A MaX skończył się na Kill’em All
02.01.2014 15:08
Stojąc w przepięknie zdobionej sali, przy ogromnym i niezwykle jasnym ekranie, opowiadając o połowicznym rozpadzie wirali, spoglądałem na leniwe twarze hotzlotowiczów. Senność, konsternacja, znudzenie – to właśnie rysowała się na ich licach. Ot, skończyłem się – pomyślałem cichutko, gdy serce me zostało ukute rzeczywistością.
Odsuwając na bok animozję i przecudnej urody zlotowiczki, spoglądałem w otchłań ogromnego pomieszczenia konferencyjnego przemykając po wszystkich twarzach jakby w poszukiwaniu odrobiny zrozumienia. Legenda z końcu musi żyć. Musi? Prawda? „Tylko, jaka to legenda?” – cytując jednego z bardziej ciekawych i rozgadanych uczestników imprezy. Odpowiedź na to pytanie znalazłem wcześniej, podczas rozdania nagród Loży Szyderców. Gdy Pangrys, głosem istnie stoickim, godnym konferansjera na Miss World, zapowiedział rozdanie statuetek dla w jakiś sposób zasłużonych, podniosłem się ochoczo z fotela i zakasałem rękawy, poprawiłem fryzurę, sprawdziłem oddech, zapodałem miętowego tableta i rozmyślałem już nad mową… Nie dostałem nic. Uśmiechnąłem się do siedzącego obok GBMa, tłumacząc coś o tym jak to rok temu już sporo wygrałem, więc w tym roku niczego nie potrzebuje.
Tylko, za co miałem dostać takową? Za najgłupszy wywiad, za trollowanie, korzystanie z Netscape, czy ohydne zielone stringi? Osobiście liczyłem, że za niezwykle inteligentne i prześmiewcze komentarze odnośnie społeczności i tego, co dzieje się na stronie i blogach, ukryte za tymi w mym mniemaniu zabawnymi fasadami.
Przez kolejne dni i noce, a także dziś w czystej retrospekcji zauważyłem coś i chyba wreszcie czas opisać, bez obawy o straty, bez obawy o konsekwencje i tak od serca. Gdy wiele lat temu zaczynałem pisać swojego bloga, sam tworzyłem otaczający mnie świat. Byłem awatarem, piszącym okazjonalnie o programach, Windowsach i rzeczywistości blogowej. Wpisy opierające się na spostrzegawczości i ciętym języku, zapewne uknuły w umysłach czytających kogoś absolutnie odjechanego, ale i mądrego. Charlotta mogła być pewnym rozczarowaniem – chuderlawego (w porównaniu do Shakiego) informatyka nic nie wyróżniało. No może poza jego dziwnym hobby, które stało się szybkim inside joke - zawsze można rzucić w przypadku braku celnej riposty lub stagnacji konwersacyjnej. Kolejne lata jednak pokazały, że Max był człowiekiem do wszystkiego, ale też od niczego.
Odszedłem na dwa miesiące i nikt tego nie zauważył – ale dokładnie tak powinno być. Osoby wspominające w komentarzach, jak to za czasów Maxa Demage było lepiej się nie pojawią mimo moich szczerych chęci, bo nie było lepiej. Poza barwną osobnością, nad która można było przejść do codzienności lub wiecznie być wkurzonym hejterem nie wniosłem nic w społeczność.
Chciałbym w związku z tym to mocno zmienić. Czy to się uda – mam szczera nadzieję. Dzisiaj jednak kończę się na killem all niczym Metallica i życzę młodemu pokoleniu blogerów (niekoniecznie młodych ciałem) aby potrafili wykorzystać platformę, która dostali w swoje łapki najlepiej jak się da. Bo choć są poślizgi i animozje redakcyjne – to naprawdę nie znajdziecie ludzi którzy bardziej materialnie was docenią.
A i całkiem szczerze, wszystkie moje wpisy w zeszłym i tym roku napisałem tylko w celu dostania się na Hot Zlot. Wszystkie.
Tyle przegrać.
Buzzinga.
-
PS. Pozostaje też kwestia legendarnych 100 komentarzy, których mimo moich usilnych prób, przez ostatnie 3,5 roku nie udało się zdobyć. Ogłaszam więc fiasko mojej długoterminowej strategii... kończąc tym samym tak strasznie długi eksperyment społecznościowy. Choć z drugiej strony, może napisze o tym bloga :)
PS2. Naprawdę, naprawdę mocno, czekam na nowy layout blogów? Droga Redakcjo, kiedy? Po ColdZlocie? Po kolejnym HotZlocie?