Torchlight
Chyba wszyscy kiedyś ogrywali lub chociaż słyszeli o Diablo, zarówno w pierwszej, jak i drugiej odsłonie. Seria ta bez cienia wątpliwości potrafiła wciągnąć na długie godziny. Rozgrywka może nie była jakoś mocno skomplikowana, bo utrzymana w konwencji lekkiego RPG sprowadzała się jedynie do przemierzania kolejnych etapów oraz mordowania praktycznie wszystkiego, co się rusza. Niemniej było tu "to coś", jakiś nieokreślony element magiczny, który nie pozwalał odejść od monitora. To wciąż swojego rodzaju fenomen - w obie części szarpie się do dziś, a co bardziej zagorzali zwolennicy Diablo II wystawiają (i kupują) na pewnym popularnym polskim serwisie aukcyjnym przedmioty, czy wysokopoziomowe postacie. No dobrze, ale teraz jak w to wszystko wpisuje nam się omawiane tutaj Torchlight?
21.12.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:50
Miłośników wzmiankowanej we wstępie, określonego typu estetyki mimo upływu lat nie ubywa. Na chwilę obecną większość z nich zapewne wypatruje Diablo III, o premierze którego raczej niewiele wiadomo - sami twórcy tradycyjnie mówią, że „gra ukaże się, gdy zostanie ukończona”. Czekamy, a tymczasem zupełnie niespodziewanie i niepostrzeżenie, bez wielkiego rozgłosu oraz kampanii reklamowej o kosztach liczonych w milionach dolarów, na rynku pojawiła się pewna produkcja utrzymana w bardzo podobnym tonie. Co ciekawe, powstała ona w studiu Runic Games, złożonym z byłych pracowników Blizzard, w dużej mierze odpowiedzialnych za stworzenie zarówno pierwszej, jak i drugiej części legendarnego diabelskiego "hack'n'slasha". Torchlight już na pierwszy rzut oka prezentuje się bardzo znajomo, jednak - co trzeba bardzo wyraźnie zaznaczyć - nie jest jakąś trzecioligową kalką kultowego RPG akcji. To pełnowartościowy produkt potrafiący zapewnić długie godziny niczym nieskrępowanej zabawy.
Wcielamy się w wędrowca, który dociera do górniczej osady o dźwięcznej nazwie Torchlight. Miasteczko zostało założone w pobliżu bogatych złóż bardzo rzadkiego minerału, stanowiącego esencję wszelkiej magii - Emberu. Nie trzeba chyba mówić, że stanowi on nie lada atrakcję dla wszelkich poszukiwaczy przygód. Licznie odwiedzają oni tytułową mieścinę, oczywiście aby zejść do kopalni i odkryć sekrety tajemniczej rudy. My wkrótce po wkroczeniu do podziemi dowiadujemy się, iż Ember ma negatywny wpływ na środowisko, a nawet doprowadził do upadku kilku cywilizacji. Sterowany przez nas dzielny wojownik (lub wojowniczka) postanawia zatem wyruszyć w głąb opuszczonych szybów, labiryntów i korytarzy, żeby ostatecznie odkryć źródło spaczenia, jakie sprowadza na ludzi magiczny surowiec. Zachwyceni? Cóż, niestety historia ta nie jest ani mocno finezyjna, ani odkrywcza. Spójrzmy prawdzie w oczy – nie jest ona nawet jakoś mocno istotna. Stanowi pretekst do schodzenia na coraz to niższe poziomy oraz mordowania kolejnych rzesz przeciwników, które się same pchają w zasięg naszego oręża. A nic tak przecież nie raduje, jak wycinanie w pień kolejnych hord potworów.
[break/]Do wyboru mamy jedną z trzech postaci, a każda z nich jest w pewien sposób spokrewniona ze znanymi z pierwszego Diablo herosami. Na miłośników wojaczki bezpośredniej czeka potężny Destroyer (taki ekwiwalent wojownika) umiejący przywoływać mroczne duchy przodków. Zwolennicy szycia strzałami i walki na odległość z pewnością zwrócą uwagę na Vanquisherkę, zaś fani magicznych pocisków oraz przyzywania lub tworzenia mechanicznych sług znajdą coś dla siebie przy Alchemiście. Może liczba klas nie jest imponująca, tym jednak co naprawdę robi wrażenie jest ilość opcji rozbudowy naszego bohatera. Oddaje się nam do dyspozycji trzy różne grupy umiejętności zarówno aktywnych (tzn. takich, które sami musimy uruchomić), jak i pasywnych (działających cały czas). Kombinacji sporo. Jakby tego było mało, przemierzane lochy są generowane losowo - mamy zatem do czynienia z produkcją bardzo mocno inspirowaną obiema częściami „Diabełka”, posiadającą te same cechy i pomysły na rozgrywkę. Lecz to nie żadna bezczelna zrzynka czy prosta kalka, gdyż producenci skusili się o wprowadzenie kilku zmian i urozmaiceń, zachowując niezmienione serce zabawy - chodzimy po podziemiach, wykonujemy zadania, najczęściej polegające na zabiciu jakiegoś konkretnego przeciwnika czy zebraniu danego przedmiotu oraz doniesieniu go odpowiedniej osobie. Proste, ale jak grywalne.
Najbardziej istotną zmianą w stosunku do innych, wydanych już pozycji tego typu, jest wprowadzenie sterowanego przez sztuczną inteligencję towarzysza zwierzęcego. Wybór tu nie jest jakiś ogromny – sprowadza się on jedynie do ustalenia czy chcemy mieć psa, czy kota (bardziej podobnego do rysia tak prawdę mówiąc). Nasz zwierzak może w trakcie przygody zarówno nam pomagać w wybijaniu przeciwników, jak i chronić nas przed atakami, klasycznie spełniając swoją rolę. Najfajniejszą jednak rzeczą, którą potrafi, to udanie się do miasta celem sprzedania zalegających w naszym plecaku zbędnych przedmiotów. Przez wprowadzenie tej opcji rozgrywka stała się bardziej dynamiczna niż w słynnym pierwowzorze, a i nie mamy już irytujących przestojów w akcji, spowodowanych koniecznością ciągłego powracania do pobliskiej metropolii tylko po to, by spieniężyć niepotrzebne klamoty odnalezione po drodze. Aczkolwiek oczywiście co jakiś czas zmuszeni jesteśmy przerywać przygodę i pojawiać się w Torchlight, czy to żeby wykonać zadania, czy to żeby coś sobie dokupić.
Musimy dbać o odpowiednie dobieranie ekwipunku. Warto wspomnieć, że obok klasycznego zestawu rynsztunku (czyli wszelakiej broni białej, łuków, kusz, tarcz i zbrój) wprowadzono także pistolety plus karabiny. Interesujący, a pewnie dla niektórych kontrowersyjny patent, to nowy system plecaka, gdzie każdy przedmiot zajmuje dokładnie jedno miejsce. Znika zatem problem (albo przyjemność, jeśli ktoś się w takich sprawach lubuje) przestawiania elementów wyposażenia tak, aby zmaksymalizować ilość wolnego miejsca. Świeżynką jest również wprowadzenie punktów sławy, które gromadzimy obok tych doświadczenia, a także mini gra w połów ryb - nimi później możemy karmić zwierzęcego towarzysza, żeby przykładowo dodać mu siły, czy przemienić na krótki czas w jakąś inną kreaturę. Ciekawie wypada też opcja przejścia na emeryturę, by przekazać jakiś przedmiot na nowo stworzonej postaci. Powtórzę raz jeszcze - Torchlight czerpie pełnymi garściami z Diablo, niemniej nie można mówić o tej produkcji jako o archaicznej i kopiującej bezmyślnie wszystkie dobre pomysły, bez wprowadzenia żadnych zmian.
[break/]Poza ogromnymi pokładami grywalności, mamy tutaj również bajecznie kolorową szatę graficzną w komiksowym stylu oraz naprawdę porządną oprawę dźwiękową. Warstwa wizualna Torchlight być może nie jest przerażająco wręcz efektowna, tudzież bajerancka, jednak ładne wnętrza, niezłe projekty postaci oraz interesująco ukazane trójwymiarowe lokacje (warto zwrócić uwagę na wykonane z pietyzmem tła, są po prostu piękne) sprawiają, że zwyczajnie aż chce się grać. Co ciekawe, głównym założeniem twórców było zmontowanie produkcji, która spokojnie by ruszyła na trochę starszym sprzęcie. I faktycznie - do odpalenia tej pozycji potrzeba procesora o taktowaniu zegara... 800 MHz. Nie jest wymagana również karta graficzna z obsługą żadnych Pixel Shaderów, co w dzisiejszych czasach jest naprawdę rzadko spotykane. Mało tego - mamy nawet opcję redukcji ustawień, tak, by można było sobie szarpać i na netbooku. Brawa Runic Games się należą.
Udźwiękowienie to także wysoki, sycący poziom. Nic dziwnego - za nuty, które tutaj słyszymy, odpowiedzialny jest nie kto inny tylko Matt Uelmen, twórca ścieżki dźwiękowej do obydwu części... oczywiście Diablo. Muzyka doskonale dopełnia wydarzenia toczące się na ekranie i jest odpowiednio klimatyczna, a fani z pewnością usłyszą (oraz docenią) pewne podobieństwa między motywem przewodnim odtwarzanym podczas wizyt w mieście, a melodią tak dobrze znaną z Tristram. Same efekty dźwiękowe też brzmią bardzo znajomo, niemniej nie jest to w żadnym wypadku wada, bo przywołują niezwykle miłe skojarzenia. Same głosy postaci zostały świetnie dobrane, zdają się być skrojone „na miarę”. Ogólnie - tak, to naprawdę świetna realizacja jeśli o "audio" chodzi.
Torchlight jest znakomitym spadkobiercą i kontynuatorem tradycji "hack’n’slash" i na pewno spodoba się wszystkim czekającym na Diablo III - chociaż nie tylko im. Z doświadczenia wiem, że w tytuł ten zagrywać się będą na przykład również ci, którzy na co dzień nie zajmują się tym gatunkiem. Jest to propozycja bardzo przystępna, z przyjaznym interfejsem, fajną i satysfakcjonującą rozgrywką, a do tego o niskich wymaganiach sprzętowych. Jedyną poważniejszą wadą jest brak trybu wieloosobowego, z którego słynęły oba „Diabły” - nie da się pociąć z kolegami. Ale na otarcie łez dodam, że twórcy zapowiedzieli już stworzenie wersji czysto sieciowej - cóż, trzymamy kciuki, zaś tymczasem nie pozostaje mi zrobić nic innego jak polecić ten tytuł wszystkim miłośnikom samotnego przemierzania lochów. Dobrze bawić się będą zarówno weterani, jak i nowicjusze. Tytuł do nabycia jest w naszym kraju póki co jedynie za pośrednictwem platformy Steam, jednak pozostaje mieć nadzieję, iż ktoś wyda to w końcu u nas w pudełku. Ta gra udowadnia, że nie trzeba ogromnych środków finansowych, ani wydawania milionów dolarów na marketing, by powstał solidny, wartościowy produkt.