Screamride, czyli kolejka górska zamieniona w narzędzie zniszczenia
Obok wielkich hitów oraz gier na dziesiątki godzin, istnieje pewna kategoria produktów rozrywkowych, które stanowią rozwiązanie na chwilową nudę. Sprawdzają się, gdy nie za bardzo ma się ochotę na ratowania świata w jakimś znanym tytule, a jest potrzeba odstresowania się. Konsolowe Screamride idealnie się tutaj sprawdza. Chociaż dzieło przygotowane na oba Xboksy zapowiadało się jako symulator lunaparku, tak naprawdę to właśnie coś dla zabieganych oraz znudzonych, chcących przez moment oderwać się od rzeczywistości. Projekt pozwoli im wybrać czy pragną akurat coś rozwalić, zbudować, a może zwyczajnie przejechać się futurystyczną kolejką górską i nabawić nudności.
05.03.2015 | aktual.: 05.03.2015 10:19
Cały produkt utrzymany jest w tonie radosnego telewizyjnego show. Jego roześmiani uczestnicy, specjalnie wystylizowani, biorą udział w przejażdżkach nadzorowanych przez ekipę robotów. Zabierani są na różnorakie, misternie skonstruowane wyspy, gdzie śmigają po torach jak najszybciej się da lub zostają wystrzeleni w twardych kapsułach czy kolejkach do celu i mają za zadanie narobić jak najwięcej zniszczeń. Nikt tu przy tym wszystkim nigdy nie ginie, zawodnicy zawsze po upadku się podnoszą, głośno ciesząc z wyniku punktowego, jaki udało się przed chwilą osiągnąć. Miłą atmosferę podkreślają humorystyczne scenki przerywnikowe, których jednak jest bardzo niewiele, więc szybko stają się one monotonne. Na szczęście przewinięcie ich to kwestia wciśnięcia przycisku.
Ogólnie Screamride podzielone zostało na trzy kategorie wyzwań, dzięki czemu tytuł ma coś dla każdego, choć równocześnie ryzykuje, że pewnych jego elementów nikt nie ruszy. Mnie na przykład nie wciągnęło projektowanie własnych rollercoasterów w trybie ich stawiania, głównie za sprawą nie do końca przystępnego interfejsu. Dużo więcej czasu spędziłem w osobnej piaskownicy, wypełnianej kolejnymi ciekawymi elementami do wykorzystania w miarę czynienia postępów w mini-kampanii, ale to jeżdżenie oraz niszczenie dały mi najwięcej frajdy. W pierwszym przypadku sprawa jest prosta, bo należy jak najszybciej przebyć dany tor, ładując turbodoładowanie przejeżdżając po charakterystycznych niebieskich odcinkach, biorąc rozpęd przed skoczniami i sunąc na dwóch kołach przy omijaniu pojawiających się od czasu do czasu przeszkód. Im bardziej nierozważni jesteśmy jako sterujący kolejką, tym bardziej krzyczą siedzące w niej wirtualne postacie, a tym samym w zawrotnym tempie rośnie nam wynik punktowy.
Tryb wyburzania pozwala oddać się słodkiej destrukcji otoczenia i zawiesić oko na całkiem atrakcyjnym graficznie waleniu się budynków. Z użyciem różnego rodzaju wyrzutni i katapult strzelamy do budowli kapsułami o odmiennych właściwościach, w których oczywiście siedzą uczestnicy zabawy. Przekrój narzędzi zniszczenia jest całkiem szeroki: od zwykłych olbrzymich kul, przez takie odbijające się jak gumowa piłka, modele rozłączne, sterowane w locie czy wagoniki nafaszerowane ładunkami wybuchowymi, po kolejki potrafiące latać po rozłożeniu skrzydeł. Ustalamy siłę oraz kąt wyrzucenia naszych straceńców w powietrze i czekamy tylko, aż elementy otoczenia runą w dół, przy okazji zahaczając o wybuchowe beczki, czyli powodując reakcję łańcuchową. Im dalej, tym niestety trzeba niemniej bardziej kombinować, na czym gwałtownie wyhamowuje frajda. Poza niezniszczalnymi ścianami, pojawiają się nagle między innymi przerzutnie i trampoliny, z których nawet wręcz musimy korzystać, jeśli chcemy zbić cokolwiek. Inaczej zwyczajnie nie jesteśmy w stanie dolecieć do położonych zbyt daleko konstrukcji.
Jak na grę na kilka chwil dziennie, oprawa jest w porządku, na dłuższe posiedzenia średnio się jednak nadaje. O powtarzających się animacjach już wspominałem, do tego dochodzą naprawdę monotonne projekty budynków, wszechobecna nudna biel ścian i przygrywająca w tle zawsze ta sama, jedna jedyna muzyczka. Przy waleniu się budowli gra potrafi mocno zwolnić i to samo dzieje się przy restarcie mapy, kiedy wszystko w czasie rzeczywistym zostaje odbudowane. Wkurza kamera, której kąt widzenia można co prawda w kluczowych momentach niby zmieniać, ale często oznacza to trzy niemal identyczne rzuty na akcję, kiedy i tak nic nie widać. Do tego pełna polska wersja to po raz kolejny kpina. O ile głos narratorki dobrano całkiem dobrze, wypowiadanych przez nią kwestii, przełożonych oczywiście z angielskiego, nie powstydziłby się Tłumacz Google.
Ponieważ Screamride oferuje wspomnianą wcześniej piaskownicę, a więc edytor etapów, umożliwiając zarazem dzielenie się wytworami własnej wyobraźni z całym światem, teoretycznie zabawa nie powinna mieć końca, jeśli komuś spodoba się główny tryb sunięcia po torach. Dodatkowych poziomów już znajdziecie do pobrania zatrzęsienie, od bardzo przeciętnych, po świetne, dosłownie niezwykle zakręcone oraz psujące błędnik, tymczasem gra jeszcze dobrze nie zagrzała miejsca na rynku. W małych porcjach produkt zapewnia naprawdę fajną rozrywkę, jeżeli oczywiście przymknie się oko na niedoskonałości techniczne plus mechaniczne tłumaczenie. Nie nadaje się za bardzo na dłuższe posiedzenia, chyba że kogoś wciągnie projektowanie własnych torów. Jednak pamiętajcie, iż to nie jest żaden Sim czy Tycoon. To w głównej mierze zręcznościówka.