Risen

Redakcja

02.12.2009 00:33, aktual.: 01.08.2013 01:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Miłośnicy rozrywki elektronicznej spod znaku cRPG dzielą się na dwa obozy. Jeden z nich tworzą ci, którzy ubóstwiają serię Gothic, nazywając ją najlepszymi grami fabularnymi wszech czasów. Ten drugi zaś składa się wyłącznie z prychających z pogardą na myśl o dziełach Piranha Bytes, określających je mianem „RPG akcji dla ubogich”, tudzież zwąc „zręcznościówkami z kilkoma cyferkami”. Ale nie jest ważne po której stronie barykady się stoi - ważne, że nie można przejść obok tych gier obojętnie. Twórcy „gotyckiej” sagi po rozstaniu się z JoWood oraz utracie praw do stworzonej przez siebie marki na szczęście nie złożyli broni. Wzięli się z miejsca do pracy nad kolejnym tytułem utrzymanym w stylistyce, którą tak dobrze do tej pory zgłębili. W rezultacie dostaliśmy Risen, produkt kontynuujący tradycję rozpoczętą przez niemieckiego dewelopera jeszcze w 2001 roku.

Tytuł zawiera sporo cech, którymi charakteryzowały się poprzednie dokonania Piranha Bytes - ot, wcielamy się chociażby w bezimiennego protagonistę. Jego historia rozpoczyna się w momencie, kiedy statek, na pokładzie którego nasz anonimowy heros się znalazł, tonie i woda wyrzuca nas na tajemniczą wyspę. Po ocknięciu się odnajdujemy tu niewiastę imieniem Sara, by wraz z nią ruszyć w poszukiwaniu cywilizacji... Zaraz, zaraz - czy ja przypadkiem nie pomyliłem płyt i nieopatrznie zainstalowałem Age of Conan? Historia w MMO Funcomu zaczynała się identycznie. No cóż, odłóżmy może na bok kwestię przeciętnego zawiązania akcji. Wracając do przygód Bezimiennego, który na moje oko wygląda na skrzyżowanie Jasona Stathama z Wentworthem Millerem – wkrótce okazuje się, iż przemierzany pieszo atol nie jest opuszczony. Mieszkają tu różne irytujące stworzenia pokroju Wygłodniałych Sępów Morskich, Żądłoszczurów (zapewne jakaś lokalna odmiana popularnego gryzonia), czy Złych Wilków. Wyspa nie jest jednak kompletną dziczą, to także bowiem siedziba Bandytów pod przewodnictwem niejakiego Don Estebana. Rezyduje na niej również Inkwizycja. Nie trzeba chyba mówić, że frakcje te nie darzą się zbytnią miłością...

Pierwotnie wydawało mi się, że całość obraca się wokół tego konfliktu interesów, jednakże wszystkie spory milkną w momencie, gdy oto pojawia się wspólne zagrożenie. Dzielny bezimienny wojownik musi wówczas przyjąć rolę zbawcy ludzkości, czy tego chce czy nie. Zaznaczę w tym miejscu mój największy zarzut wobec opowiadanej historii - nie chodzi już o to, że pomysł na fabułę jest okrutne wręcz oklepany, a sama idea gracza, który zaczyna z niczym, a kończy ratując świat, była już użyta chyba z milion razy. Otóż opowieść rozkręca się zdecydowanie za długo - gdzieś tak przez pół (albo i więcej) pierwszego rozdziału. Tymczasem jesteśmy ledwie chłopcem na posyłki. Zbieramy grzyby, zanosimy piwo robotnikom, polujemy na zwierzątka i odnosimy kuchareczce mięso... Nie powiem, by mnie to jakoś szczególnie z początku radowało. Nie pomaga dodatkowo fakt, iż nasi przeciwnicy są na starcie zabawy ciut za silni. Później na szczęście nasza postać trochę „przypakuje”, sama historia zaś nabierze rozpędu i solidnie się przyrumieni, niemniej Risen zdecydowanie robi bardzo złe pierwsze wrażenie. Po prostu odrzuca - z powodu powoli rozkręcającej się akcji, częściowo z braku jakichkolwiek pieniędzy na lepsze uzbrojenie i rozwój postaci (tak, trzeba za to tu płacić, ale o tym później), a na dokładkę mamy pokraczny system walki.

Obraz

Bitwy rozwiązane zostały w sposób zręcznościowy – lewym klawiszem myszy uderzamy, prawym blokujemy. W teorii być może nie brzmi to tak źle, jednak po pierwszych paru potyczkach potrafi solidnie zirytować. Jak wspominałem, na początku zabić nas może nawet tandem szczurów, a zanim się przyzwyczaimy do sterowania to zdążymy dostać szczękościsku ze złości, marnując przy okazji trochę czasu na zapisywanie i wczytywanie stanu gry. Da się w wojaczce w Risen wprawić, system ten jest jak najbardziej do ogarnięcia i opanowania, tyle tylko, że w moim przekonaniu walki są i tak zbyt uporczywe oraz nie dają za bardzo satysfakcji. Mam na myśli tę radość, jaka towarzyszyła przykładowo pokrojeniu kogoś na kawałki w Wiedźminie. A jednak Piranha Bytes zmuszają nas do zbrojnych konfrontacji często z o wiele silniejszymi i lepiej wyposażonymi przeciwnikami...

[break/]Poza mechaniką walki, nie zachwyciła mnie także fabuła. Owszem, jest wykonana w solidny, rzemieślniczy sposób, ale nie sprawia, że na plecach mamy dreszcze oraz z drżącymi z niecierpliwości dłońmi czekamy na ciąg dalszy. Nudna nie jest i to głównie dzięki niej chce się grać dalej, aczkolwiek "Ameryki" tutaj nikt nie odkrył – podobne schematy studio wykorzystało w poprzednich swoich produkcjach, zaś idea gracza mającego zbawić świat jest już nazbyt oklepana, tak samo zresztą jak motyw bohatera - anonima rozbijającego się na wyspie. Co mi dodatkowo trochę przeszkadzało podczas całej zabawy jest brak jakiejkolwiek minimapy. Jasne, żadne to jakieś niezbędne udogodnienie, niemniej momentami zwyczajnie jesteśmy zmuszeni co chwilę otwierać ekran dziennika i zerkać na obraz terenu, aby się upewnić, czy czegoś przypadkiem nie przegapiliśmy. Psuje to w pewnym stopniu (niewielkim, ale zawsze) płynność rozgrywki.

Obraz

Trzeba za to przyznać, iż takie awansowanie jest rozwiązane w ciekawy sposób. Nie mamy do czynienia z mechanizmem polegającym na wydawaniu punktów na cechy od razu po wbiciu na poziom wyżej. Otrzymujemy tu, wraz z osiągnięciem kolejnego "levelu", zestaw punkcików nauki. Te możemy spożytkować na przyswojenie jakiejś konkretnej cechy - trzeba się w tym celu udać do odpowiedniego trenera oraz uiścić dodatkową opłatę. Szkoda tylko, że na samym początku przygody tak ciężko uciułać jakiekolwiek pieniążki... Sama gama zdolności jest bardzo szeroka, każdy może wybrać coś dla (oraz pod) siebie. Do wyboru mamy podstawowe atrybuty takie jak Siła, Zręczność czy Mądrość, a także i inne umiejętności - przykładowo skradania się, kradzieży kieszonkowej, walki mieczem, strzelania z łuku, ważenia napojów i ogólnie alchemii, czy kowalstwa. Możliwości dostajemy dużo, co na pewno przekłada się na żywotność tytułu. Kląłem podczas zabawy ze złości nie raz, lecz Risen w ostateczności jest bardzo wciągające - pomimo swoich wszystkich „baboli”.

Obraz

Dzieje się tak z wielu powodów. Gra zmusza nas do eksploracji i wolnego podróżowania po świecie, zmusza nas również do angażowania się w różne poboczne zadania. Ścieżek rozwoju postaci jest tu multum, a za każdym razem możemy się uczyć czegoś nowego. Jeśli chodzi o zabawę w podróżnika – zarówno tło wydarzeń, jak i ogólnie sceneria są bardzo bogate i mocno nakreślone. Z jednej strony mamy Bandytów, pierwotnie bardzo aroganckich wobec naszej persony, z drugiej zaś nawiedzoną ze wszech miar Inkwizycję. Warto podkreślić, że konstrukcja bohaterów niezależnych jest też wyjątkowo silnym punktem tej pozycji. Mimo że modele się często powtarzają (w którym tytule to nie występuje), każda z napotkanych przez nas postaci ma swoje własne życie i zwyczaje. Większość mieszkańców wyspy jest po prostu barwna i zapada w pamięć - ciężko o nich zapomnieć nawet po skończeniu zabawy. Same dialogi zostały bardzo przemyślane (choć miejscami wypadają ciut pokracznie), zaś ilość wyborów, których możemy dokonać, potrafi czasem przytłoczyć. Tak, Risen wciąga...

[break/]Ale znowu gra potrafi zepsuć dobre wrażenia przez okazjonalne błędy, takie jak przenikanie się modeli postaci i terenu. Nie występuje to na szczęście tak często, lecz dodatkowo są i inne drobiazgi - w stylu odnawiającego się w całości życia przeciwnika, z którym walczymy na arenie w rozdziale pierwszym... Co ponadto cały czas trochę mnie bolało to niespójność rodzimej edycji językowej. Zdecydowano się na wersję kinową (oryginalne głosy, polskie podpisy) i bardzo dobrze, jednak odniosłem wrażenie, że przekład robiło kilka osób, nie uzgadniając terminologii oraz imion. By nie być gołosłownym, w pewnym dialogu mowa o niejakiej Rachel, która wszędzie indziej jest nazywana Rachelą. Tak samo jak raz pada imię „Oscar”, a innym razem „Oskar”. Należało doczytać i sprawdzić wszystko, właśnie by wyłapać takie błędy... Miłym dodatkiem do polskiego wydania gry jest płyta DVD przedstawiająca kulisy powstawania produkcji. Wciąż rzadko można spotkać materiały prezentujące proces tworzenia takiego tytułu „od kuchni”, ten dołączony do każdego egzemplarza Risen stanowi zatem nie lada gratkę dla fanów. [img=24516]Warstwa wizualna produktu jest miła dla oka i widoczki zdecydowanie potrafią się spodobać. Całkiem nieźle zaimplementowano cykl dnia i nocy, przez co czuć, że świat gry żyje własnym życiem. Wschody oraz zachody słońca prezentują się pięknie, szczególnie, że znalazły się tu również wszelkie rozmycia oraz efekty HDR, bez których żadna współczesna gra się nie może obejść - i są one na całe szczęście używane ostrożnie, bez przesady. Niestety brak "fizyki", zdecydowana większość obiektów (takich jak np. liny) jest sztywna. Modele postaci wypadają całkiem przyzwoicie, większe zastrzeżenie miałem do sposobu ich poruszania się. Momentami wygląda to jakby połknęły kije, do tego nasz własny bohater umie wykonywać trochę za wysokie i za dalekie skoki - zupełnie jakby znajdowała się na księżycu. Dźwiękowo to głosy pod bohaterów niezależnych zostały dobrane bardzo dobrze i sam dubbing zasługuje naprawdę na pochwałę. Szczęk oręża oraz świst strzał również jest niczego sobie, czyniąc Risen bardzo fajnie "odsłuchowo" zrobioną produkcją. No, może z wyjątkiem muzyki, która jakoś mnie nie zachwyciła. Zabrakło tutaj „tego czegoś”, co by przykuło uwagę.

Obraz

Risen ma ambicję być złożonym tytułem RPG i częściowo cel ten zostaje osiągnięty. Świat żyje własnym życiem, a zamieszkuje go wachlarz barwnych postaci mających problemy i swe indywidualne zachowania oraz przeszłość. W stworzeniu takiego wrażenia definitywnie pomagają świetnie podłożone głosy. Sama historia tu opowiadana nie jest jakoś mocno odkrywcza, mimo wszystko potrafi jednak podtrzymać zainteresowanie gracza. Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość, gdyż początek przygody potrafi solidnie zniechęcić, czy wręcz odrzucić. Akcja potrzebuje zdecydowanie za dużo czasu, by się rozpędzić. Również brak minimapy i nieciekawy system walki powstrzymuje mnie od wystawienia produkcji dużo wyższej noty, o okazjonalnych błędach nie wspominając. Koniec końców, przy Risen mimo wszystko traci się czas naprawdę przyjemnie. To naprawdę przyzwoity produkt, który może i ma swoje wady, jednak umie porządnie je wynagrodzić sporymi pokładami grywalności. Fani Gothica będą zachwyceni, reszta na starcie może poczuć się trochę odepchnięta - ale warto się przemęczyć.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Komentarze (0)