Splinter Cell: Conviction
Już od przeszło 12 lat na rynek trafiają growe produkty sygnowane nazwiskiem mistrza literackiego gatunku political–fiction, czyli Toma Clancy'ego. Przez ten czas pojawiły się takie serie, jak Rainbow Six, Ghost Recon, Splinter Cell, do tego gry EndWar oraz H.A.W.X. Za dużą część tych tytułów odpowiada Ubisoft, które z roku na rok stara się odświeżać swe marki. Niestety dostosowanie ich do obecnych standardów nie zawsze spotyka się z aprobatą wiernych fanów. Przy okazji Rainbow Six: Vegas pożegnaliśmy mozolne, ale również bardzo charakterystyczne dla serii planowanie. Ghost Recon: Advanced Warfighter także poszło w uproszczenie rozgrywki i postawiło na czystą akcję. A teraz na rynek trafia wreszcie Splinter Cell: Conviction... Ubi Sama też nie oszczędziło.
19.04.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Po wydarzeniach ze Splinter Cell: Double Agent życie Fishera znacznie się zmieniło. W jednej chwili w wyniku nieszczęśliwego wypadku stracił ukochaną córkę, a potem przez misję mającą na celu zlikwidowanie terrorystycznej grupy John Brown's Army zginął jego największy przyjaciel, a także zwierzchnik - Irving Lambert. Bohater odchodzi po tym z organizacji Third Echelon, której poświęcił większość życia, a my widzimy go jako wrak człowieka, ojca pragnącego znaleźć zabójcę jedynego dziecka. Ale demony przeszłości nie każą na siebie długo czekać. Odzywa się nagle Anna Grimsdóttír – dawna współpracowniczka Sama. Kobieta ostrzega go przed polującymi na niego z niewiadomych przyczyn funkcjonariuszami Third Echelon oraz zdradza miejsce pobytu człowieka, który może mieć więcej informacji odnośnie śmierci jego pociechy Sary. Naturalnie nasz eks-agent łapie się w sieć intryg sięgających nie tylko najwyższych szczebli jego dawnej organizacji, ale także wpływowych ludzi stojących u władzy.
Z Conviction Ubisoft miało sporo problemów przy produkcji. Pierwszy projekt gry prezentował się dość interesująco - oto Sam Fisher, zarośnięty, niechlujny gość, uciekał przed rządem, dla którego pracował. Nowy wizerunek postaci jak najbardziej pasował do całej historii, gdyż pod koniec ostatniej akcji główny bohater został w końcu uznany za terrorystę oraz zdrajcę. Dostępne materiały ukazywały go dodatkowo walczącego prowizoryczną bronią i wykorzystującego otoczenie do swoich celów. Niestety całość w pewnej chwili wyrzucono do kosza, bo twórcy zdecydowali się pójść w inną stronę. I tak otrzymujemy opowieść, która nie do końca trzyma się kupy. Pamiętać należy, że córka Fishera ginie na samiutkim początku Splinter Cell: Double Agent i przez całą tamtą grę Sam zdaje się tym niespecjalnie przejmować. Owszem, odczuł to głęboko, lecz nie miało to większego wpływu na wykonywane dla JBA i NSA misje. Tymczasem w Conviction motyw mszczącego się ojca wchodzi nagle na pierwsze skrzypce…
Rozczarowań ciąg dalszy - po uruchomieniu nowego Splinter Cella z miejsca uderza wypranie rozgrywki z najważniejszych i charakterystycznych dla serii elementów, zaś to, co się uchowało, przemodelowano, aby uprościć całą zabawę. Weźmy na przykład chowanie się w cieniu. Pamiętajmy, że w Conviction nie mamy wsparcia za strony Third Echeolon, tak więc nie może być mowy o nowoczesnych gadżetach, a co za tym idzie, tym razem tego, jak bardzo jesteśmy widoczni, nie zanotują urządzenia na naszym wyposażeniu. W momencie, kiedy Sam znika w ciemnościach, ekran po prostu automatycznie zmienia się teraz na czarno biały, uwypuklając w normalnych kolorach tylko istotne elementy otoczenia, typu przeciwnicy czy rzeczy, których możemy użyć. Wypada to ciut jak w The Saboteur.
[break/]O dziwo, ponad pięćdziesięcioletni dziś Fisher z dziecinną łatwością oraz bez jakichkolwiek śladów zmęczenia wdrapuje się na wszelakie gzymsy. To, jak szybko bohater przemieszcza się wisząc jedynie na samych rękach, wprawiłoby w osłupienie samego Altaira z Assassin's Creed. Te niezwykle dynamiczne ruchy są po prostu nierealne, a do tego nijak się mają do wyczynów postaci z wcześniejszych produkcji w serii. Wspinaczce, zwisom albo podciągnięciom towarzyszył niegdyś ciężki oddech - w Conviction tego nie doświadczymy. Akcja jest szybka, stąd pewnie nie ma czasu na takie szczegóły... Rozgrywka opiera się w dużej mierze na przeskakiwaniu od zasłony do zasłony w typowym ostatnio stylu.
Przylegamy do ściany trzymając jeden przycisk, a gdy dochodzimy do krawędzi i nieopodal znajduje się inna osłona, wystarczy dorzucić do tego X, by Sam natychmiastowo zmienił swe położenie. Zza bariery możemy prowadzić naturalnie ostrzał, również na ślepo. Gdy trzeba, eks-agent ponadto jednym susem wdrapie się na ścianę lub szybko przebędzie niewielkie przeszkody. Wracają rynny, na które da się wejść, a niekiedy dzięki nim dostać się pod sufit, żeby stamtąd zaplanować kolejny ruch, pożegnaliśmy się zaś niestety z kilkoma sposobami chodzenia. Poprzednio za to, jak szybko się poruszaliśmy, odpowiadało wychylenie gałki i nieraz należało ostro się namęczyć, aby przekraść się za plecami przeciwników. W nowym dziele Ubi wykrycie przez wroga zależy od tego, czy kucamy, czy też "łazimy".
Ale tego Splinter Cella i tak nie da się przejść niezauważenie. Gotowi na nowego Rambo? Stare metody poszły do lamusa. Twórcy postawili na ofensywę i z ulubionego agenta wielu zrobili łowcę. Etapy polegają przede wszystkim na wykańczaniu przeciwników - odejście od skradankowych korzeni serii widać nawet w osiągnięciach dostępnych na konsoli Microsoftu. W mordowaniu kolejnych oprychów pomoże nam tak zwany system „Wskaż i Zabij”, który dodatkowo ujmuje wysiłku graczowi. Zaznaczamy sobie interesujących nas delikwentów, a następnie uruchamia się krótka animacja, kiedy to Sam Fisher błyskawicznie posyła po jednej kuli w każdy cel. Dobrze przynajmniej, że Ubisoft nie zdecydowało się pójść na całość w tym temacie i aby skorzystać z umiejętności musimy sobie na to zapracować - każdy zabity z bliska jegomość ładuje nam odpowiedni pasek.
Atak wręcz wyprowadzamy przyciskiem B, zaś to, jak długo go przytrzymamy, wpłynie na to, co stanie się z biednym terrorystą. Błyskawiczne jego wduszenie przyniesie w konsekwencji widowiskową egzekucję rodem z filmowej trylogii Bourne’a - bohater między innymi może skręcić przeciwnikowi kark, pośle dwie kule w jego brzuch, czy też wykona atak na krtań. Pod wykończenia podchodzą też zeskoki z wysokości, niszczenie drzwi, za którymi ktoś stoi, oraz wyrzucanie ludzi przez okno. Nie zabrakło ponadto brania ofiary na zakładnika (przytrzymanie B), aczkolwiek gwarantuję, że żywa tarcza nikogo na długo nie powstrzyma...
[break/]Jeśli jeszcze tego nie oddałem - Splinter Cell zamienił się w uproszczoną zręcznościówkę. Ciała ofiar pozostają na miejscu (nawet nie mamy możliwości ich przenieść), a Sam Fisher dostał do swojej dyspozycji kolosalny arsenał broni i różnorakich przedmiotów, w tym też granaty czy znana wszystkim kamerka. Giwer po poległych przeciwnikach nie brakuje, zaś do pełnego wyposażenia mamy dostęp w charakterystycznych skrzynkach, które znajdziemy w czasie misji. Rzecz jasna obecność schowka w danej miejscówce automatycznie daje do zrozumienia, że za rogiem czeka nas konkretna wymiana ognia, co psuje efekt zaskoczenia. Każdą z dostępnych w Conviction zabawek i broni możemy również udoskonalić za odpowiednią ilość punktów zdobywanych w czasie gry. Spluwy nie tylko staną się silniejsze oraz uzyskają dodatkowe punkty „Wskaż i Zabij”, ale także zmienią się wizualnie. A skoro o tym mowa, to chyba czas na omówienie grafiki...
Otóż szoku nowe dzieło Ubisoft nie robi, chociaż prezentuje się nieźle. Lokacje są niezwykle zróżnicowane i potrafią porazić ilością szczegółów - przykładowo, na wiecu przy pomniku Lincolna, na ziemi widać mnóstwo porozrzucanych prospektów, zaś w siedzibie Third Echelon biurka pracowników są często pozostawione w nieładzie. Fisher przeskakując nad elementami otoczenia zrzuca ponadto obiekty tam stojące - także tutaj nie mam zastrzeżeń. Przypadło mi jeszcze do gustu wyeliminowanie paska ładowania się mapy na rzecz filmiku wprowadzającego do całej historii, no i wyświetlanie celu misji oraz wspomnień Fishera bezpośrednio na przeróżnych obiektach. Tylko zamiana klasycznego chowania na artystyczną czerń i biel niestety została osiągnięta kosztem tych niesamowitych cieni, z których seria niegdyś słynęła... Różnorodność przeciwników nie razi, acz ich inteligencja wypada już średnio. Często nie zostaniemy zauważeni nawet jak wejdziemy danemu zbirowi na przysłowiową głowę. Ale przynajmniej tym razem wróg nie cierpi na amnezję - pojawił się system ostatniej znanej pozycji, stąd wie on (my też), gdzie nas w pomieszczeniu zgubił.
Poznanie nowych przygód Sama Fishera na najwyższym poziomie trudności zajmuje zastanawiającą ilość czasu, bo raptem 4,5 godziny, ale na szczęście nieco minut spędzicie też w trybie kooperacji. Po pierwsze jest Deniable Ops, będące wstępem do całej opowieści w Splinter Cell: Conviction. Do dyspozycji mamy tu dwójkę agentów, Amerykanina Archera oraz Rosjanina Kestlera - obaj z dokładnie takim samym wachlarzem ruchów, co "Rybak". Tylko jeżeli spodziewacie się mniej więcej takiej współpracy, co przy okazji w Chaos Theory, mocno się zawiedziecie - podobnie, jak w kampanii, również tutaj chodzi o szybką egzekucję kolejnych przeciwników i nie ma mowy o jakimś podsadzaniu kogoś, czy opuszczaniu na linie. Opcji zabawy poza tym jest jeszcze kilka, w tym Last Stand, czyli typowa wariacja na temat hordy z Gears of War 2 (choć przyjdzie nam dodatkowo pilnować kluczowych punktów) oraz naturalnie rywalizacja online.
Patrząc na grę trzeźwym okiem, prawdę mówiąc Splinter Cell: Conviction z serią łączą tylko dwie rzeczy - po pierwsze Sam Fisher, a po drugie sam tytuł. Firma Ubisoft postanowiła, że takie cechy marki, jak ciągłe skradanie się, czy choćby wysoki poziom trudności, nie idą w parze z obecnym trendem, tak więc ich nie doświadczymy. Seria zrywa ze swoimi korzeniami, przez co zapewne straci w oczach wiernych fanów. Inni, miłośnicy dynamicznej rozwałki, dostają jak najbardziej solidną pozycję, chociaż o niespecjalnie porywającej historii oraz słabo zarysowanych postaciach drugoplanowych. Do tego mało odkrywczą - walka wręcz i motyw przesłuchań znacznie lepiej prezentowały się już w Robert Ludlum's The Bourne Conspiracy. Cóż. w Conviction żegnamy starego dobrego tajnego agenta, a witamy złego tatę rozwiązującego problemy w stylu Rambo. Szkoda...