Split/Second: Velocity
Burnout 2: Point of Impact było pozycją, która diametralnie zmieniła moje spojrzenie na imprezowe gry wyścigowe. Kiedy sterowane auto ocierało się o nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę, a potem ledwo przejeżdżało przez stację paliw nie trafiając w dystrybutor (co oczywiście nie dotyczyło już kumpla z tyłu, który z hukiem zaliczał „dzwona”), krew się gotowała. Z radości. Następne odsłony serii już nie przyprawiały mnie niestety o takie dreszcze, stąd z utęsknieniem wyczekiwałem na zapowiedziane jakiś czas temu Split/Second. Z założenia produkcja zupełnie inna, ale dawne czasy w pewien dziwny sposób przywoływała. Wreszcie jest i to trochę jak z miłosnym zauroczeniem – z początku super, ale potem wychodzą na wierzch oczywiste wady.
02.06.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Mamy namiastkę fabuły, w dodatku w popularnym ostatnio, serialowym ujęciu. Nieokreślony czas, miasto zbudowane specjalnie pod wybuchowe zmagania na drodze - zasiadamy za kierownicą fikcyjnych aut (żadnych licencji tutaj nie uświadczymy), by na szosie udowodnić rywalom, kto tu rządzi, a przy okazji podnieść oglądalność. Każdy sezon składa się z zestawu sześciu wyścigów, co „odcinek” zmienia się sceneria oraz stopniowo wprowadzane zostają różnorakie udziwnienia. Lokacje palą się oraz walą, toteż kolejne okrążenia odbywają się zazwyczaj zupełnie innym torem. Całkiem dosłownie. Dużą rolę odgrywa drift, czyli branie zakrętów wślizgiem, bowiem najszybciej napełnia nam trzystopniowy pasek Power Play - w mniejszym stopniu generuje go śmiganie w tunelu aerodynamicznym za przeciwnikami i skoki. W zależności od tego, na jaki poziom go wbiliśmy, da się odpalić skromniejszą, albo potężniejszą „rozpierduchę”.
Pojedynczy Power Play to nagła eksplozja, wyrzucająca w powietrze różnorakie metalowe elementy, gdzieś przekręci się dźwig z podwieszoną stalową kulą, runie budynek, albo tam helikopter zrzuci beczkę napalmu – to służy naturalnie eliminowaniu rywali, którzy ośmielili się nas wyprzedzić. Można również zamiast ich niszczyć, w zamian otworzyć sobie jakiś skrót na trasie (o ile szybko zareagujemy, gdy gra nam strzałką zasygnalizuje, iż jest to możliwe). Dopakowany pasek destrukcyjnej energii to już diametralna zmiana toru – przewrócona wieża kontroli skieruje nas na pas lotniska, wprost pod koła lądującego stalowego ptaka, a zgruchotany okręt umożliwi szybszy dojazd, lecz też posunie do morza… Takie akcje również odpala się przy wystąpieniu określonej ikonki na ekranie. Mechanika zabawy szybko staje się intuicyjna.
[break/]Tak, przejrzystość gry to zdecydowanie jej atut. Jeżeli w wyścigówce przywalam w bandę, bo zwyczajnie nie widziałem zakrętu, to z miejsca traci ona w moich oczach. Tutaj każdy wiraż z daleka zapowiadają żółte strzałki. Ekranu nic nie przesłania, bo zrezygnowano z klasycznego obłożenia go różnorakimi wskaźnikami, na rzecz minimalistycznego wrzucenia ich na tył samochodu – miejsce w stawce, Power Play, czy aktualny czas przejazdu podawane są za autem, na wysokości tylnego zderzaka (tak tylko nadmienię, że możliwy jest widok i „z oczu” silnika). Co niezwykle w tego typu produkcjach ważne, odczuwalny jest pęd maszyny. W miarę zdobywania kolejnych samochodów, a co za tym idzie – z polepszającymi się parametrami technicznymi pojazdów, zmienia się ich zachowanie, jak też oczywiście prędkości obrotowe, na które wchodzimy. Śmiga się naprawdę dobrze.
Zbierane poprzez gromadzenie punktów za miejsca w poszczególnych wyścigach, jak też coraz większą ilość posłanych do blacharza przeciwników auta opisane są kilkoma współczynnikami. Nie mniej ważne jak szybkość okazuje się przyśpieszenie, bo wtedy łatwiej dogonić czołówkę po kraksie. Większa masywność spowoduje, że odpalane przez rywali wybuchy nie zniosą nas za łatwo na bandę, poza tym cięższe auta nie ślizgają się też tak bardzo po drodze – co w pewnych przypadkach jest wadą, gdyż wolniej nabijamy driftem pasek Power Play. Niejednokrotnie należy właśnie dobierać furkę do podejmowanego wyzwania. Wiadomo, iż zazwyczaj liczy się przede wszystkim prędkość, ale w przypadku bombowego ataku helikoptera równie istotna będzie waga naszego pojazdu.
Skoro już przy tym jesteśmy – na gracza czekają nie tylko „zwykłe” wyścigi. Jest również tryb eliminacji, gdzie co jakiś czas odpada kierowca na ostatnim akurat miejscu, albo wspomniane pojedynki ze śmigłowcem, do tego w dwóch wariantach – czysta ucieczka przed rakietami, tudzież wzbogacona o możliwość wysadzenia i atakującego. Fani Terminatora 2 odnajdą się przy jeździe na punkty za ciężarówkami, z których wypadają wybuchające beczki. Opcja multiplayer? Tak na podzielonym ekranie (co zresztą po części sugeruje tytuł Split/Second, prawda?), jak też online. Szkoda, że do zabawy po sieci początkujący zapałają nienawiścią, jeździmy tu bowiem tym, co zebraliśmy w trybie kariery, a dobieranie meczy po umiejętnościach graczy najzwyczajniej nie ma miejsca – traficie na „wypasione” fury i powalczycie wtedy może o przedostatnie miejsce. Da się za punkciki Microsoftu od razu odblokować wszystko, ale co to za frajda...
[break/]Velocity nie jest łatwe, co wpierw cieszy, gdyż nie wygrywa się każdej konkurencji po kolei, więc jest w nas ta chęć powrotu do tych poprzednich, „niewymasterowanych”, po uzyskaniu lepszego pojazdu. Tylko, że z czasem ona zanika. Dlaczego? Niekiedy nie pomoże i piąte z rzędu już konkretniejsze auto. Są wyścigi mające niezależnie od naszych postępów zawsze swoją „czołówkę”, a ta odstawia nas od razu na 8-10 sekund. Wyprzedzamy wszystkich na starcie, zadowoleni patrzymy na pozycję, a tu okazuje się, iż przed nami jeszcze 3 rywali. Chyba ruszyli mocno przed gwizdkiem… To częste – tak samo, jak i sytuacje, kiedy przeciwnicy w słabszych samochodach potrafią nas nagle przed linią końcową wyprzedzić. Z powietrza. W kupie. Przed chwilą nikogo za nami nie było, a teraz ponownie gonimy całe stado aut. Gra jest po prostu nie fair. Wkurza ponadto zahaczanie o niewidoczne kanty, czy tam „strzępki” obiektów - auto w pełnym pędzie rozsypuje się nam nagle na drodze, gdyż detekcja kolizji uznała, że tak właśnie trzeba. I poziom frustracji jeszcze skacze.
Graficznie bez rewelacji, co szczególnie widać podczas przelotów „zapoznawczych” po miejscówkach – witają średniej jakości tekstury, czasem ekranowe ząbki i prostota obiektów. Nawet po zrzuceniu gry na dysk konsoli, potrafi miejscami na naszych oczach dorysować się w oddali część trasy. Pojazdy to raczej zbite bryły, bez konkretniejszych szczegółów (przy kraksach to najwyraźniej dostrzeżecie) – można by je zdecydowanie staranniej wymodelować. Chociaż fajnie, że każde Osiągnięcie to nowa, charakterystyczna naklejka na karoserię. Ciąć nic nie tnie, wybuchy robią wrażenie, lecz miało być wizualnie dużo lepiej. Udźwiękowienie? Muzyka wypada nijako. Nie zdecydowano się na wykorzystanie znanych kawałków, stąd w tle przygrywają jakieś tam bliżej nieokreślone nuty, mające zagrzewać do walki. Średnio się to udaje. Same odgłosy są na dobrym poziomie.
Split/Second: Velocity stanowi całkiem interesującą pozycję, która niemniej po wywołaniu niezłego opadu szczęki przy pierwszych, niewątpliwie widowiskowych zmaganiach, bardzo szybko nuży (tras nie jest tak wiele, stosuje się kombinacje dróg w tych samych miejscówkach), a z wielu powodów potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Mechanikę zabawy nie do końca przemyślano (brakuje nitro, oj brakuje), konsola jawnie oszukuje na trasie, rażą niewyjaśnione kraksy… Będziecie bawić się świetnie przez jakiś czas – to na pewno, ale w ogólnym rozrachunku ta gra nie oferuje nic, co po wstępnych zachwytach wzbudziłoby chęć powrotu na tor częściej, niż okazjonalnie. Pośmigacie może trochę po sieci, więcej razy na kanapie z kumplem. I tyle. Są na rynku zdecydowanie lepsze produkcje wyścigowe, choć może nie tak wybuchowe. Pomysł na pewno był ciekawy...
h6 {color:#AF2B31; margin-bottom:7px;}h3 {color:#EFEFEF; margin-top: 30px; }table td {text-align:center;}Co o Split/Second: Velocity myśli Olej?Redaktor // olej(na)gamikaze.plGra przyciąga przed ekran swoim dynamizmem, naprawdę czuć prędkość. Ciekawe tryby rozgrywki urozmaicają i tak już niezłą zabawę. Mieszane uczucia, co do serialowej formy ukazania akcji - dużo chętniej zobaczyłbym tutaj otwarty świat.