Venetica
Kiedy zasiadam do produkcji pokroju Venetica, za każdym razem zadaję sobie pytanie po co w ogóle takie gry się robi. Nie ma tu nic, czego nie doświadczylibyśmy w innych tytułach, nawet tych sprzed dobrych kilku lat. Zakończenie głównego wątku fabularnego przeciętnie inteligentna osoba jest w stanie przewidzieć po dwudziestu minutach zabawy. No, taki Forrest Gump dałby radę rozgryźć całą sprawę pewnie w pół godziny z hakiem – ale może bez dygresji. To jeszcze da się przeżyć, niemniej „zbugowanie” produkcji niekoniecznie. Drobnych błędów skutecznie utrudniających rozgrywkę jest tyle, że głowa mała. Cóż, jeśli ktoś na nowe dzieło Deck 13 Interactive wyczekiwał z zapartym tchem raczej srogo się zawiedzie.
07.12.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:50
Zacznijmy jednak od tego co w grze dobre – pójdzie szybko, bowiem niestety pozytywnych aspektów nie znajdziemy tutaj zbyt wiele. Na uznanie zasługuje w sumie tak naprawdę tylko model oraz zanimowanie głównej bohaterki, pięknej Scarlett. Nasza protagonistka prezentuje się bardzo ładnie, a rusza się też niczego sobie. Muszę przyznać, że z wielkim żalem wykonywałem pierwsze zadanie, polegające na przebraniu się z podartej, zwiewnej sukienki w skórzaną zbroję... Animacja postaci zarówno w czasie walki, jak i podczas spacerów po świecie gry, może się podobać. Wszystko wypada w miarę naturalnie, stąd przy tym aspekcie nie ma za bardzo się do czego przyczepić. Na plus można jeszcze odnotować wielkość świata przedstawionego i projekt niektórych lokacji. To by było na tyle. A nie mówiłem, że błyskawicznie się uwinę?
Fabuła, czyli to, co z założenia w pozycjach RPG (nawet akcji) najważniejsze, jest tu tak płytka i przewidywalna do bólu, że już po obejrzeniu filmiku wprowadzającego wiadomo jak to się wszystko skończy. Scarlett to córa Śmierci, która wychowywała się w błogiej nieświadomości o tym fakcie w malutkiej wiosce San Pasquale. Po odkryciu prawdy automatycznie budzi się w niej dusza żądnej krwi wojowniczki, podsycana chęcią pomszczenia śmierci ukochanego Benedykta. Głównym naszym zadaniem jest powstrzymanie złego nekromanty, który przy użyciu czarnej magii chce stać się nieśmiertelny. W osiągnięciu celu Scarlett pomagać będzie jej ojciec oraz wspomniany przed chwilą wybraniec serca. Venetica całkowicie pozbawiona jest epickości, a do tego nie staniemy tutaj przed żadnymi poważniejszymi dylematami moralnymi. Same opcje dialogowe są strasznie ubogie - w większości przypadków do wyboru mamy odpowiedź uprzejmą, bądź prześmiewczą czy ironiczną. Wszelkie misje natomiast są banalne i opierają się głównie na schemacie „przynieś, podaj, pozamiataj”. Poziom trudności? Praktycznie nie istnieje. W czasie mojej przygody z tytułem zginąłem łącznie cztery razy, w walkach z poszczególnymi bossami.
Rozwój postaci został maksymalnie uproszczony. Punkty cech zdobyte przy okazji awansu na wyższy poziom doświadczenia można wydać na poprawę jednego z czterech atrybutów: kondycji, siły, mądrości lub mocy umysłowej. Zwiększenie cech powoduje odpowiednio wzrost żywotności, ilości zadawanych obrażeń, maksymalnej ilości energii umysłowej (many) oraz mocy zaklęć. Wraz z podbiciem postaci na wyższy stopień wtajemniczenia otrzymujemy ponadto punkty umiejętności, które wykorzystać przyjdzie u nauczycieli – tutaj uzyskamy kilka nowych zdolności związanych z walką wręcz oraz garść czarów. Umiejętności jest niestety śmiesznie mało, a system walki - dziwny. Trzeba po prostu stanąć przed przeciwnikiem i w odpowiednich momentach naciskać lewy przycisk myszy, tak by łączyć poszczególne ataki w kombinacje ciosów. Denerwujący jest fakt, że kiedy wyprowadzimy cięcie w danym kierunku nie można go w żaden sposób zmienić czy zatrzymać. Rzecz frustruje szczególnie, gdy posługujemy się ciężkim młotem lub toporem, gdzie od rozpoczęcia do zakończenia ataku mija dobre kilka sekund. Co (nie)ciekawe, niektórzy przeciwnicy praktycznie nie reagują na mordercze cięcia Scarlett i jedynie czasem jękną z bólu, tudzież sporadycznie sparują uderzenie.
[break/]Możliwość wykonania bloku oraz uniku zupełnie się nie przydaje. Większość starć idzie wygrać bezmyślnie wciskając lewy guzik myszki - wszystko przypomina bardziej gry z gatunku hack’n’slash niż cRPG. Oręż? Do dyspozycji twórcy oddali nam księżycowe ostrze oraz miecz, młot, topór lub włócznię. Jak widać, tu chwalić się także nie ma czym, choć każdą z broni walczy się troszkę inaczej. Niemniej dotyczy to głównie szybkości z jaką wykonywane są ataki danym typem śmiercionośnego narzędzia. W zaawansowanych technikach zabijania główną bohaterkę wyszkolą wspomniani wcześniej nauczyciele, podobnie sprawa ma się w przypadku nabywania zdolności magicznych. Szkoda, że czarów jest jak na lekarstwo, a tych przydatnych jeszcze mniej… Trzeba było twórcom w ogóle zapomnieć o tym elemencie i skupić bardziej na zróżnicowaniu umiejętności związanych z walką, a także dopracowaniem samego systemu prowadzenia potyczek - wtedy otrzymalibyśmy nieco bardziej wartościowy produkt.
Optymalizacja gry woła o pomstę do nieba - tytuł potrafi nieźle przyciąć nawet na mocnym sprzęcie. Co tak bardzo obniża płynność rozgrywki nie mam zielonego pojęcia. O ile projekt miasta stylizowanego na Wenecję (stąd Venetica), gdzie spędza się większość czasu, może i wypada pozytywnie, tak reszta miejscówek jest strasznie powtarzalna i uboga w szczegóły. Wszelkiego rodzaju katakumby, podziemia oraz kanały prezentują się bardzo podobnie - biegając po tych obszarach nieustannie spoglądałem na mapę, aby sprawdzić czy już czasami w danym miejscu nie byłem. Mam wrażenie, jakby w wygląd lokacji miejskich włożono mnóstwo serca i pracy, a wykonanie reszty otoczenia zlecono niedoświadczonym praktykantom, którzy odwalili swoją robotę „aby było”. Tekstury oczywiście nie rzucają na kolana jakością. Graficznie jest ogólnie po prostu średnio, a to samo tyczy się udźwiękowienia - muzyka oraz wszelkie efekty są przeciętne. Niczym się nie wyróżniają, choć nie są też jakieś bardzo złe.
Mamy w Venetice system ekonomiczny – ale zupełnie bezużyteczny. Grę da się przejść nie wydając w sklepach ani jednego dukata. Jeśli wystarczająco dużo punktów cech wpakujemy w siłę to „nędznej jakości młot” czy „zardzewiałe ostrze” nie będzie różnić się wiele od nowych, błyszczących kling dostępnych do nabycia na tutejszych straganach. Mikstury leczenia również się nie przydają. Scarlett posiada moc wracania z zaświatów do żywych po wykorzystaniu energii zmierzchu, którą zbiera się zabijając przeciwników księżycowym ostrzem - naturalnie źródłem tego jest jej więź z ojcem rządzącym wymiarem pełnym umrzyków... Podczas każdej z walk możemy takiego zmartwychwstania użyć co najmniej dwa razy, co w zupełności wystarcza aby każde, nawet najtrudniejsze starcie przejść za pierwszym razem. Wspominałem na wstępie o błędach - znikające tekstury i przenikające przez drzwi oraz obiekty modele postaci to tylko czubek góry lodowej. Wpadki programistyczne skutecznie uprzykrzają zabawę i sprawiają, że mamy ochotę grę wyłączyć.
Pewnie komuś się mimo wszystko Venetica spodoba, niemniej moja z nią przygoda mijała w ciągłym akompaniamencie jednej myśli – kiedy to się wreszcie skończy. Ulga jaką odczułem po przejściu gry jest nie do opisania i nie chodzi o pokonanie końcowego bossa... Próbowałem na tytuł spoglądać niejako „przez palce” i dostrzec w tym całym bałaganie jakieś większe pozytywne aspekty, niemniej ilość elementów, na które należy w takim przypadku nie zwracać uwagi, jest zwyczajnie zbyt duża. Jakby nie patrzeć na paskudne momentami otoczenie, to we znaki daje się nieintuicyjny system walki. Cóż, mówię to z bólem serca, ale produkcja ta jest po prostu nie warta zachodu.