Wstępniak na nowy tydzień: to nie była zgoda na inwigilację. Internauci jedynie pogodzili się ze swoim losem
Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać o kwestii prywatności wSieci z grupką starszych osób, emerytów już – i muszęprzyznać, że zaskoczyło mnie, jak bardzo temat obecny wcześniejjedynie w rozmowach nerdów i cyferpunków stał się głośny inośny wśród ludzi nie mających wiele wspólnego z komputerami,ludzi którzy po prostu przeglądają Internet. Ekstrapolować zgrupki sąsiadów na cały naród nie można, ale odniosłemwrażenie, że wróciliśmy do mentalności obecnej za poprzedniegoreżimu, gdy większość Polaków zdawała sobie sprawę z tego, żeich rozmowy telefoniczne mogą być podsłuchiwane, a jednocześniegodziła się z tym, w świadomości że nic nie może zrobić.
08.06.2015 | aktual.: 09.06.2015 17:22
Wczoraj przeczytałem jednak raportz badań przeprowadzonych przez naukowców University ofPennsylvania, poświęconych właśnie kwestii reakcji konsumentów,użytkowników Sieci na naruszenia prywatności. Wygląda na to, żechoć dotyczy on zupełnie innych ludzi, żyjących w innychwarunkach społeczno-gospodarczych, choć jest owocem rzetelnych podwzględem metodyki badań naukowych, to prowadzi do wnioskówpraktycznie takich samych, jakie wyniosłem z rozmowy z grupkąstarszych mieszkańców osiedla. Internauci zdają sobie sprawę, żesą wykorzystywani przez sieci reklamowe, że ich osobiste dane służąoperacjom marketingowym. Nie oddają ich jednak z chęcią, jak toprzedstawiają firmy zajmujące się e-marketingiem, w nadziei nakorzyści płynące z lepiej sprofilowanych reklam iatrakcyjniejszych ofert handlowych. Oddają je z poczuciembezsilności, w przekonaniu, że po prostu tak dzisiaj wygląda świati nie da się z tym nic zrobić.
Na ile wyniki badań zza oceanu są relewantne dla nas, trudnopowiedzieć. Jednak Internet jest ponadnarodowy, a my podobnie jakAmerykanie korzystamy z Google, Facebooka i ostatnio coraz częściej,Twittera, kupujemy w większości te same smartfony i oglądamy tesame filmy. Polska popkultura jest bliższa amerykańskiej niżniemiecka czy rosyjska. Załóżmy więc, że to co mówią badacze zPensylwanii, może odnosić się i do nas. A mówią, że amerykańskaopinia publiczna jest okłamywana przez internetowe korporacje.
Sytuacja wygląda następująco: wiedza o tym, że naszeupodobania, zainteresowania, hobby czy dane personalne posłużyłydo zbudowania profili konsumenckich jest niemal powszechna.Potępienie takiego stanu rzeczy jest również powszechne –zdecydowana większość ankietowanych była przekonana, że nietylko budowanie takich profili jest czymś złym, ale też żeprofile takie mogą zostać wykorzystane, by im zaszkodzić. I co ztym ludzie robią? Ano nic nie robią. Jedynie niewielka, głośnamniejszość posuwa się do takich działań jak rezygnacja z Googleczy zamknięcie konta na Facebooku. Pozostali godzą się z tym, żeoddanie swojej prywatności jest ceną, którą musimy zapłacić zakorzystanie z darmowych usług.
Internetowi potentaci przedstawiają to jako dobrowolną wymianę,jednak w raporcie wygląda to inaczej. W większości wypadkówludzie przekonani są, że zostali postawieni przed nieuczciwymwyborem. Przykładowo – 91% ankietowanych nie zgodziło się zestwierdzeniem, że jeśli firma daje mi rabat, to ma prawo zbieraćinformacje o mnie bez mojej wiedzy.Podobnie 71% nie zgodziło się ze stwierdzeniem, że sklepmoże monitorować co robię online, jeśli pozwala mi korzystać zadarmo z Wi-Fi. Wystarczy jednakodpowiednio spreparować to monitorowanie online,by ludzie mniej narzekali – już tylko 55% nie zgodziło się zestwierdzeniem, że sklep może na podstawie posiadanych omnie informacji budować mój profil, dzięki któremu ulepszyoferowane mi usługi. Co ciekawejednak, na pytanie o to, czy zgodziliby się by sklep gromadził daneo nich w zamian za rabat na zakupy, tylko 43% przyznało, że tak.
Według autorów raportu świadczyto tylko o rezygnacji ludzi, którzy uznali cyfrową inwigilację zacoś nieuniknionego. Jeśli nas szpiegują, przynajmniej miejmy cośz tego, wydają się myśleć amerykańscy konsumenci, nawet jeślipostrzegają taki stan rzeczy jako dla nich niebezpieczny. Nic więcdziwnego, że Internet Rzeczy stał się Kolejną Wielką Rzeczą™dla branży komputerowej, konsumenci zostali w pełni przygotowani doświata, w którym urządzenia ubieralne, auta i sprzęt gospodarstwadomowego posługą do optymalizacji konsumenckich profili, - przedewszystkim po to, by skuteczniej sprzedawać.
Raport z University of Pennsylvaniapojawił się w ciekawym momencie. Kilka dni temu do KomisjiEuropejskiej wpłynęła skarga na Google, złożona przez autoraaplikacji wykluczonejze sklepu Google Play. Skargę złożyła amerykańska firma –producent narzędzia Disconnect Mobile, twierdząc, że Mountain Viewwykorzystuje swoją dominację na europejskim rynku mobilnym dokontrolowania, by promować własne rozwiązania do ochronybezpieczeństwa i prywatności. Disconnect Mobile oficjalnie zostałusunięty, ponieważ naruszał umowę dystrybucyjną Google Play,zabraniającą aplikacjom zakłócania pracy innych aplikacji. Wedługtwórców aplikacji chodziło o coś innego – Disconnect zagrażałobiznesowi trackingowemu i reklamowemu Google'a, więc zostałousunięte tak, jak wcześniej usuwane były aplikacje blokującereklamy.
Komisja skargę rozpatruje, zapewneweźmie pod uwagę wyniki śledztwa związanego z oskarżeniami owykorzystywanie przez Google swojej dominującej pozycji rynkowej, byograniczyć użytkownikom dostęp do usług internetowychkonkurencji. Śledztwo to doprowadziło także do przyjrzenia sięAndroidowi, który choć w teorii otwarty, może być wykorzystywanyprzez producentów sprzętu jedynie na restrykcyjnych warunkach,wśród których jednym z kluczowych jest zakaz tworzenia własnychforków systemu, które mogłyby przecież ograniczyć skalęinwigilacji użytkowników mobilnego Internetu. A przecież samaobecność Disconnect w Google Play – prostego w użyciu narzędzia,które pozwalało praktycznie każdemu na uniknięcie inwigilacjimarketingowców – źle wyglądała na tle oficjalnego przekazu, żeużytkownicy tak bardzo są chętni do ujawniania swoich danych, wnadziei lepszych ofert do nich skierowanych.
W tym sporze o ochronę prywatności wUSA zwykli użytkownicy znaleźli ostatnio ciekawych sprzymierzeńców– Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotekarzy, którego członkowiezasypali e-mailami skrzynki senatorów głosujących nadprzedłużeniem dającej niemal nieograniczone prawo do inwigilacjiustawy US Patriot Act. Fakt, że chodziło tu o inwigilację przezwładze, a nie przez firmy parające się internetowym biznesem, alespojrzenie bibliotekarzy na kwestię prywatności jest tu warteprzytoczenia – oni to bowiem byli wyszukiwarkami, w czasach przedinternetowymi wyszukiwarkami. I zdaniem amerykańskich bibliotekarzy,jeśli ludzie nie będą mieli prawa do czytania tego co chcą,przeglądania w Sieci tego co chcą, bez obaw, że ktoś będziepatrzył im przez ramię, to ludzie ci nie będą mogli być dobrymiobywatelami, nie będą mogli patrzeć władzy na ręce. A jakoddzielić ochronę prywatności przed marketerami od ochronyprywatności przed państwowymi służbami? W wielu wypadkach danezgromadzone przez tych pierwszych mogą przecież posłużyć tymdrugim.
W tym tygodniu będziemy na łamachnaszego portalu przedstawiali Wam więc narzędzia, zarówno nadesktopy jak i urządzenia mobilne, za pomocą których tęprywatność w Sieci można w jakimś przynajmniej stopniu ochronić,tak by nikt nie był skazany na to poczucie bezsilności wobecwszechobecnej inwigilacji. A co oprócz tego? Już niebawem bardzociekawy konkurs, w którym do wygrania będzie bardzo atrakcyjnysprzęt, a także wyczekiwane przez Was testy najnowszego APU od AMD,które według „czerwonych” powinno wystarczyć do komfortowegogrania w rozdzielczości FullHD. Kontynuować będziemy teżrozpoczęte w zeszłym tygodniu opisy dobrych programów dla dzieci ijak zwykle, przedstawimy najciekawsze wiadomości ze świataoprogramowania i sprzętu. Zapraszam!