Space Siege

Redakcja

28.10.2008 13:12, aktual.: 01.08.2013 01:53

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Stworzone przez studio Gas Powered Games hack'n'slashe z serii Dungeon Siege nie były co prawda milowymi krokami w rozwoju gatunku, ale grało się w nie bardzo przyjemnie. Większość krytyków umiejscawia je na poziomie tuż poniżej obydwu części Diablo, a to już o czymś świadczy, prawda? Dlatego też wszyscy trzymali kciuki za powodzenie najnowszego projektu studia Chrisa Taylora. Space Siege miało przynieść przysłowiowy wiatr zmian, przypominając nam, co w tego typu pozycjach jest wciągające, jednocześnie przenosząc akcję w klimaty science-fiction. Niestety ostatecznie z gry wieje nudą.

A początek jest obiecujący. Sztandarową historyjkę z nie tak odległej przyszłości przedstawia nam świetnie zrealizowane intro. Ludzkość sięgnęła gwiazd, ale zamiast spodziewanego nieba na innych ziemiach spotkała tylko agresywnie nastawioną rasę obcych, którym nie bardzo podoba się myśl o dzieleniu się z człowiekiem czymkolwiek, nawet jeśli jest to tylko przestrzeń. Odwiedzają oni naszą planetę z niezbyt sympatycznym zamiarem zniszczenia wszelkiego życia. Przez blokadę obcych przebija się tylko kilka statków. Na jeden z nich dostają się niechciani pasażerowie i zaczynają stopniową eksterminację załogi. Na całe szczęście na ich drodze stanie Seth Walker, czyli innymi słowy my sami.

Pierwsze poziomy gry wprowadzają nas w rolę głównego bohatera walczącego z obcymi w korytarzach i pomieszczeniach kosmicznego molocha. Udaje nam się odeprzeć początkowe ataki oraz uaktywnić silniki skokowe. Cała załoga wchodzi w stan hibernacji, podczas gdy kierująca okrętem sztuczna inteligencja wypuszcza trujący gaz mający za zadanie szybko pozbyć się intruzów. No ale nie jesteśmy przecież tacy naiwni - oglądaliśmy filmy, czytaliśmy książki i niejedną grę przeszliśmy, więc wiemy, że tak się cały ambaras skończyć po prostu nie może. Także coś idzie nie tak, ekipa zostaje wybudzona wcześniej, gaz najwyraźniej nie zadziałał, a po korytarzach biegają sobie w najlepsze rozwrzeszczane hordy krwiożerczych stworów. Do tego część zespołu zmieniła się w napakowane cybernetycznymi wszczepami zombie. Nie pozostaje nam nic innego do zrobienia, jak chwycić za wierną giwerę i zrobić z tym całym bałaganem porządek.

Obraz

Tak zaczyna się droga przez mękę, bo inaczej Space Siege nazwać nie można. Wydaje się, że Gas Powered Games doszło do wniosku, iż nie da się przenieść w scenerię s-f wszystkich elementów gatunku, postanowiło więc zaimplementować tylko ich część. Co nie bardzo im się zresztą udało, ale o tym później. W grze w wojażach po korytarzach statku towarzyszyć nam będzie (lub nie, zależy od nas) uzbrojony po zęby robot, którego nazwę HR-V bohaterowie wdzięcznie wymawiają „Harvey”. Wspólnie przyjdzie niszczyć całe tabuny obcych, naprawiać silniki i inne systemy statku, jak również ratować pozostałych przy życiu kompanów. Po ustanowieniu centrum dowodzenia w centrum medycznym wyruszamy na wyprawy w głąb statku. Intrygującą fabułą Space Siege pochwalić się nie może, choć twórcy i tak zgotowali nam kilka niespodzianek, w tym wyborów, które będziemy musieli podjąć.

[break/]Jednym z głównych motywów serwowanych nam przez grę są cybernetyczne implanty oraz to, w jaki sposób działają one na człowieka. Mamy chociażby paseczek pokazujący nam jak bardzo „ludzcy” jeszcze jesteśmy, a podczas rozgrywki stajemy się świadkami kilku momentów, w których pomiędzy ocalałymi członkami załogi rozgorzeje dyskusja o tym, czy powinno korzystać się z cybernetycznych ulepszeń. Lecz tutaj koniec, temat pojawia się zaledwie kilka razy i znika tak szybko, że w głowach nie zostaje nam z tego nic. Tym bardziej, że same wszczepy nie zapewniają jakichś niesamowitych bonusów, żeby aż rezygnować z tych ludzkich cech. Nie są one nawet klimatycznie opisane. Dowiadujemy się na przykład, że cyberoko dodaje 2 procent szansy do trafienia krytycznego. Kto za 2 procenty odda swoje człowieczeństwo? Jest więc tylko kolejna misja, kolejne korytarze i kolejni głupi obcy do wybicia.

Obraz

Niestety, przeciwnicy nie grzeszą inteligencją - dlatego też trudno jest uwierzyć, że byli w stanie pokonać ludzkość. Większość z nich po prostu rzuca się w naszą stronę, licząc najwyraźniej na to, iż jakimś dziwnym trafem staniemy oniemiali obserwując ten przedziwny samobójczy atak. Do tego ci z wrogów, którzy potrafią używać pukawek, będą prowadzić ostrzał w miejscu, zaś zraniony przeciwnik nie ucieknie tylko będzie próbował nas utłuc tak długo, aż jego własna krew i wnętrzności nie ozdobią podłogi. W sumie najlepszą strategią jest wydanie rozkazu ataku robotowi, a samemu zajście obcego od tyłu i rozprawienie się z nim za pomocą granatów. Strategia ta działa przez całą grę. Same walki co prawda prezentują się bardzo ładnie, ale pozbawione są w sumie jakiegokolwiek elementu zaskoczenia.

Co irytuje, to że zabity przeciwnik nie pozostawi przy zgonie również niczego ciekawego. Jednym z ważniejszych oraz ciekawszych motywów, który trzymał nas zawsze przy monitorach w standardowych hack’n’slashach były tony ekwipunku zbieranego po drodze. W Space Siege po obcych dostajemy tylko części, czyli walutę wydawaną potem na ulepszenie sprzętu, czy podniesienie ograniczonych statystyk. Nic innego. Żadnych pistoletów, zbroi i tego typu rzeczy, które sprawiły, że takie Hellgate: London zamieniło się w symulator zbierania łupów. Jest to jeden z większych minusów produkcji. „Materialiści” zwyczajnie odejdą od niej po kilku minutach gry.

Obraz

Zawodzi gracza też system rozwoju postaci. Uwaga, uwaga - awansowanie na kolejny poziom jest w Space Siege skryptowane! Oznacza to, że punktów umiejętności nie dostajemy za pokonywanie wrogów oraz ogólnie zbieranie doświadczenia, lecz przechodzenie poszczególnych misji. Do tego zdobyte dwa punkty możemy zainwestować w całe dwa schematy umiejętności, bo drzewkami już ich nazwać nie można - określenie ich „nudnymi” byłoby chyba zbytnim eufemizmem. Ulepszanie bohatera to po prostu dodawanie kolejnych punktów do zdrowia, czy tam zasięgu broni. Elementy, które w innych grach są ukryte gdzieś pod powierzchnią rozgrywki, ubrane w klimatyczne opisy i złowrogie nazwy, tutaj nazywane są wprost. Co gorsza, zwiększanie tak ograniczonych statystyk nie jest nawet za bardzo koniecznie, bowiem zmian w skuteczności umiejętności bojowych po dodaniu 4 procent do obrażeń za bardzo nie widać.

[break/]Nawet z walką jest w Space Siege coś nie tak. Rozumiem, że w takim Dungeon Siege nie można było zaimplementować jednoczesnego strzelania z łuku i biegania, ale w czasach, gdy główną bronią są karabiny plazmowe oraz rakietnice taka opcja powinna chyba zostać udostępniona. Tym bardziej, że już dawno minęły w komputerowej rozgrywce czasy prucia z działka polegającego na staniu przed przeciwnikiem i maniakalnym duszeniu przycisku „fire”. Nieprzemyślane sterowanie doprowadza także do frustrujących sytuacji, w których trudno jest ominąć zmasowany ogień przeciwnika, pomimo dysponowania unikiem. Naciskamy klawisz i Seth nurkuje w kierunku kursora, ale wyobraźcie sobie teraz, że aby tak zrobić, musimy oczywiście przerwać ostrzał. Mechanika tego pomysłu z pewnością nie należy do najciekawszych rzeczy w grze.

Obraz

Zarówno fabuła, jak i klimat produkcji przypominają wszystko to, co kochamy w science-fiction: mamy wielkie statki, wszczepy, rakietnice oraz oczywiście obcych. Szkoda tylko, że opowiadana historia jest przewidywalna. Denerwują także choćby porozrzucane tu i ówdzie wiadomości od pomordowanych członków załogi - naprawdę nie gra się w Space Siege, aby poznać tragiczną historię rozdzielonej przez nagły atak pary kochanków… Projekty poziomów po pewnym czasie zaczynają zwyczajnie denerwować. Jasne, statek kosmiczny choćby nie wiem jak ogromny nigdy nie będzie jakimś zróżnicowanym środowiskiem, ale żeby absolutnie wszystkie wnętrza praktycznie wyglądały tak samo? Dziwne też, iż nikt jeszcze jego połowy przez przypadek nie wysadził - wszędzie walają się beczki z eksplodującymi materiałami. Również w kwaterach załogi jeden nieprawidłowy strzał, a łóżka, stoły i telewizory wylatują w powietrze.

Muzyka, która z początku całkiem zachwyca, przeradza się po kilku godzinach we frustrującą niedogodność. Jest ona zresztą najbardziej zauważalnym elementem oprawy dźwiękowej. Co jakiś czas utniemy sobie krótką pogawędkę z którymś z pasażerów statku, ale przez większość rozgrywki nasze uszy bombardowane są odgłosami wybuchów i strzałów. Nie można za to powiedzieć za dużo złego o grafice - może nie zachwyca, ale jest schludna oraz wyraźna. Na szczególną uwagę zasługują wspomniane wcześniej eksplozje, jak i wszystkie efekty towarzyszące wyładowaniom elektrycznym, czy oddawaniem ognia z broni sonicznej.

Obraz

Pomysł był dobry – wziąć Dungeon Siege, zamienić orki na obcych, łuki na karabiny, a lasy na korytarze i sukces murowany. Tym bardziej dziwi fakt, że twórcy zabrali nam dwie podstawowe rzeczy przyciągające graczy do tego gatunku: tony sprzętu do znalezienia i przeróżne ciekawe, rozbudowane umiejętności. Powstała pozycja, którą trudno nawet nazwać RPG akcji - pozostała niestety tylko akcja. Produkcja prezentuje się co prawda świeżo, fabuła choć sztampowa może nie jest aż tak głupia i daje kilka możliwości wyboru, ale to za mało (szczególnie dla firmy Chrisa Taylora, która odpowiada za Supreme Commandera, a teraz pracuje nad Demigodem) żeby gra odniosła oszałamiający sukces. Toteż drugiej części Space Siege nie przewidujemy.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)