Risen 3: Władcy tytanów, czyli jak poprawnie dokonać recyklingu gry
Dziwne to uczucie zasiadać do gry, która jest kontynuacją znanej serii, ale tak bliźniaczo podobną do ostatnio wydanej jej części, że do głowy szybko powracają wspomnienia z przechodzenia poprzedniczki. Teoretycznie sprawa prosta, bo skoro to w gruncie rzeczy to samo, ocena nie może być za wysoka. Co jednak, gdy dosłowna powtórka z rozrywki daje niesamowitą frajdę? Sytuacja się komplikuje. Taką właśnie lekko problematyczną propozycją jest najnowsze dzieło twórców Gothica, studia Piranha Bytes. Risen 3: Władcy tytanów to tak naprawdę Mroczne wody w lekko przeprojektowanych szatach, niemniej mało mnie to przez wiele godzin gry obchodziło. Dzieło mocno mnie wciągnęło.
01.09.2014 | aktual.: 02.09.2014 10:08
W przypadku trzeciej odsłony przyda się znajomość tych starszych, bo fabuła rzecz jasna o nie zahacza, niemniej można i zupełnie nie zwracać uwagi na wątki, a też świetnie się bawić. W skórze pewnego zawadiaki, któremu skradziono duszę, będziecie błądzić po w miarę szerokim świecie, odwiedzając różnorakie wyspy i wypełniając tam całą masę zadań, a przy okazji posyłając do piachu setki potworów, zwierząt oraz ludzi. To jest tak charakterystyczny projekt, że fani Gothica od razu poznają tę nieporadność bohatera w początkowej fazie przygody, zwabianie silniejszych wrogów w pobliże strażników i posyłanie na pierwszy ogień kompanów, by walczyli za nas. Dopiero po wykonaniu wielu misji, a także okradnięciu tylu domów, ile się bezpiecznie da, pieniądze ze sprzedaży gratów wykorzystując do wyuczenia się różnych umiejętności u trenerów, heros zaczyna sobie radzić w niebezpiecznym, doskonale już znanym świecie fantasy.
Z początku nabrałem wszystkie możliwe dostępne misje i po prostu wypełniałem część bezwiednie, zabijając wrogów, gromadząc przedmioty czy zwyczajnie badając nowe tereny i rozmawiając z napotkanymi postaciami. Kłopoty zaczęły się później, kiedy próbowałem usystematyzować co, gdzie oraz jak. Ekran z zadaniami to pomieszanie z poplątaniem, misje podzielone niby na poszczególne wyspy, ale też czasem przypisane do wątku głównego czy innych pobocznych. Słowem, chcąc faktycznie pchnąć historię do przodu, dołączając do jednego z kilku stronnictw (czyli obrać drogę miecza, magii lub powiedzmy voodoo) czy zyskując porządny statek w miejsce parszywej łajby, za każdym razem trzeba przeklikać się przez całą, rozwijaną w dodatku listę rzeczy do zrobienia. Dobrze, jeżeli w ogóle opis zadania zawiera wskazówki, co czynić. Często zdarza się, że jego szczegóły zdradzane są wyłącznie w rozmowie z daną osobą. Pomijając dialogi ryzykujemy, że trzeba będzie wrócić do kogoś i przesłuchać go dobrze raz jeszcze.
Nie podoba mi się ponadto blokowanie się jednych misji przez inne, bo chcąc zostawić sobie fabułę na później i tak w końcu trzeba będzie udać się w jakieś ważne miejsce w celu spełnienia prośby istotnego dla rozwoju wypadków bohatera, bo inaczej nie zakończy on nam zupełnie pobocznego, akurat wypełnianego wyzwania. Z pieniędzmi znowu jest krucho, a zabawa w otwieranie skrzyń wytrychem jest nieopłacalna, gdyż w większości znajdziemy tam śmieci, które nawet trudno sprzedać. Lepiej zaoszczędzone złoto zainwestować w zdolności łowieckie, żeby z pokonanej zwierzyny poza mięsem zdjąć też skórę, kły i kości. Po ich upłynnieniu sakiewka zaczynie powoli puchnąć i będzie czas zainteresować się kowalstwem, przejmowaniem kontroli nad ludźmi z użyciem specjalnych laleczek czy pędzeniem bimbru. Brzmi znajomo? Mechanika gry naprawdę nie zmieniła się od czasów Risen 2 z 2011 roku, tylko więcej używa się teraz magii. Fajnie jest ponadto stanąć za sterem własnego okrętu, beznadziejnie zaś biegać w tych samych ciuchach pół gry. W kwestii odzienia przydałaby się większa różnorodność.
Kopiowanie i przeklejanie tyczy się także (a może przede wszystkim) lokacji. Kilka dodatkowych drzew oraz lekko zmodyfikowane ścieżki do celu nie kryją lenistwa programistów, bo miasta, wioski oraz tereny do nich przyległe są zwyczajnie niemal identyczne jak poprzednio. To samo tyczy się przeciwników plus fauny i flory, z drobnymi wyjątkami naturalnie. Czułem się z tego powodu troszkę oszukany, jednak nie uniemożliwiało mi to czerpania frajdy z gry. Zwłaszcza, że na chwilę obecną tytuł nie straszy ilością błędów. Od czasu do czasu aplikacja potrafi się zwiesić, niekiedy postać ugrzęźnie na chwilę gdzieś w teksturze, ale naprawdę uciążliwych problemów nie stwierdziłem. Nawet minigry nie irytowały jakością wykonania. Graficznie Władcy tytanów niekiedy bardzo cieszą oko, chociaż to technologia oraz obiekty rodem z części drugiej. Co ciekawe, tytuł nie popisuje się płynnością działania na mocniejszych PC...
Bardziej należałoby się przyczepić do projektów postaci, słabo ociosanych, dość nieciekawie ubranych i mało szczegółowych. Za animacje ponoć odpowiada ten sam system euphoria, co zastosowany między innymi w GTA IV oraz V, lecz potencjału rozwiązania nie wykorzystano. Wrogowie giną po prostu osuwając się na ziemię, podczas walk też nie widać żadnego specjalnego użycia technologii do płynnego łączenia ruchów. Mechanikę starć lekko usprawniono, niemniej dalej wszystko opiera się na atakach z doskoku plus unikach oraz ściąganiu nieprzyjaciół pod miecze innych. Muzyka ciekawie podkreśla przy tym akcję tam, gdzie psują ją dialogi. Głosy są słabe, a w rozmowach zbyt często padają wprawiające często w osłupienie wulgaryzmy, bowiem heros jest twardzielem. Polskie napisy są zrobione porządnie, ale scenariusza nie ratują.
Łatwo się do Risen 3 uczulić, po spędzeniu kilku chwil w świecie fantasy gry wykrzykując wniebogłosy, że to mogło być DLC do poprzedniej części serii, ponieważ tyle rzeczy tutaj powtórzono – włącznie z pewnymi mocno przestarzałymi rozwiązaniami. Jeśli jednak cenicie europejskie (nazwijmy to) podejście do tworzenia komputerowych RPG, a Gothica zawsze będziecie miło wspominali, chociaż marka się z czasem popsuła, powinniście odnaleźć w najnowszym projekcie Piranha Bytes wszystko to, za co kochacie takiego typu właśnie produkcje. Dopatrując się na siłę wad popsujecie sobie tylko humor oraz zabawę. Z drugiej strony, jeżeli specjalnie negatywnie nastawiacie się do tego tytułu to właściwie powinniście w niego śmiało inwestować. Z takiej właśnie pozycji wychodząc, spędziłem z nim naprawdę wiele emocjonujących godzin, których teraz wcale nie żałuję.