Walka z uprzedzeniami #2 — The Show Must Go On
26.05.2016 21:59
Pozytywny odzew pod moim ostatnim wpisem po prostu mnie zaszokował. Na chwilę obecną moje wypociny zobaczyło ponad 3000 osób (oczekiwałem maksymalnie 100‑200), a pod wpisem rozwinęła się niemała dyskusja. Mimo, iż robiłem to już wielokrotnie w komentarzach, chciałbym jeszcze raz, tutaj, podziękować wszystkim za miły odzew i ciepłe przyjęcie.
Przechodząc do konkretów - jakżem powiedział, takżem uczynił. W pierwszym dniu, w którym tylko miałem trochę wolnego czasu, wróciłem ze szkoły, chwyciłem pendrive, wgrałem na niego pingwina (dla ciekawskich - używam UNetbootin ), zresetowałem komputer, wybrałem rozruch przez UEFI (pamiętam jeszcze jakie kiedyś były z tym problemy i narzekania, całą propagandę o tym, że przez trudności z wgraniem Linuxa na EFI Microsoft zyska monopol. A wystarczyło chwilę poczekać aż mądre głowy zintegrują GRUB z EFI) i ujrzałem piękną planszę w męskim kolorze, co przypomniało mi, że mam zmienić tryb pracy monitora, bo plansza ta powinna być chyba bardziej fioletowa. Nie myliłem się. Swoją drogą, GRUB po wybraniu opcji Windowsa(już trochę później; po instalacji) zachowuje swój kolorek przy wyświetlaniu animacji ładowania Windy - trochę słabo to wygląda, bo ta ma czarne, nieprzezroczyste tło, przynajmniej u mnie. Ale GRUBa zmieniłem (o tym później) i to naprawiło ten problem.
Instalacja przebiegła bezproblemowo, podobnie jak na VBox’ie. To, za co pokochałem instalator Linuxa to jego inteligencja - nie musiałem się męczyć z ręcznym partycjonowaniem, wystarczyło kliknąć że chcę, żeby pingwin siedział przy oknie. I usiadł. Potem tylko strefa czasowa, aktualizacje, dane użytkownika. Nie pamiętam dokładnie ile konfiguracji jest przy instalacji Win 10, ale chyba tyle samo, a nawet nieco więcej. O ironio.
System instalował się jakieś 15 minut, z czego 5 to było kasowanie niepotrzebnych pakietów. Po instalacji zobaczyłem nieco spixlowanego GRUBa, ale był w nim na szczęście Windows Boot Loader. Trochę mi ulżyło, bo oczywiście nie zrobiłem backupu (bez ryzyka nie ma zabawy). Wkliknąłem w Ubuntu i kombajn ruszył, pokazując mi zwiastun Matrixa, a po kilku sekundach ładny ekran logowania (chociaż tapetą rzygałem już po 5 minutach). Wbrew moim wcześniejszym założeniom, nie przeszedłem na Cinnamon, jak na razie siedzę na Unity i jest całkiem nieźle (w końcu grafika działa jak ma działać). W przyszłości pomyślę może nad zamianą na KDE Plasma, ale na razie nie chcę nic ruszać póki działa.
No właśnie. Działa?
Tak mi się wydawało dopóki nie wyłączyłem komputera. Wszystko pięknie, śmiga jak nowy Mercedes, dokonałem małej personalizacji (żeby nie zepsuć) i wyłączyłem komputer, bo okazało się, że to późne godziny nocne.
Rano, jak to mam w zwyczaju, wkliknąłem guzik zasilania, aby komputer był zbootowany do poziomu logowania, gdy będę go potrzebował. W GRUB domyślną pozycją było Ubuntu, liczyłem więc na zobaczenie pingwinowego ładowania, a tu Winda. Uznałem że być może coś przestawiłem w GRUB-ie, toteż restart, a tu po GRUB ani śladu. Mój komputer chyba woli jazdę windą od pływania w basenie z pingwinami. Szukając sposobu na to, by mój komputer lekko zgrubiał (hehe), natknąłem się na aplikację Grub2Win, w której w łatwy sposób mogłem wgrać rzeczony boot manager z powrotem (uwaga - u mnie Ubuntu nie bootował bez ustawienia 5 sekund pauzy).
Dla pewności zrobiłem jeszcze jeden reset. I co odkryłem? Że Ubuntu przestawia mi zegar w Windowsie do czasu UTC. Oraz to, że Windows zmienia mi za każdym razem kolejność bootowania w UEFI. No bezczelny no. Byłem skazany na klikanie F11 przy starcie komputera.
Może dość już o tym GRUB-ie, to słowo powoli zaczyna brzmieć dziwnie. Jak się odnalazłem w systemie? Bardziej niż się spodziewałem. Jak dotąd, jedyne czego mi tutaj brakuje to Hearthstone oraz Discord, resztę mam na miejscu. Jedyne, co mnie lekko zniesmaczyło to problem z UEFI, ale spróbuję to jakoś rozwiązać, szukając głębiej w Google. Rzeczą, która nie przypadła mi do gustu jest odtwarzacz wideo - musiałem pobrać stare, dobre VLC.Po lekkiej konfiguracji i upodobnieniu do MacOS (mój wzór tego, jak system powinien wyglądać) system podoba mi się bardziej niż Windows. Bo jest w nim coś, co dałem od siebie. Ponadto komputer chodzi wyraźnie ciszej na Ubuntu, system obciąża go jakby mniej niż Windows.
Ten wpis jest chyba jeszcze mniej ciekawszy od poprzedniego, aczkolwiek już wiem, żeby nic nie zakładać z góry. Wynika to z tego, że trwa obecnie okres przejściowy, w którym dopiero formuję swoją opinię na temat tego systemu. Nie chciałem jednak przeciągać publikacji tego wpisu na “soon”, żeby pozostać z Wami w kontakcie.
Mam też małą prośbę - stworzyłem ankietę, w której możecie wyrazić swoją chęć bądź niechęć do pojawienia się/kontynuacji danej serii. Oczywiście "Walka z uprzedzeniami" będzie publikowana aż do momentu mojej całkowitej asymilacji z Pingwinem (żeby już nie odmieniać słowa Linux bo to kwestia sporna), ale mam kilka pomysłów i chciałbym znać Waszą opinię.
Na koniec wypiszę jeszcze artykuły, które przydały mi się podczas personalizacji systemu:
To był rok linuxa - artykuł KlejnotuNilu, zawiera w sobie wiele ciekawych informacji oraz kilka fajnych indicatorów (niestety, dwa najważniejsze nie chcą zadziałać - ten od powiadomień oraz ten od pogody)
MacBuntu - bardzo dokładnie opisany proces zamiany Ubuntu w MacOS. Dla osób z gustem podobnym do mojego - must have.
Gis Weather - nieźle wyglądający widget pogody, idealnie wpasował się w moją tapetę