BeOS — o dwóch takich, co wylecieli z Apple Computer Inc.
19.09.2016 | aktual.: 19.09.2016 12:49
10 grudnia 1996 roku - Palo Alto godzina 11:35
10 grudnia 1996 roku przed niewielkim hotelem Garden Court w Palo Alto zaparkował brązowy, sportowy Mercedes SL 500 z zaskakującymi tablicami rejestracyjnymi "I(symbol serduszka)BEOS". Kierowca wyłączył silnik, lecz nie spieszył się z opuszczeniem pojazdu, chciał dosłuchać do końca swoja ulubioną piosnkę nadawana przez lokalna rozgłośnię radiową. Słuchając muzyki, uśmiechał się do swoich własnych myśli. Gdy rozbrzmiały ostatnie dźwięki muzyki, a spiker radiowy podał godzinę - 11:37, kierowca z pewnym oporem wysiadł z samochodu, zabierając ze sobą niewielką, skórzaną aktówkę. Spojrzał w niebo. Kalifornijska pogoda nie rozpieszczała. Słońce bezskutecznie walczyło o dostęp do ziemi z powoli przesuwającymi się chmurami, choć dochodziło południe, temperatura z trudem osiągnęła 13 stopni i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Kierowca miał 52 lata, choć nie wyglądał aż na tyle. Dość wysoki, szczupły ze staranną, choć mocno siwiejące fryzurą. Ubrany w jeansy, sportowe buty i czarna kurtkę z jagnięcej skóry. Rozejrzał się ostentacyjnie po parkingu, uśmiechnął, mimowolnie dotknął lewego ucha przyozdobionego kolczykiem z diamentem i dosyć sprężystym krokiem ruszył w kierunku arkad skrywających wejście hotelu Carden Court.Pośród smukłych kolumn skrywających wejście do hotelu, kręcił się portier, który na widok gościa uprzejmie się uśmiechnął i ukłonił. Widząc, że nadchodzący mężczyzna nie posiada żadnych bagaży, ograniczył się tylko do uśmiechu i pospiesznego otwarcia drzwi przed gościem. Mężczyzna skinął głową, energicznie pokonał kilka schodków i podszedł do niewielkiej recepcji za która stała młoda dziewczyna ubrana w firmowy żakiet, białą bluzkę i żółtą apaszkę z wychowywanym emblematem hotelowym.
— Dzień dobry - uśmiechnął się - jestem umówiony na spotkanie z panem Gilem Amelio, na godzinę dwunastą. Czy pan Amelio już jest ? - zapytał. — Oczywiście - uśmiechnęła się recepcjonistka - spotkanie przygotowane jest na godzinę dwunastą, w sali konferencyjnej - poinformowała. Widząc lekkie wahanie na twarzy gościa, dodała: —Sala konferencyjna znajduje się na końcu korytarza - powiedziała, wskazując korytarz biegnący na prawo od recepcji.
Mężczyzna spojrzał na drogi, złoty zegarek luźno spoczywający na swoim nadgarstku. Miał jeszcze parę minut.
— Dziękuje bardzo - uśmiechnął się i skierował się na jedną z kanap rozstawionych w hotelowym patio, przyozdobionym dosyć gęsto porozstawianych donicami z palmami oraz niewielką, fontanną.
Zasiadł w na kanapie dyskretnie ukrytej pomiędzy dwoma, niewielkimi palmami z centralnym widokiem na fontannę i zatopił się we własnych myślach.
10 grudnia 1996 rok - Palo Alto godzina 13:55
Srebrny Mercedes SL dość szybko poruszał się po Univeristy Avenue. Na skrzyżowaniu skręcił w Cowper Street minął boczna fasadę hotelu Garden Court i z nieco nadmierną prędkością skręcił na parking znajdujący się przed frontem hotelu. Zahamował. Auto skręciło na pierwsze, wolne miejsce - dla osób niepełnosprawnych, o czym bardzo dobitnie informował sporych rozmiarów rysunek na miejscu parkingowym. Tylko nieliczni przechodnie mogli się skrzywić, widząc, że ze srebrnego, sportowego Mercedesa SL 500 pozbawionego tablic rejestracyjnych wysiada całkiem sprawnie i energicznie poruszający się czterdziestolatek. Ubrany w jeansy, czarny, cienki golf i brązowa, skórzaną kurtkę rozejrzał się po parkingu. Wyciągnął z samochodu niemal nowego PowerBooka 1400 oraz cienką aktówkę, zatrzasną drzwi samochodu. Poprawił okrągłe okulary i ruszył w kierunku hotelowego wejścia. Ten sam portier tym samym, wystudiowanym uśmiechem i ukłonem powitał przybywającego, lecz drzwi już nie zdążył otworzyć. Czterdziestolatek zrobił to dużo szybciej, powściągliwie odwzajemniając uśmiech. Zbliżył się do recepcji:
— Steve Jobs, jestem umówiony na spotkanie z panem Amelio - oznajmił, uprzedzając pytanie dziewczyny o cel wizyty. — Zechce pan spocząć, zaraz poinformuję pana Amelio o pańskiej wizycie - odpowiedziała, wskazując pobliska kanapę w hotelowym patio. Steve Jobs skinął głowa i ruszył w głąb patio, omijając kanapę wskazana mu przez recepcjonistkę. Usiadł w głębi patio, na kanapie ustawionej pomiędzy dwoma, niewielkimi palmami z centralnym widokiem na fontannę. Spojrzał na recepcjonistkę kończącą rozmowę przez telefon.
Z korytarza po prawej stronie recepcji wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w jeansy i czarna kurtkę z jagnięcej skóry. Recepcjonistka odłożyła słuchawkę, mężczyzna uśmiechnął się do recepcjonistki i skierował ku wyjściu. Światło z lamp podwieszonych na patio odbiło się od diamentowego kolczyka w uchu.
Styczeń 1985 roku - Paryż.
Sala konferencyjna w paryskiej siedzibie Apple pełna była mężczyzn dyskutujących przy sporych rozmiarów stole konferencyjnym. Bynajmniej rozmowy nie dotyczyły spraw związanych z działalnością francuskiego oddziału tej znanej, amerykańskiej firmy komputerowej. Ot, rozmawiano o planach na nadchodzący weekend, dyrektor działu edukacyjnego prowadził zażartą dyskusje z dyrektorem wsparcia technicznego, usiłując przekonać go o wyższości Renault 11 Electronic nad niemieckim VW Golfem II. Jeszcze inny chwalił się kolegom o nowo odkrytej restauracji, w której można zjeść ostrygi, jakich świat nie widział. Wszyscy zebrani, w nienagannie skrojonych garniturach niemal jednocześnie umilkli, gdy drzwi do sali konferencyjne otwarły się i wszedł szczupły, wysoki mężczyzna. Ubrany w luźne spodnie i koszulkę polo, zupełnie nie pasował do reszty garniturowego towarzystwa zgromadzonego w sali konferencyjnej.
Przybyły pewnym krokiem podszedł do jedynego, wolnego fotela i nieco nonszalanckim ruchem położył, a właściwie rzucił na stół kilkanaście kartek papieru, które efektownie rozjechały się po śliskim blacie. Zapadło milczenie, a pozostali zebrani z niepokojem patrzyli na to na kartki, to na mężczyznę w koszulce. Ten uśmiechnął się, co spowodowało wyraźna ulgę u wszystkich.
— Panowie - zawiesił efektownie głos - mamy kolejny wzrost sprzedaży. Po sali przebiegł gwar zadowolenia - rozmawiałem z ze Scullym, prosił, aby przekazać wam gratulacje - kontynuował, nie zwracając uwagi na rozluźnienie atmosfery. Wygodnie rozsiadł się w fotelu i szczypiąc się w ucho ozdobione diamentowym kolczykiem, przyglądał się z uśmiechem zgromadzonym. — Może wystarczy tej radości - przerwał po chwili - mamy jeszcze sporo spraw do omówienia. W sali stopniowo ucichł gwar. — Najważniejsza sprawa to ta, że od przyszłego miesiąca nie będę już waszym szefem - mężczyzna efektownie zawiesił głos. W sali zaległa ciężka cisza. — Widzę, że się nie cieszycie z faktu, że już nie będziecie się ze mną męczyć - zażartował - Nie martwicie się, będę w Cupertino. Mężczyzna być może chciał coś dodać, lecz nie zdołał, nie zdołał przebić się przez gwar jaki rozległ się po ogłoszeniu tej nowiny.
Rzeczywiście od jakiegoś czasu francuski oddział Apple świecił same triumfy. Komputery Apple II były najpopularniejszymi komputerami we francuskich szkołach. Uczniowie skutecznie przekonywali swoich rodziców do zakupu komputerów z logiem nadgryzionego jabłuszka, dokładnie takich samych, na jakich zgłębiali tajemnice informatyki w szkolnych pracowniach. Apple we Francji bardzo skutecznie realizowało plan nakreślony przez centrale za oceanem - przez szkolne pracownie do domów o mieszkań. Co nie mniej ważne, to właśnie Francja była centrum europejskiej dystrybucji Apple i zespół zarządzany przez Jeana-Louisa Gassee święcił same triumfy. Dość powiedzieć, że gdy w 1981 roku Jean-Louis trafił do francuskiej centrali Apple, był jednym z dwudziestu pięciu pracowników Apple we Francji, a francuski oddział nie błyszczał na tle swoich europejskich odpowiedników. W 1985 roku oddział Apple zarządzany przez Jeana-Louisa Gassee, choć dysponował najmniejszym budżetem, generował największe dochody w Europie.
O dwóch takich...
Nie wiadomo, jaki był stosunek Steve'a Jobsa do Jeana-Louisa Gassee przed 1985 rokiem. Steve Jobs nigdy o tym nie wspominał w późniejszym okresie, a i sam Gassee niezbyt chętnie wracał do tematu Apple i swoich kontaktów z Jobsem. Zaskakujące jest jednak podobieństwo Jobsa i Gasse. Obydwaj za nic mieli korporacyjne schematy działania, zachowania i ubioru. Jobs znany był z tego, że ubierał się w jeansy, czasem chodził na bosaka, a wyświechtane koszulki, jego zdaniem nadawały się zarówno do codziennej pracy, jak i na zebranie zarządu Apple. Jobs cenił natomiast piękne przedmioty i potrafił w nich znaleźć nieco metafizyczne znaczenie. Nie darmo budynek zespołu Macintosha należał do najpiękniejszego w całym kampusie Apple. To właśnie w nim ustawiono drogie pianino i motor BMW, a gdyby Jobsowi popuściły wodze fantazji, skłonny byłby tam wstawić nawet poszczególne modele sportowego Mercedesa. Jobs kochał Mercedesy, podobnie jak i Gassee.
Jean-Lous Gassee także nie uważał, żeby garnitur na zebraniach zarządu był czymś obowiązkowym. Co prawda dużo częściej występował w garniturach lub bardziej eleganckich, luźnych strojach, jednak lubował się, zwłaszcza w późniejszym okresie, w jeansach i charakterystycznej, czarnej, skórzanej kurtce z jagnięcej skóry. Jego znakiem rozpoznawczym był kolczyk z diamentem, rzecz u dzisiejszych mężczyzn już nie szokująca, ale w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych należąca do pewnej ekstrawagancji.
Wiele można zarzucić Jobsowi, jednak nie można negować jego niesamowitego zmysłu do marketingu i reklamy. To Jobs potrafił z prostej prezentacji produktu stworzyć widowisko dostarczające widzom nie mniejszych uniesień niż spektakl teatralny, opera czy premiera wybitnego filmu. Do dziś niewiele firm potrafi prostą prezentację zamienić w tego typu spektakl i choć wiele próbowało, w najlepszym wypadku wywoływały one tylko pobłażliwe uśmiechy. Niektóre osoby twierdzą, że Jobs był w tej materii niedoścignionym wzorem. Nie jest to do końca prawda. Jean-Louis Gassee nie był wiele gorszy.
[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=UyNT7fFUal0] Jean-Louis Gassee podczas prezentacji jednego z modeli Macintosha. Jego występy podczas prezentacji nowych produktów Apple, obfitowały z czasem wręcz komediowe epizody.
Jean-Louis Gassee trafił do Apple z korporacji Exxon Office System, choć wcześniej przez sześć lat miał kontakt z najnowszymi technologiami w HP. W Apple bardzo szybko ujawnił swoje talenty w zakresie marketingu, zarządzania i negocjacji, a miał naprawdę sporo pracy. Francuski oddział Apple nie tylko obsługiwał teren samej Francji, ale to za jego pośrednictwem odbywała się niemal cała dystrybucja sprzętu z logiem nadgryzionego jabłuszka na terenie Europy. Zasługi Jeana-Lousa były dostrzegane w kalifornijskiej centralni, albowiem udał mu się nawet uzyskać przyzwolenie na samodzielny dobór agencji reklamowej i samodzielne planowanie kampanii reklamowych na terenie Francji, co było prawdziwym ewenementem. Z czasem to właśnie Jean-Lous Gassee był postrzegany w Cupertino jako specjalista od spraw europejskich, skutecznie przysłaniając managerów innych, europejskich oddziałów Apple.
Jaki był wiec stosunek Jobsa do Gassee ? Z cała pewnością Gasseemu marzyła się taka sława, jaką już posiadał Jobs, choć doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że to Steve Jobs był jednym z założycieli legendarnej już wówczas firmy. Jobs przekonany o swojej wielkości i doskonałości, nawiasem mówiąc, Gassee dokładnie tak samo myślał o sobie, nie traktował Gassee jako konkurenta i zupełnie nieopatrznie podzielił się z nim swoimi przemyśleniami i wątpliwościami co do kierunku, jakie obrało Apple pod kierownictwem Johna Sculley'a, oraz planami dokonania swoistego przewrotu i objęcia stanowiska CEO Apple. Nieopatrznie, bo Jean-Lous Gassee nie omieszkał poinformować Johna Scully'a o planach Jobsa, efektem czego był nie tylko nieudany "pucz" wewnątrz firmy, ale także skazanie Jobsa na banicję. Co było powodem takiej nielojalności Gassego wobec Jobsa ? Jakie kalkulacje biegały po głowie "szalonego Francuza" ? Tego zapewne też się nie dowiemy, bo Gassee do dziś skutecznie ucina jakiekolwiek rozmowy na ten temat. Czy była to troska o los Apple pod rządami równie wówczas szalonego Jobsa, czy tylko chłodna kalkulacja ? Nie mam pojęcia, jednak za swoją lojalność wobec Sculley'a, Jean-Louis Gassee w 1985 roku zostaje szefa działu Macintosha, zastępując na tym stanowisku Jobsa. Steve mu tego nigdy nie zapomni i nawet po wielu latach bez wachania będzie mówił, że Gassee prezentuje sobą najniższy stopień moralności, wbijając mu nóż w plecy. Choć jego zdanie o Johnie Scallym był także jak najniższe, nie raz podkreślał, że Scully przynajmniej potrafił podczas konfrontacji stanąć z nim twarzą w twarz.
Bez wątpienia, nowa posada Jeana-Lousa Gassee nie stanowi ukoronowania jego najskrytszych marzeń, choć podobnie jak dotychczas Jobs, może on kreować rzeczywistość, może nadzorować zespoły pracujące nad nowymi i tajemniczymi projektami, może pilotować projekty najnowszych komputerów, pośród których jego ukochanym dzieckiem stał się pradziadek iPada - Apple Newton. W 1988 roku Jean-Louis Gassee obejmuje stanowisko szefa działu zaawansowanych technologii Apple oraz działu marketingu. Stanowisko to jest już o wiele bardziej eksponowane, albowiem jego wpływy nie dotyczą już tylko zespołu pracującego nad kolejnymi komputerami Macintosh, ale wszystkimi projektami Apple. Jean-Lous Gassee zajmuje się także światowym marketingiem produktów Apple i to właśnie wówczas zostaje podjęta fatalna w skutkach decyzja o rezygnacji z usług agencji reklamowej TBWA/Chiat/Day, która stała za legendarną reklamą Macintosha.
Podobnie jak Jobs, Jean Louis Gassee potrafił dobrać odpowiedni zespół i skutecznie motywować go do wytężonego wysiłku. Robił to jednak zdecydowanie inaczej niż Jobs. W 1988 roku Jean Louis Gasse zamawia dla wszystkich podległych mu pracownikow Apple, książkę Freda Brooksa - "The Mythical Man‑Month", która jego zdaniem powinna stać się biblią każdego programisty Apple oraz źródłem inspiracji, a kilka miesięcy później organizuje spotkanie z jej autorem.
Jeanowi Lous Gassee nie przeszkadza nawet fakt, że akurat ten sposób motywowania wydaje się kopią pomysłu Johna Scully, który absolutnie wszystkich pracownikow Apple obdarował książką własnego autorstwa "Odyssey", mającą ich inspirować w dążeniu do doskonałości. Pomysł ten sam, jednakże jego wykonanie przez Gassee spotyka się z większym uznaniem u pracownikow Apple. Podobno Gassee nie był tak "toksyczny" w kontaktach międzyludzkich jak Jobs. Przypuszczam, że jest w tym sporo prawdy, gdyż pracownicy Jeana Lousa kilkakrotnie mieli możliwość zamanifestowania swoich sympatii wobec swojego szefa.
Steve Jobs mógłby się tylko uśmiechać pod nosem patrząc jak dopełnia się los Johna Scully w Apple, a zaufanie zarządu wobec CEO zaczyna powoli topnieć. Apple wydaje się wówczas na najlepszej drodze ku świetlanej przyszłości. Choć wartość sprzedaży Apple w ciągu kilku lat wzrosła z 800 mln dolarów do blisko 8 mld, cieżko tu dopatrywać się tylko i wyłącznie zasługi Sculley'a. Do pierwszych nieporozumień pomiędzy zarządem Apple a prezesem dochodzi na linii licencjonowania systemu operacyjnego Macintosha. Pojawiają się opinie, że Apple powinno sprzedawać licencje na swój komputerowy system operacyjny wszystkim chętnym, zamierzającym produkować klony Macintosha. Wśród chętnych na możliwość produkcji własnych komputerów z systemem operacyjnym Apple pojawiają się tak znane firmy jak Motorola czy AT&T, których starania wspiera nawet Gates.
Pojawia się nawet sugestia, że Apple powinno podzielić się na dwie spółki - jedna produkująca sprzęt i druga produkująca oprogramowanie. Sam Scully jest bardzo sceptycznie nastawiony do tych pomysłów. W wewnętrznych rozgrywkach firmy nie może też liczyć na zbyt wielkie poparcie Jeana-Louisa, który staje się coraz bardziej jego konkurentem, niż orędownikiem. Choć Gassee ma dokładnie ten sam pogląd co Scully, starał się umiejętnie balansować między zarządem i prezesem Apple, czekając na stosowną okazję, aby opowiedzieć się po jednej ze stron. Jednakże gdy sam prezes AT&T dzwoni do Jeana-Louisa z propozycją o wsparcie pomysłu na licencjonowanie systemu operacyjnego Apple dla firmy AT&T, Gassee bezceremonialnie oznajmia mu, że pomysł ten jest zupełnie bezsensowny z punktu widzenia Apple.
Jean-Louis Gassee jest w pełni świadomy swoich możliwości i pewny swojej wartości tylko czeka na najdrobniejsze potknięcie prezesa i sytuację, w której z poparciem zarządu i pracowników, mógłbyby stanąć na czele Apple.
Końcem 1989 roku pojawia się możliwość przejęcia władzy, gdyż pozycja Johna Scully wydaje się tak słaba, jak nigdy. Pojawia się coraz więcej informacji, że członkowie zarządu Apple zdecydują się na usunięcie dotychczasowego prezesa, a dwoma poważnymi kandydatami jest Michael Spindler oraz właśnie Jean-Louis Gassee. Ten ostatni upatrując swojej szansy na zdobycie upragnionego stanowiska, rozpoczyna zakulisowe rozgrywki mające go doprowadzić na fotel prezesa.
Cupertino, siedziba główna Apple Computer Inc. początek 1990 roku.
Widok, jaki roztaczał się przed główna siedzibą Apple, był na tyle zaskakujący, że samochody poruszające się po De Anza Blvd zwalniały lub wręcz się zatrzymywały. Kierowcy z zaciekawieniem spoglądali na plac przed główna siedziba Apple. Z boku, przy samym skręcie, stała spora grupa gapiów, przyglądających się chodzącej w kółko grupie kilkudziesięciu osób. Klaksony samochodów mieszały się z okrzykami manifestacji. Pojawiły się pierwsze wozy reporterskie, gnane żądzą zdobycia sensacyjnego i unikalnego materiału. Czyżby strajk w Apple ? A może masowe zwolnienia i niezadowoleni pracownicy głośno protestują przeciwko takim praktykom. Niektórzy z gapiów sugerowali, że chodzi o pieniądze.
Przy drodze zatrzymał się samochód, z którego wysiadł młody reporter. W ręce trzymał solidny aparat, a przez jego ramie przewieszona była torba. Konsekwentnie, choć z trudem zaczął przedzierać się przez tłum gapiów, łowiąc i notując w głowie zasłyszane komentarze. Miał szanse być pierwszy. Miał szanse zrobić zdjęcia i zgłosić w centrali, że w Apple jest afera, ale jaka ? Przepchnął się przez tłum i zręcznie ominął ochroniarza, bezskutecznie usiłującego zapanować nad niecodzienną sytuacją. Jego oczom ukazał się rzeczywiście niezwykły widok. Grupa kilkudziesięciu osób krążyła z transparentami i wykrzykiwała rozmaite hasła, wśród, których nadzwyczaj często pojawiało się nazwisko "Gassee" oraz słowo "Prezes". Reporter USA Today wyciągnął legitymacje prasową, machnął nią przed oczami zdezorientowanego ochroniarza i nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, ruszył w kierunku najbliższego demonstranta, ubranego w czarną, skórzana kurtkę z jagnięcej skory, oraz charakterystyczny, francuski beret.
Po krótkiej rozmowie z protestującym jego entuzjazm opadł. Bynajmniej nie chodziło o jakaś aferę, ale o oddolne poparcie do Jeana Louisa Gassee, którego pracownicy chętnie widzieliby na stanowisku prezesa Apple. Jedyną, nietypowa rzeczą w całej tej sytuacji był fakt zorganizowania pikiety, co w historii firmy się nie zdarzyło i faktu, że wbrew obowiązującym zasadom, demonstranci chętnie dzielili się z dziennikarzem swoimi poglądami dotyczącymi wewnętrznej sytuacji w firmie. Dziennikarz o planach zmian na stanowisku CEO nie słyszał, ale dalsze dociekania nic nie zmieniły w tej materii. Widząc, że wiele więcej nie wskóra, ruszył biegiem do najbliższej budki telefonicznej i szybko wybił numer do redakcji. Musiał długo czekać na rozmówcę i w myślach nerwowo liczył sygnały dzwonka. W końcu ktoś podniósł:
— Tak - nieco szorstki głos miał zachęcać do rozmowy, ale jakoś nie zachęcał. — Tu Martin - nerwowo zareagował młody dziennikarz USA Today - mam fantastyczny materiał, na pierwszą… no może na drugą stronę. — Tak ? - zdziwił się redaktor naczelny - a co to jest ? — Słuchaj, wielka afera w Apple… - Martin nie dokończył — Co ty chrzanisz, żadna afera tylko jakiś tam protest - przerwał mu brutalnie naczelny — No niby tak, ale słuchaj, oni domagają się zmiany prezesa - gorączkował się Martin — Oni to znaczy kto ? - zapytał rzeczowo naczelny — No… pracownicy ! — Wszyscy ? Ilu ich tam jest ? — No ja wiem… ze trzydziestu, może pięćdziesięciu — Daj mi spokój, to nie protest to jakaś niewielka pikieta na czwartą stronę. A czego konkretnie chcą ? — Chcą, żeby Jean Louis Gassee wrócił i został prezesem. — To Scully wyleciał ? - zapytał z pewnym zainteresowaniem Naczelny - Jak wyleciał, masz drugą stronę. — Niestety… nie wyleciał - wymamrotał Martin — To ja nie wiem o co chodzi - westchnął Naczelny - głowę zawracasz, masz czwartą stronę. No chyba, że protest jest jakiś niezwykły ? Bo ja wiem ? Jakieś specjalne efekty, transparenty o kontrowersyjnych treściach czy coś… Martin chwilę pomyślał, ale nic nie przyszło mu do głowy. Postanowił podkoloryzować. — Wszyscy ubrani w czarne, skórzane kurtki z jagnięcej skóry i francuskie berety. Niemal jak Gassee. — Ech - sapnął Naczelny - jak masz zdjęcie, dostaniesz końcówkę trzeciej strony.
Jeszcze tego samego dnia, USA Today zamieniło krótką wzmiankę o pikiecie zorganizowanej przez pracowników Apple Computer Inc. w geście poparcia dla Jeana-Louisa Gassee. Pracownicy w ilości około pięćdziesięciu osób maszerowali w kółko przed wejściem do głównej siedziby Apple. Byli ubrani w skórzane kurtki i francuskie berety oraz nosili rozmaite transparenty mające wspierać kandydaturę Gassee.
Do zmiany prezesa zarządu nie doszło i pikieta okazała się zupełnie bezskuteczna i bezcelowa. Jedyną zmianą jaka wówczas nastąpiła w Apple, była zmiana na stanowisku dyrektora operacyjnego firmy. Choć Jean-Louis Gassee bardzo chciał uzyskać choćby to stanowisko, zarząd Apple zdecydował inaczej. Był to policzek dla Gassee, jeden z wielu jakie miał przyjąć w nadchodzących tygodniach. Ostatnią przykrością dla „szalonego Francuza” była miażdżąca krytyka jego poczynań na stanowisku szefa działu do spraw zaawansowanych technologii. Wspierane przez Jeana-Louisa Gassee projekty nie rokowały ukończenia w najbliższym czasie, a komputery stawały się jakieś… nijakie. Tajemnicą wewnętrzną zarządu był fakt, iż wielu członków negatywnie odniosło się do opinii Jeana-Lousa, dotyczącego licencjonowania systemu operacyjnego Apple. Skrytykowano także jego protest wobec zmniejszenia marży wynoszącej 55% na stacje robocze Apple. To właśnie na tą propozycję Gassee miał zareagować słowami:
55% lub śmierć...
Być może właśnie ten opór był rzeczywistą przyczyną takiej, a nie innej oceny jego działalności, a może wszystkie razem wzięte ?
NeXT
W 1986 roku Steve Jobs zakłada własna firmę NeXT. Zgodnie z dotychczasową wizją Jobsa, NeXT ma produkować wydajne komputery oraz dopasowany do nich system operacyjny. Jobsowi udaje się sciągnąć do NeXT siedmiu programistów Apple, z którymi współpracował podczas tworzenia Macintosha i jego systemu operacyjnego. Komputer NeXT ma jednak być czymś o wiele lepszym niż Macintosh, ma być wydajniejszy niż komputery Apple, a jego wielowątkowy i wielozadaniowy system ma być równie intuicyjny, jak system Macintosha. Jobs z Apple zabiera też pomysł na budowę komputerów opartych o procesor RISC. Choć jeszcze podczas jego pracy w Apple pomysł był "w powijakach", już wówczas zastanawiano się nad dalsza droga Macintosha, a procesor Motorola M88000 jawił się jako idealne serce dla najbardziej wydajnych stacji roboczych Apple. Ten sam procesor miał się znaleźć w komputerze NeXT.
W nowy projekt Jobs zainwestował 7 mln dolarów pochodzących ze środków własnych oraz sprzedania niemal wszystkich, posiadanych udziałów Apple. Jobs zostawił sobie tylko jedną akcję, zapewniająca mu możliwość udziału w walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. Do swojego nowego projektu zdołał przekonać biznesmena Rossa Perota, który zainwestował w NeXT 20 mln USD oraz firmę Canon, która zainwestowała 100 mln USD.
System operacyjny NeXTStep był gotowy już w 1987 roku, a w 1988 zaprezentowano pierwsza stacje robocza NeXT, której jednak daleko było do wymarzonego przez Jobsa ideału. Zamiast wydajnego procesora RISC, zastosowano tradycyjna Motorolę 68040. Decyzja taka została podjęta na skutek przeciągających się prac nad ukończeniem Motoroli M88000. Tak czy inaczej, nowy komputer na rynku stał się faktem i do sprzedaży trafił w 1990 roku.
Be Inc.
Nie pomogły pikiety, nie pomogły błagania członków zespołu Macintosha. Jean-Lous Gassee z nieukrywanym smutkiem żegnał się z zespołem Macintosha i z firmą Apple Computer Inc. Żegnał się jako przegrany. Zapewne żal mu było nieukończonego projektu Apple Newton, który na rynek trafił dopiero w 1993 roku. Jego odejście nie obeszło się bez echa w amerykańskiej prasie, która całkiem słusznie dopatrywała się wewnętrznej walki o władzę w Apple, a Jean-Louis Gassee miał być właśnie pierwszym przegranym. Jak donosił The New York Times, oficjalną przyczyną odejścia Gassee była chęć otworzenia własnej firmy komputerowej w Dolinie Krzemowej.
Choć oficjalnie Gassee został odwołany ze stanowiska we wrześniu 1989 roku, warunki jego odejścia były negocjowane przez kolejne miesiące. Nie wiadomo, jaką odprawę otrzymał Gassee z Apple, zresztą nie ma to wielkiego znaczenia. Tym, co było ważne, otrzymał on możliwość otworzenia firmy, która mogłaby konkurować z Apple na rynku komputerów domowych. Zawirowania kadrowe w Apple zakamuflowano informacjami o reorganizacji w strukturze firmy. Część obowiązków „szalonego Francuza” wziął na siebie John Scully, który bez wielkiego żalu żegnał swojego konkurenta. Pozostała część obowiązków Jeana Louisa spadła na barki nowego Szefa Operacyjnego Apple i bezpośredniego konkurenta Jeana-Loiusa na to stanowisko - Mike'a Spindlera. Sam Gassee w wywiadach pozytywnie ale zapewne dyplomatycznie wypowiadał się o swoim konkurencie i następcy:
Bardzo wspieram Mike’a Splindlera na tym stanowisku. Myślę, że to obecnie najbardziej kreatywny człowiek w Apple, a zarząd Apple powinen go wspierać w jego działaniach.
Gassee także pozytywnie wypowiadał się o Apple jako o firmie twierdząc, że pozycja Apple Computer Inc. na rynku jest niezachwiana i firma ta wygląda dużo korzystniej na tle konkurencji. Mimo nacisku dziennikarzy Jean-Louis Gassee nigdy nie chciał komentować działań Johna Scully. Nie jest tajemnicą, że Scully do katalogu swoich największych wrogów mógł na pozycji dwa wpisać - Jeana Louisa Gassee. Na pierwszej pozycji był Steve Jobs.
Jean Lous Gassee opuścił Apple, zabierając ze sobą kilku pracowników oraz wstępny projekt komputera przyszłości nazwanego roboczo "Jaguar", który miał pracować w oparciu o najnowsze układy Motorola M88000.
Opuścił Apple, mając już gotowy pomysł na firmę, która będzie produkowała sprzęt komputerowy i system operacyjny, dokładnie tak samo, jak Apple czy NeXT, którego premierę Gassee jeszcze niedawno mógł oglądać. Kilka tygodniu później narodziła się nowa firma komputerowa - Be Inc. Kilka tygodni później, bo choć zapewne dałoby się ustalić dokładną datę jej założenia, nawet Jean Louis Gassee jej nie pamięta, a może tylko nie przywiązuje do tego już wagi ?
10 grudnia 1996 rok - Palo Alto godzina 14:00
Po kamiennych schodkach, prowadzących do wejścia głównego hotelu Garden Court zbiegł pospiesznie Jean-Louis Gassee. Spotkanie z prezesem Apple Computer Inc. - Gilem Amelio uznał za całkiem udane, choć nie perfekcyjne. Prezes potężnego Apple był bardzo zainteresowany jego ofertą, nieco niepokoju wniosła ogólnikowa informacja, że Gassee nie jest jedynym, pukającym do bram Cupertino. Kim był konkurent ? Jean-Louis zatrzymał się przed wejściem. Arkady nie chroniły przed słońcem, ale to i tak nie miał znaczenia, gdyż było chłodno. Słońce z trudem osiągnęło 13 kreskę na termometrze. Gassee mimowolnie chwycił się za ucho przyozdobione diamentowym kolczykiem i się zamyślił. Microsoft ? - Nie. Apple by na to raczej nie poszło, no chyba, że... chyba że byli tak bardzo zdesperowani. Skrzywił się szelmowsko. - Nawet jak nie byli zdesperowani, Gates i tak będzie próbował wcisnąć im swoje gówniane Windowsy - pomyślał. - A Jobs i NeXT ? - zapytał mimowolnie sam siebie - czy ma wystarczająco sił na to, by odzyskać zaufanie swojej dawnej firmy ? Przecież NeTX to niewypał...
Wzruszył ramionami i skręcił w lewo, w kierunku Cowper Street. Nie sądzę, by Jobs chciał wracać do Apple i nie sądzę, by ktokolwiek w Apple za nim tęsknił - pomyślał. Po kilku krokach musiał się gwałtownie zatrzymać i zmienić swoje plany.
Na miejscu dla niepełnosprawnych, stał srebrny Mercedes 500SL bez tablic rejestracyjnych. Mercedes, którego właściciela Gassee doskonale znał.
Ciąg dalszy wkrótce.