Vanquish

Kopiowanie sprawdzonych patentów od konkurencji, z nadzieją uszczknięcia choć odrobiny ich sukcesu dla siebie, to już działanie nagminne. Szczególnie Japonia ostatnimi czasy stara się w pewien sposób przypodobać graczom zmęczonym wschodnimi produkcjami, próbując mniej lub bardziej nieudolnie czerpać z zachodnich szlagierów - przykładem mogą być chociażby wszelkiej maści strzelanki TPP, które w „wiśniowym” wykonaniu osiągały większy (seria Lost Planet), lub mniejszy (Quantum Theory) sukces. Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że moje ulubione PlatinumGames ma zamiar chwycić za projekt, bazujący silnie na męczonej nieustannie mechanice prucia do wrogów zza osłony, tak prawdę mówiąc lekko zwątpiłem, czy ekipa podoła zadaniu. Oj, jakżem niesłusznie stracił wiarę... Vanquish najzwyczajniej zachwyca.

Redakcja

02.11.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48

Przez całe lata kontaktu ze wszelkiej maści tworami z Kraju Kwitnącej Wiśni zauważyłem, że tamtejszy naród ma dziwną tendencję do wciskania na siłę fabuły, gdzie tak naprawdę nie jest ona nikomu potrzebna. Dzieło "Platynowych" to właśnie tego przykład, albowiem wielkie i złe imperium Rosyjskie pod władzą Victora Zaitsev'a stwierdziło tutaj, iż w imię „Matuśki Rasyji” zabawnie będzie San Francisco poddać działaniu gigantycznej, kosmicznej mikrofalówki. Naturalnie dumny, nieugięty naród amerykański nie daje sobie ot, tak obywateli smażyć i wypowiada swołoczy wojnę, w której to wysyła całe bataliony żołnierzy przeciwko zastępom piekielnie wkurzonych robotów, rezydujących na stacji orbitalnej. Razem z armią USA, do obrony kraju fast-foodów zostaje oddelegowany także Sam Gideon – członek DARPA, co to na wzór naszprycowanego dopalaczami rycerza w lśniącej zbroi posłuży jako jedyne zdolne do przetrwania wsparcie dla niezbyt żwawego i żywotnego mięsa armatniego. Heros może nie ma karku grubości pnia dorodnego dębu, ale ewentualne braki w posturze nadrabia niesamowitym kombinezonem, obdarzającym go nadludzką prędkością - dzięki zamontowanym wszędzie małym silniczkom odrzutowym. Tak, fundusz przeznaczony na scenariusz poszedł w czyste efekciarstwo - za co dzięki, bo dawno się tak nie wyszalałem.

Obraz

Ku mojej uciesze jedyne, na czym warto się było w tym przypadku skupić, to niesamowita rozgrywka. Cała potęga Gideona tkwi we wspomnianej wcześniej, futurystycznej zbroi, pozwalającej mu na wyczynianie prawdziwych cudów na kiju. Chodzi tutaj mianowicie o wykorzystanie całego szeregu turbo-doładowań, umożliwiających błyskawicznie przemieszczać się pomiędzy osłonami, a także wedle woli spowalniać czas, dając tym samym szanse na oddanie całej serii chirurgicznie precyzyjnych strzałów (troszkę na wzór gry WET). Wystarczy w trakcie takiej szalonej jazdy, tudzież po wykonanym odrzutowym uniku, przejść do celowania, aby ekran pokrył się charakterystycznym filtrem, ułatwiając spokojne posyłanie do piachu kolejnych bezradnych wobec nas przeciwników. Oczywiście są pewne limity, ograniczające szalone wygibasy bohatera - poszczególne akcje przyczyniają się do gwałtownego przegrzewania wdzianka, co zazwyczaj kończy się drastycznym ograniczeniem mobilności. Mogę Was zapewnić, że widok chłodzącego się kombinezonu, podczas gdy przed nami stoi krwiożerczy oddział AGD, to zazwyczaj ostatnia rzecz poprzedzająca ekran „Continue?”. A uwierzcie mi, „kontynuować” będziecie po wielokroć, gdyż Vanquish po prostu nie zna litości...

[break/]Rzecz jasna, by przetrwać w środku rozgrywającego się elektronicznego piekła nie wystarczy tylko szaleć po mapie, jak przeładowany prochem, zagubiony fajerwerk - wypada się do tego stosownie uzbroić. Sam może równocześnie korzystać z trzech dowolnych opcji (giwera mu się przeistacza) oraz garści granatów odłamkowych oraz elektromagnetycznych. W trakcie eksploracji wielokrotnie natkniemy się na bezpańskie skrzynki, w których to znajdziemy nowe pukawki, jak również amunicję, więc rzadko kiedy przyjdzie nam szarżować na wroga z pustymi rękoma. Narzędzi mordu jest kilkanaście, począwszy od podstawowego karabinu, przez snajperki, a na wyrzutniach pił tarczowych czy podręcznych, laserowych katiuszach kończąc. Należy jednak pamiętać, że każdy oręż z początku raczej nie będzie budzić szacunku nieprzyjaciela, stąd obowiązkiem naszym stanie się zbieranie gubionych przez przeciwników ulepszeń plus gromadzenie dodatkowych egzemplarzy dzierżonego ustrojstwa, co pozwoli rozbudować go do wyższego poziomu bezkarnej pożogi. Korzyści z takiego działania to kolejno powiększony magazynek, większa siła ognia, ale też szereg innych modyfikacji, charakterystycznych dla danego modelu. Warto eksperymentować ze znajdowanymi gadżetami, ponieważ to właśnie od aktualnie trzymanego gnata zależy styl miażdżącego ciosu wręcz Gideona, wgniatającego w ściany nawet kilkukrotnie większych od niego kolosów.

Obraz

Ogólnie rozgrywka sprowadza się do nieustannego parcia przed siebie w podzielonych na misje aktach, od czasu do czasu wieńczonych poważniejszą potyczką z bossem. Widać, że PlatinumGames projektując Vanquish miało na uwadze głównie tych graczy, którzy uwielbiają powracać do raz zaliczonych sekcji, żeby podkręcić swoje wyniki. Każda lokacja kończy się podsumowaniem naszych akcji, kalkulując punkty na bazie zgonów, ilości posłanych na wysypisko wrogów, czasu poświęconego na przejście poziomu, a nawet liczbie straconych towarzyszy (tych liczy się nawet w setkach). Nasze osiągi są następnie zapisywane w sieciowym rankingu, gdzie możemy konkurować ze znajomymi w wyścigu po najbardziej wyżyłowane rekordy. Wraz z odfajkowaniem kolejnych rozdziałów czekać będą na nas dodatkowe wyzwania oraz czysto masochistyczne ustawienia trudności - pokroju God Hard. Choć z pozoru wydaje się, że mamy tutaj od groma do roboty, tak niestety, lecz zaliczenie podstawowego trybu gry na ustawieniu Normal zajmuje raptem nieco ponad 4 godziny. Jak na pełnowartościowy produkt, długość ta to jakaś kpina, aczkolwiek trzeba przyznać, że mało tytułów potrafi zaserwować równie intensywną zabawę, co najnowsze dziecko Mikamiego i Inaby.

Obraz

Jeśli chodzi o grafikę, oprawę można ze spokojnym sercem nazwać prawdziwym arcydziełem japońskiego dewelopera. Wystarczy wejść na dowolną, otwartą przestrzeń, żeby w tle ujrzeć cały teatr ruchomych konstrukcji, pracujących podzespołów stacji kosmicznej, tudzież toczących się w odległości batalii - a to tylko atrakcje dziejące się w oddali. Bliżej akcja wygląda równie fenomenalnie, zalewając nas niesamowitą ilością filtrów i rozbłysków towarzyszących wymianie ognia. Jako że przeciwnikami są roboty, to projektanci postarali się, by każdy z nich eksplodował w feerii kolorowych wyładowań, bijących na głowę wylatujące w powietrze, radzieckie telewizory „Rubin”. Czuć, iż przysłowie „diabeł tkwi w szczegółach” zostało wzięte tutaj na poważnie, czego owocem są fantastycznie wyglądające animacje chłodzącej się zbroi, czy też "transformującej" w biegu broni. Chociaż Rosjanie występują w grze wyłącznie w formie agresywnych tosterów, to im także nie brakuje gracji - szczególnie kiedy trafieni pociskami starają się łapać równowagę, bądź rozpaczliwie rzucają do najbliższego schronienia. Wisienkę na tym ekstrawaganckim torcie stanowią zaś przerywniki filmowe, na których główni bohaterowie umilają nam żałosne dialogi wspaniale wykonanymi modelami postaci, przez co momentami aż trudno uwierzyć, że ekipie udało się zrobić tak niesamowity postęp względem Bayonetty...

[break/]Vanquish bez chwili zastanowienia wgniata w fotel, zalewając oczy oraz umysł obrazami prowadzącymi do szybszego przegrzania mózgu, nie jest to jednak dzieło idealne - wypada wytknąć mu kilka ewidentnych zgrzytów. Po pierwsze, strasznie rażące są małe okienka dialogowe, pojawiające się co chwila w trakcie właściwej sieczki. Ukazujące się tam postacie katują nas mimiką zupełnie nie pasującą do słyszanego dialogu, stąd sprawiają wrażenie wyrzuconej na brzeg ryby, nie baczącej na fakt, że aktor dawno przestał się produkować wokalnie. To jednak nic przy wielkim braku odczuwalnej różnorodności wrogów - kilka podstawowych „szrotów” przeplata się z konkretniejszymi tytanami do wyburzania budynków, przy czym nawet sami „szefowie” nieraz przychodzą do nas po repetę, z tym że już w innym otoczeniu. Za krótka to produkcja na takie coś... Sytuację ratuje fakt, że mamy tu do czynienia z chyba jedyną grą, gdzie w ferworze walki da się tak efekciarsko zapalić papierosa, a potem równie bajerancko wyrzucić go za osłonę.

Obraz

Kwestia udźwiękowienia? Dla formalności tylko powiem, że towarzyszące nam efekty wszelkich eksplozji, rozrywanych na strzępy robotów i ogólnego chaosu pola bitwy stoją na zadowalającym poziomie, racząc z systemu 5.1 mocną symfonią cudownej demolki. Aczkolwiek na tym koniec, bo reszta to jakaś twórcza agonia, która miała trafić na plan nowego Power Rangers. Zacznijmy od tego, że nawet najbardziej beznadziejny i sztampowy scenariusz da radę jako tako ocalić, jeśli ma się uzdolnionych aktorów. Dwójka męskich bohaterów Vanquish stara się tymczasem brzmieć tak męsko oraz twardo, że sprawiają wrażenie, jakby na śniadanie zamiast płatków jedli szkło zalewane napalmem. Charcząca, rycząca groteska, pogrążająca się dodatkowo w dialogach napisanych najwyraźniej przez człowieka mającego na koncie same filmy akcji klasy D. Co więcej, na dłuższą metę niektórych może zacząć męczyć sama ścieżka muzyczna, składająca się z dziwnych, ciężkich kawałków elektronicznych - ale to już naturalnie kwestia upodobania. Chociaż wątpię, żebyście zechcieli polecieć do sklepu po CD z OST...

Obraz

Vanquish jest niczym prawdziwie szalona, dorosła impreza. Przez kilka godzin zapominamy się, bawiąc świetnie, jak też zapewniając sobie niestworzone wizje rozbudzane alkoholem, aby następnego dnia odczuć realność życia za pośrednictwem pękającej w szwach czachy. W przypadku dzieła PlatinumGames ten piekielny ból i obrzydzenie do samego siebie jest spowodowane prawie dwiema setkami złotych wydanymi na te lekko ponad cztery godziny zatracenia się w niesamowitym wariactwie Sama Gideona. Szczerze, jeśli uwielbiacie wszelkiej maści strzelanki pokroju Gears of War to spokojnie możecie rzucić się w kierunku tej piekielnie dynamicznej bomby wodotryskowej. Miejcie jednak na uwadze fakt, iż więcej czasu z produktem spędzicie wyłącznie, gdy dacie się skusić na przeznaczone dla cyborgów wyższe poziomy trudności oraz decydując się na odblokowujące się z czasem wyzwania. W przeciwnym wypadku po jednej sesji odłożycie tytuł na półkę, żeby kiedyś tam odkurzyć go przy grupce znajomych i sprawić, że będą szukać rozlanych po pokoju gałek ocznych, które wypłyną im na widok cudów wyczynianych przez najszybszego palacza w historii gier.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)