Trine
„Gry platformowe” - z tym hasłem powracają wspomnienia długich wieczorów spędzonych na pocinaniu w klasyki. Od razu przychodzą mi na myśl takie perełki jak Contra, Metal Slug, Jazz Jackrabbit, Prince of Persia czy Earthworm Jim, a to tylko czubek góry lodowej. Pozycje te mają nienaruszalną reputację, wielu graczy również darzy i sam gatunek szczerą sympatią, niestety pomimo wszystkich pozytywnych uczuć ze strony odbiorców uznawany jest on obecnie za wymarły. Ostatnie kilka lat to prawdziwa posucha jeśli chodzi o platformery (nie licząc setek tysięcy gier flashowych robionych głównie amatorsko). Pojawiło się jednak światełko na końcu tunelu - na rynek wkroczyła dumnym krokiem produkcja zatytułowana Trine, która jest znakomitą pozycją spod znaku tzw. „side-scrollerów”, a dodatkowo tchnie być może nieco życia w tę lekko skostniałą gałąź elektronicznej rozrywki.
26.11.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Trine jest na swój sposób hołdem dla klasycznych, dwuwymiarowych produkcji platformowych, aczkolwiek gra opakowana została we współczesną oprawę plus zawiera kilka elementów, bez których nowoczesne tytuły obejść się zwyczajnie nie mogą - przykładowo zaimplementowano tu zaawansowany silnik odpowiadający za fizykę. Tak, mimo czerpania garściami z najlepszych wzorców, dzieło studia Frozenbyte jest na wskroś produktem na miarę XXI wieku. Stanowi również rewelacyjną propozycje dla wszystkich miłośników zręcznościówek, lubujących się do tego w rozwiązywaniu stosunkowo nietrudnych zagadek. Ciekawe, że bawić się możemy w nawet trzy osoby na jednym komputerze - co jest zjawiskiem rzadko spotykanym w dzisiejszych czasach, a co naprawdę dodaje kolorytu rozgrywce.
Akcja toczy się w baśniowym królestwie, w którym ostatnio bardzo źle się dzieje, bowiem zostało ono najechane przez armię nieumarłych. W międzyczasie do Astralnej Akademii wkrada się złodziejka Zoya Bezszelestna celem kradzieży starożytnego artefaktu. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym miejscu znalazł się również czarodziej Amadeusz Wspaniały, wieczny student magii oraz wielki amant (no, przynajmniej on tak o sobie sądzi), a jakby tego było mało, do całego ambarasu dołącza jeszcze rycerz Poncjusz Waleczny, który może i nie jest jakoś mocno błyskotliwy, jednak umie spuszczać łomot aż miło. Pech (lub los - jak kto woli) chciał, by ta trójka została związana ze sobą w jedność za sprawą właśnie tego artefaktu, po który fatygowała się złodziejka. Przedmiot zwie się „Trójnią” (tytułowe Trine). Niby nic, postacie nie przyjęły jakiejś nowej, wielce szkaradnej formy, jednak mogą „przełączać” się między sobą. Cały szkopuł leży w tym, iż nie chcą tak razem żyć, toteż niezwłocznie wyruszają na wyprawę mającą na celu znalezienie sposobu na przywrócenie dawnego stanu rzeczy.
[break/]Po drodze jednak, po ujrzeniu jakiego spustoszenia dokonali nieumarli, nasi herosi postanawiają wyruszyć przy okazji także na ratunek królestwu. Cóż, nie można tu mówić o wspinaniu się na fabularne wyżyny, niemniej nie w tym przecież tutaj rzecz - wszak to nie jakieś ciężkie RPG z tonami tekstu do czytania, a jedynie leciutka, przyjemna platformówka. Sama historia, opowiadana nam przez narratora w trakcie ładowania poszczególnych etapów, dodaje całości po prostu ciekawego baśniowego posmaku. Trzeba też zaznaczyć, iż gra nie traktuje samej siebie zbyt serio. Dużo tu humoru, zarówno w historii czytanej między planszami, jak i w dialogach prowadzonych między sobą przez znakomicie przerysowane postacie. Ewidentnie wychodzi to produkcji na plus i w sumie poważne podejście do tematu byłoby chyba nazbyt pretensjonalne. Niemniej tym, co trzyma gracza przed monitorem są ogromne pokłady grywalności. Tak - Trine jest bardzo miodnym tytułem i pomimo faktu, że krótkim, wciąga oraz daje dużo radości.
Poprowadzimy trójkę bohaterów "w jednym" przez szereg poziomów naszpikowanych niebezpieczeństwami. By nie być gołosłownym, wymienię takie atrakcje jak wystające zewsząd kolce, zbiorniki z kwasem czy też kule ognia wystrzeliwane w naszą stronę ze ścian. Znalazły się tu również urywające się mosty oraz armia szkieletów, której jedyny cel to eliminacja gracza. Nie stajemy jednak do nieuczciwej walki – każdy z bohaterów posiada unikalne zdolności. Złodziejka dla przykładu może szyć na odległość strzałami z łuku i strzelać liną z hakiem, żeby podczepiać się drewnianych powierzchni. Wojownik uzbrojony został w miecz i tarczę, którymi mężnie roznosi przeciwników na kawałki. Czarodziej zaś umie chociażby generować skrzynki oraz mosty, dzięki czemu idzie się dostać nawet w najciemniejsze zakamarki. Lecz nie tylko do tego cała zabawa się sprowadza - w miarę postępów postacie zbierają ponadto doświadczenie, fiolki z zielonym płynem. Po zgromadzeniu 50 takich buteleczek można awansować i odblokowywać nowe umiejętności. Takie miłe urozmaicenie do całego biegania, skakania, strzelania oraz przenoszenia obiektów.
Jak wspomniałem, Trine jest produktem skupiającym się na elementach zręcznościowych, z lekką domieszką zabawy logicznej. Gra stawia przed nami różne wyzwania, które wykonywać przyjdzie na wiele sposób. Pomimo ogólnej liniowości, mamy wolną rękę przy rozwiązywaniu problemów, a kluczem tu jest odpowiednie korzystanie z całej gamy umiejętności naszych bohaterów. Tytuł nie jest jakoś mocno trudny, choć momentami można się nieźle przyciąć. Pozycja ta nie prowadzi nas bowiem za rękę, stąd też często trzeba trochę bardziej wysilić szare komórki, aby dojść do sensownego pomysłu na przebrnięcie dalej. Połączenie sprytu, zręczności i siły oraz stawianie przed graczem wyzwań, do ukończenia których wykorzystywać trzeba różne cechy trójki bohaterów, jest jak dla mnie fantastycznym, (chociaż nie takim nowym) pomysłem na rozgrywkę. Również i tryb kooperacji do trzech osób to trafiony motyw - pozwala on na cieszenie się grą z przyjaciółmi lub rodziną. Dużo śmiechu oraz dobrej rozrywki gwarantowane.
[break/]Graficznie Trine jest takie jakie w założeniach powinno być – niezwykle baśniowe. Mimo że poruszamy się tylko w jednej płaszczyźnie, trójwymiarowe tła prezentują się zawsze wybornie. Każdy poziom trzyma mniej więcej równy, wysoki poziom, a i stopniowo zmienia się tutaj klimat panujący na poszczególnych planszach. Prywatnie najbardziej zauroczyło mnie Smocze Cmentarzysko (ach te liście na drzewach, poezja!), chociaż Zamek też był niczego sobie. Warto wspomnieć tutaj o implementacji fizyki – jest ona zastosowana naprawdę wzorowo. Każdy obiekt zachowuje się niemal jak w rzeczywistości oraz ma odpowiednią dla siebie masę. Nie ma tu mowy, by posąg ważył mniej niż przykładowo drewniana skrzynka.
Co zaś się tyczy oprawy dźwiękowej - tu również jest niezwykle dobrze. Głosy naszych bohaterów zostały skrojone na miarę, brzmią odpowiednio dla siebie komicznie, sam narrator zaś od razu wprowadza nas w klimat opowieści. Wszyscy aktorzy wczuli się zatem bezbłędnie. Muzyka w tle wpasowuje się w nastrój, jednak po pewnym czasie nieco nuży, bo to raptem kilka motywów powtarzanych w kółko. Należy oczywiście wtrącić trzy grosze o polskiej wersji językowej – została ona wykonana bardzo poprawnie, dialogi przełożone dokładnie, przy zachowaniu całej ironii fabuły. Plus także, że zdecydowano się na wersję tzw. „kinową”, czyli zachowanie oryginalnych kwestii głosowych, tłumacząc jedynie podpisy. Osobiście nie jestem w stanie sobie wyobrazić lepszego rozwiązania.
Muszę to podkreślić - Trine jest po prostu fajne, daje naprawdę sporo frajdy. To może i nieskomplikowana w założeniach produkcja, jednak czy wszystkie gry muszą być ambitne i nieść ze sobą jakiś zawiły przekaz? Wyraźnie dzieło Frozenbyte czerpie ponadto z najlepszych wzorców gatunku, będąc jednocześnie propozycją nowoczesną. Mamy tu duże pokłady grywalności i humoru, konkretnie nakreśloną historię plus setki zagadek do rozwiązania. Do tego dochodzi jeszcze tryb kooperacji, a wszystko składa się na przesympatyczną pozycję. Z przyjemnością przemierzałem baśniowe królestwo w towarzystwie Zoyi, Amadeusza i Poncjusza. Pozostaje mi jedynie polecić tytuł oraz mieć nadzieję, że Trine tchnie nowe życie w nieco już skostniały gatunek, a także utoruje drogę kolejnym ekipom tworzących platformówki.