Red Faction: Guerrilla
Red Faction: Guerrilla zostaje oto po raz drugi przez nas zrecenzowane, tym razem jednak pod lupę bierzemy komputerową odsłonę tej produkcji. Wersję na PC wydano niestety z kilkumiesięcznym opóźnieniem, niejako więc w ramach rekompensaty twórcy gry, studio Volition, przekazują w ręce graczy "blaszakowców" tę samą dobrą pozycję, ale usprawnioną (m.in. z ostrzejszymi i wyraźnie dokładniejszymi teksturami), plus zupełnie darmowo dodatek, za który konsolowcy musieli już zapłacić. Czy warto było na to wszystko czekać? Nie da się ukryć, że do serii, której początki sięgają 2001 roku, producenci wprowadzili trochę świeżości - z miejsca w oczy rzuci się trzecioosobowe ukazanie akcji, jak również realistycznie przedstawiona rozwałka. Ale po kolei...
28.10.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:51
Po raz kolejny fabuła przenosi nas na najbliższy Ziemi glob – Marsa. Akcja w Red Faction: Guerrilla toczy się pięćdziesiąt lat po wydarzeniach przedstawionych w pierwszej odsłonie sagi. Jest rok 2228, na Czerwonej Planecie nie za wesoło - osadnicy nękani są przez znane nam Earth Defense Force (EDF), które teraz nie wiedzieć czemu porywa, umieszcza w obozach i morduje kolonistów. Przybywa tutaj w celach osiedlenia się i podjęcia pracy Alec Mason - główny bohater. Niezbyt obchodzi go sytuacja panująca w okolicy, chce tylko jak najszybciej zabrać się do roboty i mieć święty spokój. Po przylocie spotyka się z bratem, który jest zaciekłym rewolucjonistą, więc stara się nakłonić nas do współpracy - co Masona zbytnio nie rusza. W takim razie w jaki sposób przyłącza się on do tytułowego Red Faction? EDF morduje mu rodzeństwo, z którym dopiero co się na nowo połączył. Oczywiście w bohaterze z miejsca następuje wręcz epicka przemiana i postanawia pomścić krewniaka. Bierze w dłoń ogromny młot i z nim rusza w świat.
W sumie tyle fabuły - twórcy chyba historię zostawili na sam koniec etapu projektowania tytułu, a później zabrakło im na powrót do sprawy czasu, stąd sklecono coś na szybko. Ci, którzy cenią w grach zawiłe powiązania między bohaterami i zaskakujące zwroty akcji najzwyczajniej się tutaj zawiodą. Ilościowo reżyserowane przerywniki filmowe zdecydowanie odbiegają od dzisiejszych standardów, również o jakości ich wykonania można by kilka niemiłych słówek napisać. Do tego wszystkiego główny bohater stosunkowo często sprawia wrażenie konformisty. Nawet gdy po to tonie jego wypowiedzi wnioskujemy, że jest przekonany do swojego zdania, tak po chwili ktoś bez specjalnego wysiłku namawia go do czegoś zupełnie odmiennego. Generalnie w wypadku najnowszego Red Faction jakoś strasznie mi to nie przeszkadzało, bowiem sama rozgrywka wynagradzała te mankamenty na tyle, że chciało mi się do gry wracać.
Co w niej takiego ujmującego? Odpowiedź jest banalnie prosta - destrukcja. Możliwość zgruchotania praktycznie dowolnego obiektu na mapie daje niesamowitą frajdę. Nie spotkałem w żadnej innej grze tak rozbudowanego systemu zniszczeń. Co dobre, ten w Guerrilli napędzany jest przez Havoka i Geomod 2.0, dzięki czemu każdy gracz, którego piecyk spełnia wymagania sprzętowe, może mieć radochę z siania demolki bez konieczności posiadania w kompie podzespołów konkretnego producenta. Deweloperzy jednakże dobrze przemyśleli aspekt zniszczalnego środowiska - ograniczyli swobodę w otwartym świecie na tyle, by była ona sensowna. Tym sposobem nie rozwalimy żadnej ze skał, bądź gór (terraformowanie Marsa odpada), ale już mamy szerokie pole do popisu gdzie indziej. Domy, ściany, mury, ogrodzenia, wieże nigdy nie staną nam na przeszkodzie, rozkładanie na części pojazdów również nie stanowi problemu.
[break/]Oczywiście nie byłoby tu tyle zabawy, gdyby wszystko rozpadało się w ten sam sposób. Twórcy położyli nacisk na realistyczne ukazanie demolki, za każdym razem obiekty niszczeją inaczej, wszystko zlicza "fizyka". Co więcej, jeżeli podczas wykonywania misji na terenie jakiegoś budynku wywalimy dziurę w ścianie, by szybciej przemknąć z pomieszczenia do pomieszczenia, a następnie wrócimy tam po jakimś czasie, to muru nadal nie będzie. Podobna sytuacja, kiedy zburzymy komin, dom czy cokolwiek innego. Ekipie studia Volition należy się wielki szacunek - w kwestii rajcującej, nie nużącej destrukcji wykonali kawał niezłej roboty. Jedyne do czego można by się przyczepić jest grawitacja, bo przypomina bardziej ziemską niż marsjańską (która jest prawie trzykrotnie mniejsza niż nasza). Ale wyobrażacie sobie fruwające wszędzie niemal swobodnie śmieci i postacie?
Sama rozwałka to oczywiście niemniej nie wszystko. Jak już nadmieniałem istnieje jako taka historia w grze, a więc dostajemy i misje. Przygotowano je w nawet ciekawy sposób. Są zróżnicowane, wciągające i zdecydowanie bardziej przemyślane niż sama otoczka fabularna. W myśl głównego wątku wspomagać będziemy rebeliantów – Red Faction w działaniach, które w teorii mają przynieść pierwotny spokój na planecie. Po prostu - w świecie podzielonym na rozległe obszary, musimy wyzbywać się EDF. Nie będę wam tutaj ujawniał przebiegu wydarzeń, nadmienię tylko, że przyjdzie niszczyć, zabijać, ratować niewinnych z niewoli, niszczyć, poszukiwać artefaktów, walczyć. A wspominałem już o niszczeniu? To nie wszystko - twórcy przygotowali ponadto sporo zadań pobocznych, dzięki którym w danym regionie wzrosną nie tylko nasze wpływy rebeliantów, ale też poziom posiadanego przez nas żelastwa (o tym za moment).
Misje dodatkowe podzielone zostały na pewne typy – transport pojazdu z miejsca do miejsca w wyznaczonym czasie, odbijanie zakładników, przejmowanie budynków z rąk EDF, śledzenie i odbieranie siłą paczek od kuriera, czy niszczenie budowli na czas przy użyciu konkretnych broni. Poza tym zostają nam jeszcze do odnalezienia oraz zniszczenia specjalne złoża rudy, ogromne bilbordy z materiałami propagandowymi wroga, plus wiele ukrytych rzeczy, wszystko lekko na wzór zbieractwa z np. Grand Theft Auto. Całkiem bezinteresownie można się ponadto zająć niszczeniem co większych obiektów Earth Defense Force, bo to zwiększa nasze wpływy w okolicy, no i zniszczenie strategicznego celu może przyspieszyć pojawienie się nowej misji głównego wątku fabularnego.
Arsenał broni i dodatków dostępnych podczas rozgrywki nie jest największy w grach dotąd, jednak różnorodność tutaj to już plus tej produkcji. Od ogromnego młota odziedziczonego „w spadku” po braciszku, którym przy odpowiednim uporze i sporej wytrwałości zniszczymy większość napotkanych obiektów, przez pistolet oraz karabin maszynowy (będą w początkowych fazach gry najczęściej używaną przez nas bronią), karabiny laserowe, wyrzutnie rakiet, ładunki wybuchowe, miny zbliżeniowe, miny antygrawitacyjne przyciągające do siebie obiekty w pobliżu, po nanokarabin... Muszę przyznać, że ten ostatni przypadł mi najbardziej do gustu, bo strzelamy z niego wiązką dematerializującą obiekty oraz ludzi, co wygląda fantastycznie. Dopełnienie arsenału? Kilka specjalnych plecaków. Przywdziać możemy między innymi standardowy rakietowy, dość oryginalne urządzenie powodujące chwilowe trzęsienie ziemi, czy maszynę pomagającą nam taranować ściany niczym szalony nosorożec.
[break/]Według mnie fantastycznie został rozwiązany system ulepszeń broni i wszelkich dodatków. Wszystko to możemy rozwijać za gromadzony przez nas złom, który zbieramy oczywiście ze zniszczonych budynków (w tym wypadku co kawałek leżą mieniące się odłamki do przywłaszczenia), wykonując same misje oraz niszcząc złoża rudy. Jest to swego rodzaju waluta w tutejszym świecie. Wymieniamy żelastwo w bazie na nową giwerkę lub usprawniamy już posiadaną. Nie tylko pukawki da się niemniej ulepszyć, za zebrane rupiecie możemy na przykład powiększyć również ilość posiadanych przy sobie ładunków wybuchowych. Ot, kiedy nasz aktualny oręż przestanie już być wystarczająca do pokonywania nowych przeciwników, wystarczy wykonać kilka misji pobocznych, a złom wymienić na ulepszenia.
Słówko o oprawie graficznej. Obyło się bez rewolucji, Mars wygląda po prostu tak, jak prezentować się powinien, przy czym gracze komputerowi dostali wyższe rozdzielczości oraz ostrzejsze tekstury. Ogólnie jest klimatycznie, miejscami przykurzony świat wypada bardzo przyzwoicie, lecz zdecydowanie bardziej graficy przyłożyli się jednak do efektów wybuchów, broni oraz zniszczeń. Podoba mi się pomysł twórców, aby wraz z przekroczeniem granicy między strefami zmieniała się kolorystyka otoczenia, co wyraźnie daje do zrozumienia, gdzie wjechaliśmy. Dzięki takiemu zabiegowi każdy obszar ma unikalny klimat. A co z dźwiękiem? O ile wybuchy, odgłosy strzałów i łomot wynikający z destrukcji otoczenia dają pozytywne wrażenia, tak ścieżka muzyczna jest zwyczajnie uboga. Niby coś tam w tle pogrywa, ale po 10 minutach zabawy znamy to już na pamięć. Do tego posiadacze audio 5.1 są zmuszeni do przełączenia w sterownikach ustawień na tryb 2.1. Odpowiedni patch podobno jest w drodze, ale niesmak pozostał.
Interesujący jest fakt, że tytuł potrafi zaskoczyć, gdy już zaczyna robić się nużący - nieraz pojawia się coś nowego. Na przykład, kiedy przemierzanie ogromnych odległości męczyło już lekko to odblokowało się szybkie przemieszczanie do wybranej na mapie bazy. Rozwalanie dobytku Earth Defense Force, detonowanie ładunków podłożonych na moście, który w efekcie się pięknie zawali, przechadzka ogromnym robotem służącym do siania zamętu - to wszystko daje wielką frajdę. Red Faction: Guerilla oferuje dobre kilkanaście godzin zabawy w zależności od ilości wykonywania misji pobocznych. Komputerowcy dostają ponadto za darmo dodatek (prolog, plus nowe mapy i tryby pod multi), który przedłuża grę o kolejne paręnaście minut. Sama ciekawa rozgrywka online, oparta także naturalnie na demolce, gdzie przy odpowiedniej opcji w pojedynkę bądź wraz z kilkoma osobami zajmować się przyjdzie destrukcją obiektów na małej mapie, według określonych zasad - daje niezły ubaw. Polecamy sprawdzić, powinno się spodobać.