Sin and Punishment: Successor of the Skies
Pierwsze Sin and Punishment pojawiło się w 2000 roku na konsoli Nintendo 64, nie opuściło jednak granic Kraju Kwitnącej Wiśni. Dopiero siedem lat później Europa oraz Ameryka Północna miały okazję sprawdzić tę strzelankę za pośrednictwem dobrodziejstw systemu Virtual Console. Na szczęście podobny los nie spotkał kontynuacji i również mieszkańcy Starego Kontynentu mogą na własnej skórze „zbadać” wydane w 2009 w Japonii Sin and Punishment: Successor of the Skies. Powinniśmy być za to wdzięczni firmie Nintendo….
20.05.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Grzech i Karę można uznać za „celownik na szynach”, niemniej stawianie gry w jednym szeregu z typowymi przedstawicielami tego gatunku jest jawnie niesprawiedliwe. Do klasycznego ujęcia dodajcie elementy platformowe, przyprawcie to sosem typowo "arcade", a otrzymacie obraz Successor of the Skies. Bohaterami są tutaj młodzieniec Isa – syn postaci głównych z pierwowzoru, oraz niejaka Kachi. Para podróżuje statkiem kosmicznym, który zostaje nagle zaatakowany. Pomimo usilnych prób wyjścia cało z opresji, maszyna spada, a dzielny duet musi stawić czoła oprawcom. Wszystko wskazuje na to, że to żaden przypadek, bo przeciwnicy chcą porwać Kachi - zadaniem blondwłosego chłopca z emo-fryzurą jest więc ochrona dziewczyny. Niestety gra wyjaśnia niewiele, a fabuła to tylko i wyłącznie proste tło pod walki. Większość wrogów wydaje z siebie głównie jęki konania, a jeśli już trafi się zuch próbujący rozwinąć historię lub nakierować nas na sens opowieści, przeznaczycie jego wystąpienie na złapanie oddechu, rozluźnienia palców i powrót do najwyższego stanu własnej koncentracji.
Przed nami eliminacja wszelkiej maści nieprzyjaciół, wszystkimi możliwymi sposobami. Choć wybór jednej z dwóch postaci nie ma dużego znaczenia w samej rozgrywce, tak chyba przyjemniej gra się wyposażoną w „deskolotkę” Kachi. Bohaterom włożono w dłonie pistolety z niekończącą się amunicją oraz przeznaczony do walki na krótkim dystansie miecz. Nie warto zdejmować ręki ze spustu, ponieważ broń palna nie wymaga przeładowania, zaś ciągły ogień to najlepszy sposób na „sięgnięcie” wszystkich, niewątpliwie zasługujących na śmierć wrogów. Jeśli któremuś z nich uda się już do nas podejść, należy potraktować go „kombosem” z ostrza – bliski atak jest bardzo mocny i świetnie spełnia swoją rolę. Celownik podąża za pilotem, a znajdujące się na nim przyciski odpowiadają za strzał oraz uderzenie. Warto używać również namierzania celów czy mocnego ataku specjalnego. Postać jest cały czas widoczna na ekranie, w związku z czym musi lawirować pomiędzy gradem pocisków, rakiet i laserów. Do sterowania bohaterem na wszystkie strony służy „gruszka”, odpowiedni guzik odpowiada za szybki unik - kontrolery wykorzystane zostały fantastycznie.
Na najłatwiejszym poziomie trudności walka jest banalna, stąd pewnikiem tak grę przeszłaby nawet Wasza babcia. Treasure postanowiło ułatwić laikom zabawę implementując autocelowanie – w praktyce oznacza to tyle, że przy zaznaczonym nieprzyjacielu, pociski wystrzelone powiedzmy w prawy górny róg ekranu polecą wprost do niego, choćby znajdował się w zupełnie innym miejscu. Jeśli zdecydujecie się jednak postawić sobie poprzeczkę ciut wyżej, możecie zapomnieć o relaksie, ponieważ poza celnym okiem, liczyć się będzie również umiejętność unikania wrogich kul i odpowiedniego kontrowania mocniejszych ataków. Prawdziwym wyzwaniem są mniejsi oraz więksi szefowie. Niektórzy padają od razu, z innymi walczy się na raty – ważne jest znalezienie słabego punktu, a także odpowiednie wykorzystanie broni palnej i cięcia mieczem. Podobnie jak w większości japońskich gier akcji, zachowań bossów trzeba się po prostu nauczyć, obmyślić strategię, by następnie wcielić ją skutecznie w życie. Tego typu starcia wyglądają konkretnie - bez problemu dacie się wkręcić w ich epickość.
[break/]Sin and Punishment wypada graficznie zacnie – oprawa mogłaby śmiało konkurować ze średniej klasy tytułami z konsol HD. Najsłabszym punktem tutaj są przerywniki filmowe na silniku gry, bo autorzy nie przyłożyli się do reżyserii, zaś aktorzy do wypowiadanych kwestii. Na szczęście to tylko krótkie fragmenty, a tytuł rekompensuje je płynną animacją, dynamicznymi ujęciami i masą kolorowych wybuchów. Tekstury są dopracowane, etapy różnią się od siebie diametralnie, wykonanie nawet najmniejszych wrogów może się podobać. Odgłosy walki nie męczą, zaś przygrywająca w tle muzyka potęguje doznania, serwując jeszcze większą dynamikę starć. W pamięci na pewno pozostanie Wam na długo podwodny poziom, w którym bohaterowie muszą przemierzyć specjalny tunel, eliminując całą masę pływających przeciwników. Chwilowe zboczenie z wytyczonej ścieżki sprawia, że gra zwalnia, imitując powolność podwodnych starć, aby następnie powrócić do normalnego tempa. Powietrzne dryfowanie pomiędzy wieżowcami zachwyci natomiast orgią eksplozji i fantastycznych rzutów na akcję.
Poza samotną rozgrywką, Successor of the Skies oferuje również tryb zabawy wieloosobowej. Niektórzy mogą poczuć się nim rozczarowani, ponieważ kooperacja nie oznacza takich samych uprawnień dla każdego. Postać drugiego gracza nie pojawi się na ekranie, nie będzie on więc mógł unikać pocisków, poruszać się po poziomie oraz stosować specjalnych ataków. Takie rozwiązanie jest niemniej zrozumiałe – w grze dzieje się tak wiele, że dodanie kolejnej „ludka” wprowadziłoby chaos i uniemożliwiało komfortową rozgrywkę. Choć najlepszym sposobem na sterowanie drugim celownikiem jest wykorzystanie wiilota, to gra oferuje również obsługę pada od GameCube'a, Zappera oraz Klasycznego Kontrolera. Dwie gałki nie są jednak tak wygodne jak czujnik ruchu, stąd też warto zastanowić się nad zakupem lub pożyczeniem kolejnego pilota. Wieloosobowa zabawa jest jednak zdecydowanie tylko dodatkiem i najlepiej bawić się będziecie w pojedynkę... Sin and Punishment umożliwia ponadto wysłanie na serwer swojego najlepszego wyniku, co może w wielu graczach rozpalić żar rywalizacji.
Sin and Punishment: Successor of the Skies spełni wszystkie oczekiwania fanów klasycznych pozycji od Treasure, takich jak Alien Soldier, Radiant Silvergun czy Gunstar Heroes. Autorzy odpowiednio wyważyli poziom trudności, dzięki czemu gra stała się przystępna dla amatorów, stanowiąc jednocześnie wyzwanie dla prawdziwych mistrzów spustu. Urozmaicenie z założenia monotonnej strzelaniny budzi podziw, a odpowiednio wyreżyserowane poziomy nie pozwalają na nudę. Świetna oprawa prezentuje się kusząco nawet na dużych telewizorach, do tego sama rozgrywka nie pozwala odejść od konsoli. Starcia z szefami są wymagające, zwycięstwo z nimi gwarantuje sporą satysfakcję. Tytuł oferuje pięć godzin nieprzerwanej akcji, ale po obejrzeniu napisów końcowych będziecie mieli ochotę na przynajmniej jeszcze jedno podejście. Choć Nintendo nie zarobi pewnie na tej grze zbyt wiele, udowadnia, że na Wii mogą pojawiać się klasyczne, a do tego dobrze wyglądające oraz niezwykle grywalne tytuły dla prawdziwych wymiataczy. Grzech i Kara wieje na kilometr Japonią i automatami – jeśli lubicie więc takie klimaty, nie trzeba Was zachęcać.