The Dishwasher: Vampire Smile
Seria Dishwasher ma ciekawą historię za sobą. Pomysł na pierwszą grę wziął się stąd, że jej twórca James Silva sam przez jakiś czas po prostu pracował „na zmywaku”. Będąc równocześnie fanem dokonań Bruce’a Lee, jak też mając doświadczenie w programowaniu, stworzył przy użyciu raczkującego jeszcze kilka lat temu XNA bijatykę, którą oto Microsoft postanowił docenić – kontraktem na wypuszczenie jej na Xbox Live Arcade. Dzieło szybko zyskało gromką rzeszę fanów, więc co było robić – no, kontynuację oczywiście!
26.04.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:47
Vampire Smile w prostej linii ciągnie dalej wątki z pierwowzoru. Żeby nie psuć zabawy tym, którzy nie mieli jeszcze z nim do czynienia, napiszę krótko – w mocno pokręconym, kreskówkowym świecie jest kilka złych osób do zabicia i nam naturalnie przypada rola ich wyeliminowania. Wcielimy się w Yuri, przybraną siostrę Dishwashera, albo jego samego. Historie obu postaci zazębiają się, dopiero po przejściu gry parą bohaterów dostajemy pełny wgląd w to, co się wydarzyło. Podczas gdy dzielny samuraj ogólnie podąża krwawym szlakiem wyczynów „siorki”, dziewczyna próbuje pojąć znaczenie pewnych koszmarnych wizji… które okazują się niezwykle rzeczywiste.
Ujmujące jest, że oprawa graficzna to ręcznie rysowane 2D, przyprawione o efekt głębi (da się włączyć staromodny trójwymiar, jeżeli ktoś ma w domu gdzieś papierowe okulary), oszczędne w barwach, ale równocześnie niezwykle krwawe. I psychodeliczne. Kiedy Yuri odchodzi od zmysłów, w szpitalnym kitlu uciekamy nagle wśród trzęsących się, krzykliwych ostrzeżeń przed jakąś mroczną postacią, aby za moment obudzić się na posadzce tam, gdzie straciliśmy przytomność. Tyle, że pośród sterty poćwiartowanych ciał… Klimat zdecydowanie produkcja ma, a nawet jeżeli nie zrozumiecie do końca wszystkich motywów fabularnych w tle (bowiem pogubić się można), tak samo parcie "do przodu" wypada wybornie.
Wszelkie postacie przypominają wyglądem twory studenta, który na nudnym wykładzie zaczął rozrysowywać gdzieś na brzegu kartki postacie ze złych snów – szczególnie bossowie. Mięso armatnie to zazwyczaj „dwunożni”, czyli różnoracy strażnicy, siły specjalne zjeżdżające na linach spod sufitu, agenci, mroczni ninja, czy potem znacznie silniejsze cyborgi w odmiennych konfiguracjach. Każdego tniemy bez litości, najpierw osłabiając poszczególnymi razami, aby w końcu za uderzeniem jednego przycisku wypruć flaki, odciąć głowę, tudzież rozgryźć gardziel – wampirzy tytuł w końcu zobowiązuje. Żeby nie było nudno, raz na jakiś czas zyskujemy nowe narzędzia mordu (obok broni białej jest też karabin czy strzelba), plus uczymy się do tego zabójczych zaklęć.
[break/]System walki wypada na tyle prosto, że od razu łapie się, o co chodzi, a równocześnie został tak pomyślany, iż daje wiele zaawansowanych możliwości taktycznych. Najczęściej korzysta się z uników (prawa gałka), natychmiast umożliwiających uskok, tudzież wskoczenie komuś za plecy, w celu wyprowadzenia śmiercionośnej kombinacji. Są tak zwane juggle, czyli katowanie nieprzyjaciół po wybiciu ich mocno w powietrze. Z ciał poległych wylatują pieniądze, za które w porozstawianych tu i ówdzie sklepach nabędziemy ulepszenia oręża, powiększymy pasek życia lub zasoby magii, albo kupimy sobie zapas jedzonka, w krytycznych momentach odnawiającego siły witalne plus kiedy trzeba czary.
Raz na jakiś czas natrafimy na mini gierkę w stylu Guitar Hero - wystukamy na padzie piosenkę, za co uzyskamy pokaźną sumkę złota plus łatkę o specjalnych właściwościach pomocniczych. Możemy równocześnie korzystać z czterech i nikogo nie trzeba będzie chyba namawiać do poszukania wszystkich kilkudziesięciu, również tych poukrywanych w tajnych pomieszczeniach – taka powolna regeneracja w parze ze zwiększonymi obrażeniami oraz odzyskiwaniem życia z każdym ciosem, a jeszcze przyprawiona obniżoną zdolnością wrogów do blokowania… Żyć, nie umierać. Całkiem dosłownie. Warto przy okazji pochwalić udźwiękowienie – wpadające w ucho kawałki nagrano specjalnie na potrzeby gry, tak jak i rzecz jasna wszelkie wrzaski, cięcia oraz sapania.
Wątek główny, do przebycia dwukrotnie, to nie koniec atrakcji. Dostajemy również tryb Arcade, gdzie czekają na nas areny wyzwań rządzące się każda innymi zasadami, plus Dish Challenge, czyli wycinanie w pień wszystkiego przy zachowaniu jak najwyższego licznika kombosów, bo to daje więcej punktów – żeby było czym się pochwalić w rankingach. Mało? I tak dobre Vampire Smile nabiera jeszcze większych rumieńców przy opcji kooperacji, kanapowej tudzież online. Społeczność jest nad wyraz miła – ludzie pomogą odnaleźć łatki, podzielą się ich skutecznym doborem w danej sytuacji, albo pokażą sposoby na bossów.
Wiele jest w tej produkcji rzeczy, w których po prostu się zakochałem – dynamiczna akcja, „zeszytowa” grafika, system walki, odpowiednia gradacja szefów, odkrywanie sztuczek na każdego z nich, 8-bitowe smaczki, w końcu muzyka plus co-op. Jasne, że to może i więcej tego samego, gdyż jakichś niesamowicie rewolucyjnych zmian w stosunku do pierwowzoru się nie uświadcza, niemniej dawno nie byłem tak zadowolony z wykorzystania 800 Microsoft Points na Xbox Live Arcade. Pobierzcie demko, a jeżeli się spodoba tak nie ma co długo zastanawiać się nad zainwestowaniem w pełną wersję. Naprawdę warto.