię wpisy niejakiego Shaqi'ego, który "popełnił" całą serię artykułów w tym temacie, cenię teksty innych blogerów. Ze swojej strony chciałbym także dołożyć małą cegiełkę odnośnie tego typu zagadnień ale spojrzeć na to z nieco innej perspektywy.
Otóż pracuję w niewielkiej (w zasadzie małej) firmie produkcyjnej zatrudniającej kilkaset osób z czego zaledwie 50 to stanowiska biurowe. Skoro w firmie jest 50 stanowisk biurowych to i logiczne wydaje się, że w skład owych stanowisk wchodzi przynajmniej 50 komputerów/terminali/stacji roboczych. Tak jest w istocie. Do tego należy dodać kilka fizycznych maszyn serwerowych, infrastrukturę sieciową (switche, routery itp.) oraz kilkanaście drukarek i można sobie wyrobić obraz tego z czym mam tu do czynienia.
Należałoby także doprecyzować, że pracuję jako szeroko pojęty informatyk czyli wiadomo - jestem od wszystkiego :) Gwoli uzupełnienia - firma posiada także filie w Polsce, które od strony IT obsługujemy zdalnie. Jasne, zdarza się, że trzeba pojechać osobiście ale na co dzień nie jest to niezbędne. Zresztą na potrzeby tego tekstu nie ma to znaczenia.
Wracając do tematu, na czym polega codzienna praca informatyka w tego typu małej firmie? Cóż, to właściwie taka monotonna, "ligowa młócka" - pomoc userom w zmaganiach z różnymi wersjami Office, wyciąganie zakleszczonego papieru z drukarek, zmiana tonerów i tuszy, reinstalki systemów, odblokowywanie kont w domenie itd. itp. Nie ma sensu powielać opisu czynności, które znajdziecie choćby w serialu Shaqi'ego.
Z "poważniejszych" czynności to oczywiście pilnowanie backupów, dopisanie nowej użyteczności do jednej z naszych webaplikacji, podmiana padniętego dysku w macierzy (zdarzyła się raz przez 5 lat mojej pracy w maszynie HP ProLiant ML350), od czasu do czasu zdarzy się coś ciekawego a mianowicie wdrożenie nowego sprzętu czy oprogramowania. Jednym słowem - szara rzeczywistość.
Do czego więc zmierzam?
Trudno to zdefiniować. Może zacznę od tego, że zaletą pracy w małej firmie jest fakt, że po jakimś czasie (dłuższym lub krótszym), człowiek poznaje wszystko i mało co jest w stanie go zaskoczyć. Poznajemy sieć i adresowanie, na wylot znamy sprzęt czy preferencje użytkowników. Zaznajamiamy się z dostawcami (choćby ISP) a z handlowcem od tonerów przechodzimy na Ty :) No i gitara, powiecie, czego chcieć więcej? Wszystko ładnie "paca", firma funkcjonuje, wypłata spływa co miesiąc i życie kula się dalej. Taaaaaak.
Napisałem, że to zaleta ale jest i druga strona medalu - w pewnym momencie pojawia się rutyna i monotonia! Nie da się tego uniknąć, choćby człowiek był nie wiem jak kreatywny... Ileż razy bowiem można robić reinstalki? Ileż przywracać kopie maszyn z obrazów? Oczywiście, tego typu "znane problemy" gwarantują bezstresową pracę bo ani infrastruktura ani ludzie nie wygenerują problemu, którego nie będziemy w stanie rozwiązać. Dla pracodawcy i pracowników to dobrze, dla nas również ale pozostaje pewien niedosyt.
To niedosyt "wielkiej" informatyki - wiecie, klastry, load balancery, sieci BGP i światłowody. To tylko pierwsze z brzegu przykłady - można by je zapewne mnożyć. Chodzi o to, że niekiedy człowiek czyta w sieci o ciekawych urządzeniach czy oprogramowaniu, chciałby się tym "pobawić", pokonfigurować, zająć się wdrożeniem i nagle zdaje sobie sprawę, że pozostając w obecnym miejscu pracy nigdy tego nawet nie "liźnie"... To właśnie tytułowy minus pracy informatyka w niedużej firmie.
Nic prostszego powiecie, wypowiedzenie na biurko i jazda! Baaaa, żeby to było takie banalne... To, że chciałoby się mieć do czynienia z tzw. hitech nie oznacza, że jest to tak z dnia na dzień możliwe. Pomijam już nawet kwestię wiedzy i umiejętności - zresztą, co tu ukrywać - raz spróbowałem i rozczarowałem się okrutnie. Uderzyłem do sporej firmy, przeszedłem przez sito wstępnej selekcji i zostałem zaproszony na rozmowę w cztery oczy. Zakładałem, że coś tam wiem, jakieś doświadczenie mam więc na rozmowie się wybronię. Nic z tych rzeczy! Krótko mówiąc zostałem zmasakrowany - przepadłem na wspomnianym protokole BGP, na pytaniach z konfiguracji routerów Microtika i... języku angielskim :) Tak, to była lekcja pokory.
Hitech pozostało więc gdzieś z boku... :) Druga sprawa to kwestie pozazawodowe. Większość z nas ma jakieś zobowiązania (głównie kredyty) i każdorazowo zmiana pracy, choćby na potencjalnie lepszą niesie jakieś ryzyko. Zawsze istnieje możliwość, że na nowym stanowisku coś pójdzie nie tak i nagle w ogóle zostaniemy bez etatu - a za coś trzeba żyć.
Zapewne praca przy "większej" technice niż trzy przełączniki "na krzyż" jest bardziej satysfakcjonująca, pewnie także lepiej płatna ale może i bardziej stresująca? Może wykańcza psychicznie? Trudno mi powiedzieć - niestety, zawsze pracowałem w tych mniejszych firmach. Może ktoś z "korpo" opisze jak to wygląda od tej drugiej strony?