Resonance of Fate
Po Final Fantasy XIII straciłem jeszcze bardziej wiarę w to, że japońscy twórcy RPG, niegdyś uważani za najlepszych, wrócą na szczyt. Odgrzewane na nowo te same patenty, bohaterowie w większości puści i stworzeni zupełnie bez polotu, coraz bardziej kolorowe światy oraz zawiłe opowiastki pseudofilozoficzne - to nie daje się już raczej lubić. Tymczasem na horyzoncie pokazało się Resonance of Fate... Cóż, zdecydowałem się wziąć tytuł na warsztat i dać gatunkowi jRPG jeszcze jedną szansę - czy było warto?
12.04.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Gra jest tworem tri-Ace, które nie powinno być obce wielbicielom projektów rodem prosto z Kraju Kwitnącej Wiśni. Zespół odpowiada między innymi za kultową serię Star Ocean czy dość popularne Valkyrie Profile. O ile faktycznie wejście studia na konsole obecnej generacji nie można zaliczyć do udanych, ponieważ zarówno Infinite Undiscovery, jak i Star Ocean: The Last Hope tworzone przy współpracy ze Square Enix, nie odniosły spodziewanego sukcesu, tak wygląda na to, iż z Resonance of Fate sytuacja diametralnie może się zmienić. Niekonwencjonalne podejście do gatunku od wielu lat stojącego w miejscu, a do tego mroczna i dorosła fabuła, przyciągną do projektu graczy, którzy stracili wszelką nadzieję na podniesienie się niegdyś fenomenalnych japońskich gier fabularnych.
Świat chyli się ku upadkowi. Ziemia jest całkowicie wyczerpana z naturalnych zasobów i nie nadaje się do życia. Ludzkość wybudowała ogromne mechaniczne miasto – wieżę, zwane Basel, gdzie się schroniła. Konstrukcja jednak po latach zawodzi, zaś super maszyna, która trzymała nad całą metropolią pieczę, bzikuje. W tej sytuacji nie ma mowy o solidarności oraz wspólnej walce o przetrwanie. Szczególnie, że istnieje trwały podział na klasy społeczne. Ci najbogatsi żyją sobie spokojnie w najwyższej części miasta, podczas gdy ubodzy zajmują najniższe jego poziomy. Pomiędzy tymi dwom światami jest jeszcze trzeci – pośredni, gdzie poznajemy trójkę głównych bohaterów gry. Leanne, Zephyr i Vashyron to spluwy do wynajęcia i właśnie w ten sposób zarabiają na życie. Ekipa gra w całej opowieści pierwsze skrzypce, a historię ich, jak też całego Basel oraz jego mieszkańców, poznamy na przełomie 16 rozdziałów, składających się na główny wątek.
Przygodę zaczyna prolog, który jest swoistym wstępem do tajników rozgrywki. Nauczymy się między innymi prowadzenia walki, rozmów czy poruszania się po wielopoziomowym mieście. Na samym starcie trudno ocenić którąkolwiek ze sterowanych postaci, gdyż nie bombardują nas one informacjami odnośnie obecnej sytuacji na świecie czy własnych rozterek. Grupa ogranicza się właściwie do minimum, jeżeli chodzi o opowiadanie o sobie, lecz w miarę postępu w grze dowiadujemy się, iż każdy ma swoje mroczne sekrety, skrzętnie skrywane przed towarzyszami. Aby „zaprzyjaźnić” się z naszymi protegowanymi, przyjdzie nam poznać ich przeszłość za sprawą retrospekcji i fragmentów ich historii, które nie zawsze trzymają się kupy... Co ciekawe, te chaotyczne skrawki układają się w logiczną całość pod koniec całej opowieści. Problemy targające każdym z bohaterów są nad wyraz dojrzałe i nieraz w rozmowach padną też pytania o istnienie Boga. Pojawi się kościół, skupiający mieszkańców metropolii i wpływający w niebezpiecznie dużym stopniu na ich życie.
[break/]Na historię składa się mnóstwo misji, z czego te główne popchną opowieść dalej, zaś poboczne spełnią pewnie fantazje wielbicieli zbieractwa i przeczesywania miejscówek. Poruszanie się po Basel podzielone zostało na dwie części. W pierwszej obserwujemy postać okiem często statycznej kamery i ten widok towarzyszy nam, gdy przeszukujemy daną lokację. Następnie jest jeszcze mapa całego miasta - tu RoF przyćmiewa niemal wszystko, co dotąd widziałem w grach tego typu. Wielopoziomowe Basel podzielone jest na sześciokątne, różnokolorowe plastry miodu, które odsłaniamy w miarę postępu w grze. Pod każdym kawałkiem znaleźć możemy nowe miejsca, podziemia, a nawet dodatkowe przedmioty. Eksploracja nie ogranicza się to tylko do stworzenia ścieżki do celu danej misji, lecz oferuje nowy wymiar rozgrywki, na myśl przywodzący gry planszowe.
Resonance of Fate oferuje niezwykle bogaty system starć, który jest mieszanką zręcznościówki z dobrze znaną fanom zabawą turową. W czasie jednej tury przemieszczamy się po polu walki, przeciwników da się atakować zarówno stojąc w miejscu, jak i w pełnym ruchu. Do tego mamy tak zwane Hero Moment - niesamowity akrobatyczny spektakl. Wyskoki na kilkadziesiąt metrów i prowadzenie ostrzału prezentują się fenomenalnie, niestety częste korzystanie z atrybutu doprowadzi do jego wyczerpania, a wtedy bohater wejdzie w stan krytyczny, przez co stanie się wrażliwy na każdy atak. Hero Moment odzyskamy, gdy jeden z przeciwników zostanie zniszczony, bądź też na stałe unieruchomimy mu jakąś część. Oczywiście wrogowie nie pozostają w bezruchu i na bieżąco trzeba dostosować taktykę do sytuacji. Warto zauważyć, że boje są niezwykle wymagające i mogą szybko do dzieła tri-Ace zniechęcić. Nieraz rywal wyciągnie z rękawa przysłowiowego asa i szybko przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę. Choć my z kolei mamy atak drużynowy - bohaterowie wspólnie sypią gradem pocisków...
Co jeszcze zaskakuje? Lokacje posiadają zasłony, za którymi wypada się chować, choć niestety mało różnorodne, a stąd cały czas przewijać się będą dokładnie te same miejsca. Dalej, śmierć nie zawsze oznacza "Game Over". Kiedy polegniemy, za odpowiednią ilość pieniędzy możemy się odrodzić. Problemy naturalnie zaczynają się, gdy stan konta niebezpiecznie zbliża się ku zeru… Wypada wspomnieć też o samym niecodziennym uzbrojeniu. Klasyczne miecze, topory i różdżki zastąpiły tu granaty, pistolety oraz karabiny maszynowe - w każdej z broni możemy się szkolić lub też zdecydować wyłącznie na jeden rodzaj oręża, do tego są i ich modyfikacje. Podróżując po Basel znajdziemy coraz to nowe części do giwer, zaś ich montowanie jest mini grą - dodatki posiadają odpowiednie punkty, w których można połączyć je z bronią, a naszym zadaniem jest je dopasować. Niezbyt skomplikowane, aczkolwiek miło między misjami się tak zrelaksować się, zabawić w rusznikarza. Proces twórczy ogranicza waga oraz ilość dostępnych możliwości montażu nowego elementu na danej pukawce.
[break/]W grze nie zabrakło opcji zmiany wyglądu naszych postaci. Nowe ciuchy oraz dodatki do garderoby zakupimy w butikach, które mają naprawdę bogatą ofertę towarów. Mało tego, w Resonance of Fate nie ograniczymy się wyłącznie do doboru ubioru. Tytuł daje nam również możliwość zmiany fryzur, samego koloru włosów, czy tam oczu. Innym świetnym patentem jest zadbanie o to, aby skrzętnie stworzony przez nas bohater zachował swój wygląd również w przerywnikach filmowych, które przyjdzie nam oglądać niemal po każdej wykonanej misji. Przy czym wdzianka to tylko dodatek, tak więc nie znajdziemy w szafie zestawu kamizelek dodających ekstra punkty do naszych statystyk.
Graficznie Resonance of Fate to może nie liga Final Fantasy XIII, ale tam, gdzie miejscami zawodzi jakość wyświetlanych tekstur na odsiecz przychodzi niesamowita architektura Basel. Całe tło sprawia wrażenie, jakby kolosalna metropolia była zbudowana z części starego zegara. Mamy koła zębate, wahadła, a całość "w kupie" prezentuje się po prostu bajecznie. Artystyczna wizja, która oszałamia pomysłem i rozmachem. Do tego warto wspomnieć same budowle wewnątrz miasta, gdzie także widać różnorodność architektoniczną oraz zaczerpnięcia z naprawdę wielu stylów. Niestety, równie wysokiego poziomu nie trzyma część audio tytułu. Muzyka nie wpada specjalnie w ucho, zaś gracze ze szczególnie wrażliwym uchem zorientują się błyskawicznie, że słynny Nolan North (Nathan Drake z Uncharted) nawiedził oto kolejną produkcję.
Resonance of Fate to pozycja, która swoim nowatorskim i dojrzałym podejściem w mojej opinii przyćmiewa "wielkie" Final Fantasy XIII. Dzieło tri-Ace ma dobrze poprowadzoną narrację i historię, chociaż podzielenie jej na mnóstwo drobnych fragmentów może z początku wprowadzić pewien chaos. Trójka małomównych bohaterów da się lubić, a możliwość zmiany ich wizerunku pozwala stworzyć własne, wyjątkowe trio. Mapa gry oferuje mnóstwo zabawy, podobnie jak samo tworzenie broni. Nie zabrakło ponadto smaczków dla wielbicieli powietrznych akrobacji i Matriksa, którzy z miejsca zakochają się w Hero Moment. Ukończenie przygody, podążając jedynie głównym wątkiem fabularnym, to jakieś 40 sycących godzin, ale jeżeli chcecie dokładnie zbadać wszystkie lokacje na Basel oraz wykonać misje poboczne spokojnie doliczcie drugie tyle. Ogólnie polecam - bardzo pozytywne zaskoczenie.