StarCraft II - Wings of Liberty

“Hell. It’s about time!” – tak krótko i treściwie Tychus Findley skomentował swój powrót do akcji. Te słowa są oto na ustach każdego starcraftmaniaka, bowiem po 12 latach (a trzech od oficjalnej zapowiedzi tytułu), w nasze ręce oddano wreszcie kontynuację kultowej już gry RTS firmy Blizzard. Jak wiemy, Wings of Liberty to zaledwie pierwsza część nowych przygód dobrze znanych nam bohaterów z pierwowzoru - w pudełku znajdziemy bardzo długą, epicką wręcz kampanię Jima Raynora przeciw Arcturosowi Megskowi. Ostatecznie jest to prawdopodobnie najbardziej grywalna strategia zbliżającej się dekady.

Redakcja

13.08.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48

Szczerze wątpię, by były osoby nie znające uniwersum StarCrafta, jednak na wszelki wypadek szybko przedstawię, na czym polega rozgrywka. Do dyspozycji dostajemy trzy strony konfliktu – Terran, Zergów i Protossów, każda o różnych systemach rozwoju. Pierwsza reprezentuje ludzkość, ich oddziały to futurystyczna piechota, wojska zmechanizowane oraz siły powietrzne. Zergi (lub Zergowie) to z kolei rasa przerażających, bezlitosnych obcych, zalewających przeciwnika hordami wszelkiego typu robactwa, a budowle ewoluują tu z żywych organizmów. Protossi stanowią za to najbardziej zaawansowaną technologicznie nację. Manipulując czasem i przestrzenią są w stanie błyskawicznie przywoływać swoje budynki, jak też jednostki, wprost ze swojej ojczystej ziemi – Aiur. Wszystkie rasy zaliczyły rzecz jasna spory skok technologiczny w stosunku do „jedynki” i wymyśliły, tudzież wyewoluowały nowe, potężne jednostki, stare zaś otrzymały dodatkowe zdolności. Wprowadzono też szereg zmian czyniących rozgrywkę bardziej strategiczną niż zręcznościową. Ale nadal trzeba mieć niezły refleks, bo gra nie zwolniła ani trochę.

Główny „zły”, Arcturus Megsk, to były rebeliant, któremu władza przesłoniła ideały. Wprowadził taki sam reżim, z jakim walczył – swoisty nowy „Dyrektorat”. Do akcji wkracza też Kerrigan ze swoim planem zemsty, za to co jej on uczynił, a jakby tego było mało, demiurgowie Zergów oraz Protossów, legendarni Xel’naga, także powracają. Proroctwo się wypełnia i choć na razie nie wiadomo, czy przybywają niosąc ocalenie, czy zagładę, tak ich kolejne twory – Hybrydy, z całą pewnością nie mają pokojowych zamiarów. My, czyli Terranie, oczywiście jesteśmy tymi dobrymi, chociaż nie zawsze do końca moralnymi. Przemierzając uniwersum na pokładzie krążownika Hyperion, będziemy wykonywać szereg rozmaitych misji. Początkowo głównym celem jest pozbycie się ciemiężyciela Mengska, jednak finanse (a w zasadzie ich brak) pchną nas w pogoń za artefaktami dla tajemniczej fundacji Moebiusza. Cały czas przyjdzie również odpierać ataki Zergów, którzy zbiegiem okoliczności też urządzają sobie wykopaliska. Zadania są zróżnicowane, czasami wzbogacone o wybór sposobu ich rozwiązania, co ma raczej mniejszy wpływ na całość fabuły, ale jest ciekawym dodatkiem. Wspomniany powrót Xel’naga objawi nam się w wizji Zeratula – mini-kampanii, w której zagramy Protossami.

Obraz

Całości dopełnia dosyć humorystyczny klimat posiadówek w Kantynie, gdzie można obejrzeć wyborne aktualności ze starcraftowej telewizji UNN, pograć na automacie w Zagubionego Wikinga, czy pogapić się na tańczącą na rurze elfkę z World of Warcraft. Podobnych smaczków jest w grze całe mnóstwo – od latających toalet, przez ukryte opcje dialogowe, na osiągnięciach w rodzaju „Dowiedz się, co wygrał Matt Horner grając w pokera” kończąc. Tych ostatnich są całe setki – prawdziwa gratka dla wszystkich „achievementowych” pań (i panów) lekkich obyczajów. Wspomnieć trzeba także o genialnej otoczce towarzyszącej wprowadzaniu do rozgrywki nowych, śmiercionośnych wynalazków mechanika pokładowego – Rory’ego Swanna. Tylko napomknę o dodatkowych wyzwaniach w trybie dla samotnego gracza i czterech poziomach trudności - z opcją Brutal zarezerwowaną dla najlepszych. Żaden produkt Blizzarda nie obejdzie się też bez kapitalnych wstawek filmowych. Te z SCII: WoL to ścisła światowa czołówka.

[break/]Niestety, jest to jedyny mocarny punkt, jeśli o „wizualia” chodzi. Grafika ogólnie do wybitnych nie należy, chociaż dzięki temu wymagania sprzętowe produkcja ma niskie. Budynki Protossów są majestatyczne, a jednostki smukłe i lśniące od wszechobecnych kryształów khaydarin. Zergi również wyglądają świetnie, acz trochę plastikowo, za to uczucie, które towarzyszy posyłaniu na przeciwnika roju karakanów, hydralisków oraz zerglingów jest do cna przesiąknięte złem. Na pudełku powinno znaleźć się ostrzeżenie dla osób z insektofobią i arachnofobią, bo wrażenia są bardzo realistyczne… Szkoda, że silnik niezbyt łaskawy jest dla Terran. Tu budowle prezentują się jak plastikowe zabawki, Thor jak transformers, a czołgi (po wielu, wielu poprawkach) są zaledwie znośne. Grafie za to na pewno nie można zarzucić nieczytelności - dla gracza mającego często tylko ułamek sekundy na spojrzenie, co u przeciwnika w bazie piszczy, to niezwykle ważne. Z miejsca rozpoznajemy budynki, jednostki, technologie i ekonomie. Ogólnie więc rapem może tylko „dobrze”, ale sądzę, że gra będzie się starzeć równie pięknie jak jej poprzedniczka i nawet po wielu latach nikt się nie skrzywi na jej widok.

Obraz

Udźwiękowienie koniecznie trzeba rozdzielić na dwie części – kampanię i zwykły pojedynek jeden na jednego. W tej pierwszej występuje dużo świetnej muzyki, budującej potrzebny klimat w zależności od sytuacji. W przerwach kampanii posłuchamy kawałków z szafy grającej, (takich jak „A Zerg, a Shotgun and You”), zaś pod sam jej koniec zostaniemy porażeni nadchodzącym hitem koreańskich lig (a przynajmniej tak to brzmi). W samej rozgrywce głównej muza jest już wyciszona i delikatniejsza, jakby miała wzmagać koncentrację. Słychać, że są to rozwinięte motywy z pierwszej części sagi, lecz dodano nowe podkłady. Podobnie jest z odgłosami samych jednostek - Zergi nie stworzyły nowego dialektu, a terrańskie szkolenie, pomimo sporego odsetka poborowych wśród więźniów, doskonale wpaja stare formułki i niewiele ponad to. Większego powiewu świeżości doświadczymy szarpiąc w polską wersję tytułu, bo tej nigdy wcześniej nie było.

Obraz

Lokalizację należy pochwalić - jest wysokiej klasy. Hasła rzucane przez infanterię terrańską wypadają pierwszorzędnie. Nawet proste „Chcesz ognia?” Wypalaczy ma w sobie iskrę, ale też nie ma co się dziwić skoro „jego gąska się już smaży”... Jednostki mechaniczne w przeciwieństwie do Medyczek nie wołają o „worki na ciała”, bo w końcu „my pancerniej zawsze celniej”, a „ciężkie metale zabijają”, zwłaszcza zadając „przypadkowy, ulubiony rodzaj obrażeń”. Całe to „marnuję tu tylko paliwo, cwaniaku”, „rąbanie” i „dawaj, dawaj nie przestawaj” porównać można do dubbingu Shreka czy Epoki Lodowcowej. W umiejętnie przygotowanej polskiej wersji część odzywek po prostu brzmi lepiej, wyraziściej i z polotem. Do ojczystych nazw jednostek, budynków oraz całej reszty trzeba się niemniej przyzwyczaić. Najłatwiej to zrobić grając kampanię, gdzie wszystko pojawia w pewnym kontekście i nazwy, na przykład Piekielnik (Hellion), Kruk (Raven) czy Sęp (Vulture) już tak nie odstraszają. Fani StarCrafta mogą przekonać się o bardzo dobrej jakości tłumaczenia również oglądając relacje z gier.

[break/]Wraz z drugą częścią kosmicznej serii wprowadzony został niemal równolegle inny nowy produkt Blizzarda, a mianowicie Battle.net 2.0. Toczy się wiele dyskusji na temat zmiany podejścia wydawcy do nas i samej gry - jedni twierdzą, że twórcom zabrakło czasu, a koniecznie chcieli wydać kontynuację, inni uważają, że firma po prostu skopała sprawę, zaś dla jeszcze kolejnych StarCrafta II stanowi wypięcie zadka na publikę... Przeanalizujmy sytuację. Na nowym Battle.net nie ma kanałów rozmów i to boli najbardziej. Momentalnie dopada nas uczucie pustki oraz osamotnienia. Często jedynym powodem logowania była niegdyś przecież tylko chęć porozmawiania ze znajomymi, czy wspólne obejrzenie powtórki. Do tego replay’ów nie można też oglądać w kilka osób. Opcji gry w sieci lokalnej brak, lecz według mnie jest to nieistotny ubytek - Internet jest obecnie praktycznie wszędzie. Dalej, kolejne rzeczy, które tylko wymienię z nazwy, żeby mniej bolało - brak wsparcia dla klanów plus blokada regionalna. Mając europejski klucz, pograć możemy tylko na europejskim serwerze. Koniec fascynujących spotkań naszego POL-teamu z koreańskimi drużynami pro-gamerów, bo a) nie ma gdzie rozmawiać, b) nie da się połączyć i c) nie można zebrać drużyny. Więc co jest?

Obraz

Dostajemy integrację z Facebookiem (co przemilczę z twarzą zakrytą rękami), jak również własną platformę społecznościową Blizzarda, czyli Dominium oraz substytut czata – IRC. Prawdziwą rekompensatą istotnych braków mógł być tylko genialny system lig i dywizji, z fenomenalnym wyszukiwaniem przeciwników w trybie tzw. „szybkiej gry”. Trwa to zaledwie kilka sekund, a rywale dobierani są wyborowo. Ich poziom jest praktycznie zawsze zbliżony do naszego. Do tego dochodzą zaawansowane opcje podczas oglądania powtórek i obserwowania meczy innych - na bieżąco idzie śledzić już nie tylko surowce, ale też technologie, budynki, wojsko, a nawet APM zawodników (Actions Per Minute). Super rzecz to też możliwość „filmowego” obserwowania replay’a, gdzie widzimy dokładnie, jak klikał i co widział dany zawodnik podczas gry. Daje to znakomitą możliwość rozwoju swoich umiejętności, niemalże jak z FPVOD-ów (First Person Video On Demand).

Pomimo trzech lat beta testów, w tym roku praktycznie publicznych, wydawało się, że Blizzard przełoży premierę produktu. Na tydzień przed wypuszczeniem tytułu, ten nadal posiadał zatrważającą ilość błędów, nie było dostępnych masy funkcji, a zrównoważenie gry pozostawiało wiele do życzenia. Ta ostatnia kwestia to poza Battle.net 2.0 kolejny dyskusyjny temat. Mając dekadę doświadczeń z poprzedniej części, pomoc prosów z Korei i wyżej wspomniane testówki, twórcy mieszają w grze do ostatniej chwili, często diametralnie ją zmieniając. Finał jest taki, że mamy do dyspozycji bardzo mocnego Terrana, Protossa na sterydach oraz Zerga inwalidę - taki jest w większości głos ludu, a także moja własna opinia. Przy czym uważam, iż ta sytuacja wynika z nieodkrytego jeszcze w pełni potencjału wszystkich jednostek plus sporych zmian w rozgrywce. Przykładowo, zmniejszenie ciężaru wydobywczego, spoczywającego na pojedynczym robotniku sprawiło, że tak zwany harrasment stracił nieco na znaczeniu, co każe szukać innych dróg do uzyskania przewagi nad nieprzyjacielem. Ostatecznym sprawdzianem na pewno okażą się koreańskie ligi - nie wyobrażam sobie, by gra, od której zaczął się prawdziwy e-sport i wokół której przewija się wielka kasa, została porzucona na pastwę losu.

Obraz

Ostatni akapit, więc nadszedł czas podsumowań. Pomimo kilku niedociągnięć, StarCraft II: Wings of Liberty to wspaniały produkt, w pełni godny zastąpić wysłużony pierwowzór wraz z dodatkiem do niego. Nie jest to pozycja pozbawiona błędów, ale zarówno kampania, jak i rozgrywka wieloosobowa, po prostu dają masę radości. Trzeba zagrać, żeby się przekonać, ale uważajcie! Blizzard swymi pozycjami zawsze uzależnia jak te najgorsze nałogi, po części bo po prostu serwuje nam towar najwyższej klasy. Nie pozostaje nic innego, jak tylko delektowanie się jego smakiem. Do zobaczenia na Battle.necie.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)