Tron: Evolution

Redakcja

08.12.2010 14:57, aktual.: 01.08.2013 01:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kojarzycie Tron? Nie zdziwię się, jeżeli nazwa wielu młodym nic nie mówi, gdyż film o tym tytule pojawił się w 1982 roku. Pamiętam, jak sam miałem okazję obejrzeć go jakieś dziesięć lat później w sobotnie popołudnie, kiedy to puszczano w telewizji blok pozycji Disney’a - po kolejnej dawce przygód Sknerusa McKwacza, poznałem losy postaci odgrywanej przez Jeffa Bridgesa, przeniesionej do wnętrza komputera. Dla mnie jako szkraba było to spore przeżycie, choć teraz cały obraz dorównuje poziomem raczej mniej tandetnym projektom z YouTube, niż innym współczesnym tytułom z gatunku science fiction... Fabułę postanowiono pociągnąć później w grze Tron 2.0, ale dopiero towarzyszące drugiej części filmu Tron: Evolution to pełnoprawna kontynuacja.

Tak, na ekranach kin zaraz Tron: Dziedzictwo, więc pretekst był dobry, żeby z tematyką powrócić i w kolejnej cyfrowej produkcji. Dzieło Propaganda Games ma stanowić pomost łączący pierwszą oraz drugą część serii. Wcielamy się w Anona (od Anonymous) - aplikację, która w komputerowym świecie ma za zadanie borykać się z wielkim zagrożeniem pod postacią wirusa o nazwie Abraxas. Historia nie jest skomplikowana, na ukończenie całej opowieści dobrze jest sobie zarezerwować jeden wieczór. Evolution stanowi nawet dobry wstęp do kolejnej kinówki, ponieważ przewinie się wiele rozpoznawalnych postaci, między innymi seksowna Quorra, uznawany za mesjasza Kevin Flynn, czy też sam Tron. Test tu także masa faktów oraz informacji odnośnie uniwersum, które zainteresują fanów.

Obraz

Rozgrywka to niestety czysta kalka mechaniki Prince of Persia. Bohatera oglądamy z perspektywy trzeciej osoby, otaczający go świat jest pełen zagmatwanych tras, gdzie kolejne przeszkody ominiemy z wykorzystaniem „parkourowych” trików. Niektóre elementy otoczenia pozwalają Anonowi wybić się wyżej w powietrze, bieganie po ścianach też szybko wejdzie nam w krew, gdyż to absolutna podstawa. Są także urozmaicające zabawę sekcje wspinaczkowe, lecz nie stanowią one większego wyzwania. Co innego maratony – tam musimy wykorzystać wszystkie nabyte akrobatyczne umiejętności, jak również popisać się zręcznością, aby dotrzeć do celu. Gdy jednak powinie się nam noga bez obaw. Zginiemy, niemniej do systemu ładowana jest w mig nasza kopia zapasowa i całą operację zaczynamy od początku - nawet fajny patent.

[break/]Nie mogło obyć się bez walk. Kombinacji ciosów jest jak na lekarstwo, ale przede wszystkim zaskakuje broń w posiadaniu postaci. Dostajemy tylko dysk znany z filmu, przez całą grę nie przewinie się nic innego. Na szczęście z czasem wzbogacimy przedmiot o kilka dodatkowych funkcji - gadżet może między innymi spowalniać cel, czy eksplodować w kontakcie z nim. Modyfikacje są niezbędne do uporania się z różnorodnymi programami, które staną nam na drodze - jedne wykorzystają tarcze, inne natomiast swą zwinność, przez co do każdego będziemy musieli dobrać taktykę plus właściwości oręża. Warto dodać, że ilość specjalnych ataków jest ograniczona i zależy od zapełnionych pasków za nie odpowiedzialnych. Te możemy szybko "nabić" przeskakując nad takimi elementami jak lampy, albo wszelakie konsole, z których Anon wyssie energię. Na podobnej zasadzie działa uzupełnianie życia, tyle że wystarczy przebiec po ku temu wyznaczonym polu.

Obraz

Dorzucono popularny ostatnimi czasy system awansowania – w tym przypadku wczytywania nowszych uaktualnień. Polegli przeciwnicy zamieniani są na określone dawki doświadczenia, zaś gdy uzbieramy odpowiednią ich ilość postać przechodzi naturalnie na wyższy poziom "wtajemniczenia". Łączy się z tym wizyta w specjalnym punkcie, gdzie wydajemy zaoszczędzone megabajty na przeróżne udoskonalenia. Podzielone są one na kilka części, wzmocnią nie tylko samą aplikację (czyli nas), lecz także pojazdy, którymi będziemy sterować. Pojawia się ponadto dosyć niezwykła opcja - za ekstra punkty w kampanii, mamy możliwość nabycia nowych dodatków do trybu multiplayer. Ale do tego powrócimy za chwilę…

Obraz

Skupmy się na wehikułach. O ile nie jestem przekonany do nowej wizji wszelkich maszyn z uniwersum, to gra uraczy nabywców również dobrze znanymi klasykami. Takie „motory” doczekały się do obecnych czasów aż pięciu różnych generacji. Pierwsza to charakterystyczne jednoślady z 1982 roku, najnowsza wersja to zaś mocno zmodyfikowane dziwolągi, które wizualnie całkowicie nie przypadły mi do gustu. Etapy „jeżdżone” niosą sporo frajdy, niemniej stanowią też wycisk dla oczu, bo pomimo surowo wykonanego otoczenia, ilość wszelakich rozbłysków potrafi nieźle zdekoncentrować - a na to nie można sobie pozwolić, kiedy suniemy z zawrotną prędkością po cyfrowych autostradach. Obok motorów pojawiły się też czołgi, ale tu już raczej nie ma mowy o większym ubawie. Ot, jedziemy do przodu i niszczymy wszystko na swojej drodze. Nuda.

[break/]Nierówną kampanię dla samotnego gracza dopełnia wspomniany tryb zmagań wieloosobowych. Acz jeżeli liczycie na godziny siedzenia w sieci oraz „młócenia” w Evolution, szybko wyprowadzę Was z błędu… Gra obsługuje mecze w sumie do dziesięciu osób, twórcy oddali nam zaledwie 4 opcje zabawy, każdy to standardowe wariacje starć na śmierć i życie oraz CTF. Mapy specjalnie nie zachwycają - są w dużej mierze klaustrofobiczne, chociaż też dzięki temu na okrągło coś się dzieje. Niemniej rozgrywka szybko staje się monotonna - można było zrobić to dużo lepiej. Brakuje przede wszystkim wyścigów świetlnych motorów, z których w końcu zasłynęło wiele wcześniejszych projektów na kanwie Trona.

Obraz

Od strony „technologicznej” kolejny zawód. Kamera nagminnie się gubi, często jest większym zagrożeniem dla gracza, niż sami przeciwnicy. Również z tego powodu nie zdziwcie się, kiedy sekcje platformowe trzeba będzie powtarzać po kilka razy. Ponadto należy grze wytknąć głupią sztuczną inteligencje - czasami atakujący nas program najnormalniej w świecie zawiesi się i po prostu będzie stał w miejscu, "wyłapując" kolejne ciosy zadawane przez Anona. Jeżeli chodzi o otaczający nas świat, to trudno go ocenić – surowa architektura, proste modele postaci czy pojazdów... Z jednej strony właśnie tak to wyglądało w filmie, z drugiej deweloperzy mogli dorzucić więcej szczegółów, chociażby na twarze aktorów. Muzyka? Przypomina Mass Effect, wydobywające się z głośników dźwięki świetnie podkreślają to, co dzieje się na ekranie. Szkoda tylko, że Jeff Bridges oraz piękna Olivia Wilde nie zdołali tchnąć życia w swoje cyfrowe alter ego...

Obraz

Ostatecznie Tron: Evolution to klasyczny przykład "średniaka" zrobionego na licencji. Docenić wypada fakt, że gra nie opowiada tej samej historii, którą niebawem poznamy w Dziedzictwie, ale forma podania tematu plus wiejąca zewsząd nuda szybko zniechęcą do dzieła Propaganda Games. Schemat rozgrywki znany od lat, urozmaicony raptem o sekcje "jeżdżone", do tego tryb multi, któremu daleko do rewelacji, więc nie zdziwię się, jak mało kto w ogóle zdecyduje się go uruchomić... Kolejna zaprzepaszczona szansa na hit. Żal, że zabrakło klasycznego ścigania się na świetlnych jednośladach, bo akurat ten element z filmu utknął każdemu chyba mi najbardziej w pamięci.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl