State of Decay: Year-One Survival Edition — w brzydkim świecie zombie
Gry z wybijaniem zombiaków to takie dzieła, które nie mają prawa się za szybko znudzić, jeśli zostaną dobrze zrealizowane. Posiadacze Xboksów One szczególnie miło pewnie wspominają Dead Rising 3, więc możliwe, że również usprawnionego graficznie State of Decay wypatrywali. Tytuł wyszedł jakiś czas temu na poprzedniej konsoli Microsoftu, a teraz został poddany graficznemu szlifowi oraz wzbogacony o dwa rozszerzenia i na nowo pojawił się na rynku. Co ciekawe, to nie tylko gra akcji, lecz w pewnym sensie również strategia. Niecodzienne podejście do tematu może by nawet i na długie godziny wciągało, ale twórcy z Undead Labs przez ostatnie miesiące po prostu się lenili. Dość powiedzieć, że dawno nie miałem do czynienia z tak źle zoptymalizowanym, pełnym błędów, a do tego po prostu brzydkim projektem. W żadnym wypadku nie pokazuje on mocy obecnych konsol, ani tym bardziej PC.
29.04.2015 11:00
Gra już od samego początku nie daje nadziei na jakieś wyjątkowe wrażenia wizualne, ale nie zapowiada też tragedii. Fabuła standardowa. Gdzieś w USA masowo pojawiają się zombiaki i nikt nie wie o co chodzi, lecz zaraz sprawą zaczyna interesować się wojsko, więc chyba dobrze nie jest. Po rozwaleniu głów kilku nieumarłym, jednemu z towarzyszy głównego bohatera dzieje się krzywda, ale na szczęście trafiamy do kościoła zamienionego w bazę, gdzie schronili się inni ocaleni. Tutaj właśnie rozpoczyna się wątek taktyczny. Po pierwsze, należy zatroszczyć się o pożywienie, amunicję oraz inne przydatne zapasy, stąd szybko robi się rozeznanie po okolicznych opuszczonych domach. Po drugie, wypada stale rozbudowywać miejscówkę, gdyż to odblokuje nowe możliwości. Poza wprowadzanymi stopniowo fabularnie misjami, gracz podejmuje też takie dla poszczególnych członków zespołu, zyskując ich sympatię, a przy okazji podbudowując morale całej ekipy. Od czasu do czasu nie zaszkodzi również podszkolić kogoś ze znajomych w sztuce przetrwania, aby umieli się lepiej bronić.
Na rekonesans warto kogoś z sobą zabierać i wybierać się w teren autem. Kompan zawsze wspomoże w walce ze zgnilcami, niejednokrotnie przytrzymując ich, byśmy mogli jednym ciosem ich wykończyć. W ostateczności zwyczajnie robić zaś będzie za przynętę, żeby gracz na spokojnie zdejmował cele z dystansu. Ponieważ w plecaku pomieścić możemy tylko określoną liczbę przedmiotów to choć ten da się zmienić na większy, nieoceniony okaże się właśnie samochód. Pakujemy wszystko, co znaleźliśmy, do bagażnika, resztę do kieszeni i wracamy do znajomych. Po drodze rozjeżdżamy do tego niebezpieczne hordy wrogów, oszczędzając amunicję i broń ręczną, a przy okazji takie oczyszczenie drogi wpłynie pozytywnie na bezpieczeństwo osady. I tak dzień w dzień, bo gra wykorzystuje też upływ czasu. Przykładowo ulepszenie jakiejś struktury zajmuje faktycznie ileś tam minut. Historia rzuca bohaterów cały czas z miejsca w miejsce na dosyć rozległej mapie, ale warto metodycznie oczyszczać już raz odkryte lokacje i ustanawiać nowe schronienia, aby mieć potem zwyczajnie łatwiej. Liźniecie też w końcu nieco ekonomii, z zyskiwaniem wpływu i materiałów oraz wykorzystywaniem ich, ale tylko jeśli macie ogromną dozę samozaparcia. Taką naprawdę gigantyczną.
Wróćmy w tym miejscu do kwestii technicznych. State of Decay oferuje grafikę w Full HD, lecz to słabej oprawie tylko przeszkadza. Naprawdę jest tak nieciekawie. Gra absolutnie nie działa płynnie. W sumie to praktycznie stale akcja jest irytująco spowolniona. Nie wiem czemu, bo pomijając ogólnie niską jakość modeli, cienie czy szczegóły otoczenia potrafią do tego dorysowywać się przed samym nosem, włącznie z zombiakami. Nic tak nie wkurza, gdy po wybiciu wszystkich w danym domu nagle za plecami z powietrza materializują się następne. Bo tak. Mogą się one przy tym pojawić w ścianie, w płocie i to samo jest zresztą z towarzyszami broni, uwielbiającymi poza tym chodzić w miejscu czy przepięknie biegającymi… tyłem. W wolnych chwilach ich hobby to stawanie dębem w przejściach. Mało? Przełączenie się na inną zaprzyjaźnioną postać, która jest obok, oznacza ekran dogrywania i dłuższe czekanie. Jak ta gra jest zrobiona, że tak koszmarnie działa, naprawdę pozostaje dla mnie niepojęte...
Udźwiękowienie projektu nie ratuje, chociaż bardzo miło słucha się wszelkich pocharkiwań i pisków, a czasem w tle przygrywa też całkiem przyjemna melodia. Szkoda, że przy tym wszystkim gracz musi jeszcze się wielu rzeczy sam doszukiwać. Podręczne menu w żadnym razie nie jest intuicyjne. Podpowiedzi wyświetlane na ekranie wcale nie pomagają rozeznać się w systemie, ani ogarnąć prostych elementów RPG. Postać rozwija zdolności po prostu z nich korzystając, ale potem przychodzi też wskazywanie specjalizacji czy umiejętności dodatkowych. Ogromna zmarnowana szansa to jednak tryb na wielu graczy, przynajmniej współpracy. Ponoć bieganie z kumplami i likwidowanie zombie było w pierwotnych planach, ale tak jak dwa lata temu nie udało się tego wprowadzić w życie, tutaj również odpuszczono sobie ten pomysł. Ostatecznie kampania główna tak zniechęca w pojedynkę, że trudno mi jest wyobrazić sobie, kto sięgnie po te dorzucone dwa rozszerzenia, wcześniej sprzedawane osobno.
State of Decay w wydaniu Year-One Survival Edition to faktycznie trochę jest test wytrzymałości, bo trzeba z pełną błędów grą wytrzymać naprawdę bardzo długo, zanim zacznie dostrzegać się te mocno ukryte pokłady frajdy. Tak, po poznaniu wszystkich zasad rządzących rozgrywką oraz spędzeniu kilku godzin w świecie nieumarłych, tytuł może się zacząć podobać. Każdy fajny moment podszyty jest niemniej wiecznym rwaniem animacji, brzydkimi niespodziankami w postaci po prostu tragicznego przenikania się obiektów i przemieszczaniem się z miejsca w miejsce rozbujanym samochodem, zachowującym się na drodze jak wielki resorak. Nie o to chodzi w reedycjach HD, aby tylko podszlifować grafikę, a dalej jakoś to będzie… Producenci nie popisali się, po linii najmniejszego oporu rzucając na rynek nieco upiększone, ale wciąż mocno niedoskonałe dzieło. Trudno je polecić. Kupujecie na własną odpowiedzialność.