UFC 2009: Undisputed

Redakcja

29.06.2009 15:12, aktual.: 01.08.2013 01:52

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nerwowe wyczekiwanie UFC 2009: Undisputed zaczęło się u mnie mniej więcej miesiąc przed premierą gry. Wtedy po razy pierwszy zainteresowałem się materiałami od producenta, a te z kolei skłoniły mnie do rozeznania się w temacie walk w oktagonie. Wcześniej miałem o nich wątłe pojęcie, toteż tym większa była podnieta, gdy zobaczyłem w Internecie kilka starć najlepszych zawodników startujących w UFC. Mordercze kopniaki Mirko "Cro Cop" Filipovica oraz słynny nokaut tylnym uderzeniem z łokcia Andersona Silvy przekonały mnie o krwawym pięknie mieszanych sztuk walki (z angielskiego – MMA, Mixed Martial Arts). Zwiastuny Undisputed rozbudziły we mnie nadzieję, że dostaniemy grę w doskonały sposób odzwierciedlającą zasady tego brutalnego sportu. Nie zawiodłem się.

Na początku trzeba wyjaśnić jedną kwestię: porzućcie wszelką nadzieję, którzy spodziewacie się miłej, niczym nieskrępowanej młócki do poszarpania z kolegami na imprezie. Undisputed to zupełnie inna bajka niż taki Fight Night. Na opanowanie systemu gry trzeba poświęcić naprawdę sporo czasu. Przygotujcie się, że do rozbudowanego samouczka będziecie sięgać nie raz i nie dwa, by dobrze ogarnąć wszystkie aspekty walki. A tych jest naprawdę sporo. Grzmocenie pięściami i kopanie to tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż najistotniejszą rolę odgrywa walka w parterze. To ona wystawia nasze umiejętności na ciężką próbę. Blokowanie, kontrowanie ruchów, zmienianie pozycji, dźwignie, łamania, a nawet kontrola poziomu zmęczenia zawodnika – o tym wszystkim trzeba pamiętać. Inaczej będzie krucho.

Połapanie się w meandrach sterowania jest na starcie trudne, jednak po czasie każdy doceni to, w jaki sposób zostało pomyślane. Uderzenia nogami oraz pięściami standardowo możemy zadawać wysokie bądź niskie, istotne znaczenie ma także odległość od przeciwnika – w zwarciu w ruch idą głównie łokcie, zaś zrobienie kilku kroków w tył umożliwia wyprowadzenie dewastującego sierpowego lub prostego. To samo tyczy się kopnięć, podzielonych między innymi na szybkie „kolanka” oraz potężne, zwaliste ciosy prosto w głowę. Nie muszę chyba mówić, że złe wymierzenie uderzenia zazwyczaj oznacza tragedię – przeciwnik nie śpi i momentalnie wykorzystuje każde nasze chybienie. Dlatego tak ważne jest zapoznanie się z atrybutami zawodnika, z którym stajemy do walki. Jeśli ma dłuższe ramiona, lepiej nie brać go na dystans. Jeśli klincz jest jego mocną stroną, to za wszelką cenę nie można dać się złapać. Jeśli jest doskonale wyszkolony w muay thai, to może nam wypłacić uderzenie z łokcia, po którym się nie podniesiemy. Z kolei z dżudoką lepiej nie ryzykować pojedynku w parterze - itd.

Obraz

Tak, każdy zabijaka w grze wyszkolony jest w dwóch różnych sztukach walki, co ma swoje odbicie podczas starć i nieraz zmusza nas do zmiany stylu gry. Dzięki temu poszczególne pojedynki są niepowtarzalne, wygląda inaczej i nieraz kończą się bardzo niespodziewanie – zupełnie jak w prawdziwym UFC, gdzie jedno celne uderzenie może oznaczać nokaut już na początku pierwszej rundy. Emocji jest co niemiara, choć wydaje mi się, że konsolowi przeciwnicy często po prostu mają farta. Zwłaszcza na wyższych poziomach trudności. Może się wydawać, że wygrywamy, mamy o wiele więcej energii (jej poziom określa specjalny pasek), tłuczemy wroga jak opętani, blokujemy, wyginamy, aż tu nagle... nokaut. Bo sterowany przez konsolę zawodnik przypadkiem zadał cios, który okazał się morderczy. Albo ostatkiem sił założył dźwignię, z której dziwnym trafem nie mogliśmy się uwolnić. Ja rozumiem, że to piękno tego sportu, że tak się zdarza i to wcale nierzadko, ale bez przesady. Taka przewaga jest sztucznym zawyżeniem poziomu trudności, czego bardzo, ale to bardzo nie lubię.

[break/]Wszystko to wychodzi na wierzch głównie podczas zmagań w parterze, które – jak już wspominałem – są jednym z najważniejszych elementów mieszanych sztuk walki. Dlatego nie można ustawać w męczeniu oponenta, obijaniu go, by w pewnym momencie wykorzystać jego osłabienie i powalić go na deski. Co zresztą jest dopiero połową sukcesu, bo dominacja, bycie cały czas na górze, to niełatwa rzecz. Przeciwnik szarpie się, wyrywa, tłucze pięściami, a gdy tylko ma możliwość – wyślizguje się i sytuacja diametralnie się zmienia. Wtedy to my jesteśmy na dole, musimy kombinować i za wszelką cenę nie dać się zdominować. Pomoże w tym głównie prawy analog, który odpowiada za przechwytywanie ciosów, zakładanie dźwigni, zmienianie pozycji w parterze, kontrowanie ruchów... Wymachiwanie tą gałką w odpowiednim czasie oraz w odpowiednim kierunku to klucz do sukcesu. Sprawa może wydawać się prosta, w końcu nie trzeba używać kombinacji z innymi przyciskami, ale wierzcie mi – system ruchów, zamknięty w dużej mierze w prawym analogu, jest głęboki jak studnia. Trudny do nauczenia, wymagający błyskawicznych decyzji i iście kowbojskiego refleksu, ale równocześnie dający bardzo duże pole działania.

Obraz

Kiedy już opanuje się go w wystarczającym stopniu, gra okazuje się po brzegi wypełniona miodem. Owszem, dokopanie się do tego miodku zajmuje sporo czasu, ale naprawdę warto. Choćby po to, żeby cały czas nie nokautować przeciwnika kopnięciem w głowę, tylko spokojnie, pomału go nadgryzać, a w ostatniej rundzie, po wyczerpującym zmaganiu w parterze, udanie przechwycić jego cios i silnym chwytem zmusić go do tapoutu (poddania się). A potem dostać nagrodę za walkę wieczoru. Satysfakcja gwarantowana. Podobnie jak w przypadku trenowania swojej postaci, polepszania jej umiejętności i pnięcia się do góry w rankingu – tak, trybu kariery również nie mogło zabraknąć. Całkiem fajnego, choć nieco nudnego trybu należałoby dodać. Na początku tworzymy swojego zawodnika; dowolnie ustalamy jego kategorię wagową, kraj pochodzenia, to, jakimi sztukami walki włada, a także wygląd wraz ze wszystkimi detalami. Nawet takimi, jak typ owłosienia klatki piersiowej. Jest z tym trochę zabawy.

Obraz

Cel? Oczywiście zdobycie tytułu mistrza, co oznacza kilka godzin wykonywania tych samych czynności. Walka, odpoczynek, sparing, odpoczynek, trening, odpoczynek, sesja zdjęciowa, odpoczynek, walka. I tak w kółko. Aby wykreowany przez nas wojownik miażdżył wszystkich na drodze swojej kariery (gra w pełni korzysta z licencji UFC, zatem przyjdzie nam walczyć z takimi sławami, jak Dan Henderson, Brock Lesnar czy Jason McDonald), należy dbać o odpowiedni rozwój jego umiejętności. Po każdym sparingu mamy możliwość rozlokowania punktów na różne kategorie: od uderzeń pięściami, przez skuteczność walki w klinczu, po zdolność uwalniania się z łamań. Dzięki temu możemy stworzyć postać idealnie pasującą do naszego stylu gry. Mój Adam Centralny, łodzianin z pochodzenia, jest kompletną sierotą jeśli chodzi o klincz właśnie – bo zupełnie nie interesuje mnie ten aspekt walki, a gdy muszę zmagać się z tajskim bokserem, to po prostu biorę go na dystans, żeby przypadkiem nie założył mi chwytu klamrowego. Adaś ma długie ramiona i silne kopnięcia, więc mogę sobie pozwolić na atakowanie z większej odległości. W dodatku jest niepokonany w zakładaniu dźwigni, zatem gro starć wygrywam przez bolesne wygięcie stawu przeciwnika. Bo takie zwycięstwo lubię najbardziej. I właśnie dlatego Adasia, kickboksera i zawodnika brazylijskiego jiu-jitsu, wyszkoliłem w tym kierunku.

[break/]Zdecydowanie rajcujące jest takie profilowanie postaci według własnych zachcianek, a równie fajne jest zagranie tą postacią z kimś za pośrednictwem Internetu. I tylko wielka szkoda, że zainteresowanie sieciową zabawą w Undisputed jest raczej małe. Nieraz ciężko znaleźć jakikolwiek mecz, a co gorsza – prawdopodobieństwo wystąpienia opóźnień (tak zwanych lagów) jest spore. Jest to szczególnie uciążliwe w przypadku gry o takim charakterze, gdzie piekielnie ważne są błyskawiczne zagrania, blokowanie i zadawanie ciosów w odpowiednim momencie. Dlatego tryb sieciowy radzę sobie darować. W „singlu” jest i tak masa fajnych rzeczy do zrobienia. Poza karierą, którą można przechodzić na różne sposoby, uczestnicząc w różnych kategoriach wagowych, do dyspozycji mamy między innymi tak zwane „classic fights” - klasyczne starcia. Rzecz polega na odtworzeniu walk, które dzięki swojej spektakularności zapisały się w annałach historii UFC. Tak oto przykładowo decydując się na rozegranie pojedynku Liddell kontra Jackson, musimy brać pod uwagę, że w 2007 roku ten drugi wygrał poprzez nokaut w pierwszej rundzie. Jeśli zakończymy walkę według oryginalnego scenariusza, zostaniemy nagrodzeni materiałem filmowym z tego pamiętnego starcia. Bardzo, bardzo to miłe.

Obraz

Obecność wszystkich znanych zawodników walczących w UFC, możliwość rozgrywania legendarnych meczów, cycata panna niosąca tabliczkę z numerem rundy – to wszystko świetnie buduje klimat walk w oktagonie. Atmosfera dodatkowo potęgowana jest przez parę komentatorów, w żywiołowy sposób opisujących sytuację. W ich głosach czuć ogromne podekscytowanie, a w dodatku nieraz potrafią przytoczyć jakiś ciekawy fakt związany z karierą danego zawodnika. Przy okazji – postaci w Undisputed są wykonane absolutnie fantastycznie. Zaryzykuję stwierdzenie, że chyba tylko najnowszy Fight Night ma równie dobrze odwzorowane modele, z tak wykonanymi twarzami, widocznym każdym mięśniem i każdą kropelką potu na posiniaczonym ciele. Mocne ciosy pięknie demolują buźkę, zostawiając rozcięcia, opuchliznę i stylowe śliwy pod oczami. Niestety, szwankująca detekcja kolizji nieco psuje ogólne wrażenie. Czasem na powtórce widać, że cios wylądował minimalnie obok twarzy zawodnika, a on i tak poleciał na deski. Postaciom zdarza się też w śmieszny sposób wyginać po nokaucie. Ja rozumiem, że ból jest ogromny, ale żeby od razu wykręcał nogi w kolanie o 90 stopni?

Obraz

Te kilka wad, na czele z momentami nudnawą karierą, niedopracowaną detekcją kolizji oraz trybem online są jak najbardziej do wybaczenia. Mamy tu do czynienia z pierwszą grą traktującą o mieszanych sztukach walki, jaka zawitała na konsolach nowej generacji. Za rok pewnie dostaniemy kolejną część, która – co już teraz czuję w kościach i w powietrzu – konkretnie zarządzi. Undisputed jest bardzo blisko poziomu pełnoprawnego hitu, niemniej nie jest grą dla wszystkich. Jeśli ktoś nie ma czasu wgryzać się w skomplikowany system walki, albo po prostu woli mniej wymagające pozycje – niech się dwa razy zastanowi przed zakupem. Natomiast jeśli kogoś choć trochę kręci tematyka walk w oktagonie, to nie widzę dla niego ratunku. Prędzej czy później będzie musiał zagrać w Undisputed. Zagrać i wsiąknąć bez reszty.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)