Red Faction: Battlegrounds

Pochodzące od Volition Red Faction ma wyraźny problem z utrzymanie jednego, konkretnego charakteru rozgrywki. Przygody wojowniczych górników z Marsa w końcu zaczynały jako klimatyczna strzelanka FPP, aby wraz ze skokiem na nową generację sprzętów zamienić się w symulator rozwydrzonego dziecka w "piaskownicy". Teraz ze zbliżającym się Armageddonem bezkarna demolka znana z Guerrilla zostanie zakopana głęboko pod powłoką Czerwonej Planety, udając mniej uzdolnionego kuzyna Dead Space. O dziwo, twórcy mają jeszcze masę pomysłów na wyzucie marki z oryginalnego zamysłu, serwując umieszczony w tym uniwersum miks Micro Machines oraz Twisted Metal.

Redakcja

13.04.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:47

Red Faction: Battlegrounds to tytuł nastawiony prawie że całkowicie na czystą akcję, ogołocony z jakiejkolwiek sensownej treści fabularnej. Jasne, mamy tę charakterystyczną otoczkę i nawiązania do serii o bojówkach z Marsa, a misje treningowe stanowią niby zarys szkolenia dla zmechanizowanych jednostek rebeliantów, aczkolwiek widać, iż skromny budżet na scenariusz został prawdopodobnie przepity. W skrócie - dostajemy w łapska szereg zróżnicowanych machin, napędzanych wyłącznie własną niepohamowaną rządzą mordu, po czym lądujemy na niewielkiej arenie, gdzie zamieniamy w perzynę wszystko, co nie jest z nami w drużynie. Ot, żadnej głębszej filozofii, ckliwych gadek o wyzysku międzygalaktycznej siły roboczej, czy knutych za naszymi plecami politycznych intryg. Nic tylko porwać grupkę znajomych i oddać się beztroskiej kasacji sprzętu, trzymanego w kupie już wyłącznie przez władowane weń pociski.

Właściwa zabawa sprowadza się do dwóch głównych trybów – samouczka oraz esencji rozgrywki, w postaci tradycyjnego multiplayera. Na początek zdecydowanie polecam przebrnąć przez ten pierwszy, składający się z szesnastu misji, bo to właśnie tutaj po kolei poznamy właściwości poszczególnych rzęchów, obeznamy się z częścią aren i najważniejsze - nauczymy w miarę skutecznie pozbawiać naszych wrogów złudzeń, co do zwycięstwa. Szkoda tylko, że nie postarano się w tym wypadku o większą różnorodność zadań, wrzucając zaledwie kilka wyzwań przeplatających się wzajemnie na innych lokacjach, jednocześnie podkręcając z czasem poziom trudności. Maniacy czujący palącą potrzebę żyłowania wyników pewnie poświęcą kilka godzin wykręcając same złote gwiazdki oraz ścierając się o najlepsze czasy w tabeli rekordów, acz mniej zaangażowani gracze mimo wszystko powinni zwyczajnie przebrnąć do końca, nabijając sobie łatwo rangę, co zaś za tym idzie - odblokowując lepsze kosiarki do zbierania żniw w sieci.

Obraz

Jednostki mające w głębokim poważaniu podstawy zabawy mogą z miejsca przystąpić do meritum Red Faction: Battlegrounds, jakim niewątpliwie jest wieloosobowa sieczka. Twórcy nie popisali się kreatywnością, wpychając do projektu garść oklepanych już wariantów - pokroju zwyczajnego uśmiercania się, chwytania za sztandar, bądź to sępienia na wzgórzu. Ów znany na wskroś nawet średnio zapalonym graczom zestaw opcji zabawy to najdotkliwsza bolączka projektu, nie mogącego w związku z tym zaoferować niczego, co by przykuło do pada na dłużej, niż te kilka posiedzeń. Może gdyby ktoś nie postanowił ograniczać rozwałki do mizernego kwartetu złomiarzy, tłukących się na dwa - góra trzy sposoby, tak ostatecznie dałoby się wycisnąć coś więcej z tego taniego dojenia marki.

[break/]Na chwilę uwagi zasługują gwiazdy tego festiwalu eksplodujących silników i gniecionej blachy, czyli marsjańskie żniwiarki bojowe. Twórcy oddali do naszej dyspozycji graty najróżniejszej maści – począwszy od lekkich jeepów, po ciężkie czołgi, a na kroczących mechach kończąc. Każdy zbitek metalu może pochwalić się charakterystycznymi dla siebie cechami, pokroju odbiegającej od reszty zwrotności oraz szybkości, siły ognia, czy też wytrzymałości na wybuchowe argumenty wroga. Naturalnie na „fabrycznym” uzbrojeniu nie urywa się zabawa, gdyż wraz z postępami poszczególne machiny uzyskują na stałe dodatkowe wspomagacze, plus jeszcze same areny to składzik jednorazowych przyrządów mordu. Pomijając porozrzucane dookoła eksplodujące skrzynie i cysterny, wejdziemy często w posiadanie różnych bonusów ofensywnych oraz defensywnych - min, bomb grawitacyjnych, pól siłowych, albo tymczasowych dopalaczy, które niejednokrotnie ratują zadek przed mściwymi zapędami pozostałych uczestników jatki. Nie zmienia to jednak faktu, że dostateczne rozbudowanie garażu wciąż nie wystarczy, aby ocalić tytułu przed brakiem pomysłu na zainteresowanie sobą na dłużej...

Obraz

Po Red Faction: Battlegrounds widać, że twórcy nie musieli się szczególnie przy grze napocić, korzystając z już gotowej bazy obiektów, wyciągniętej ze swych poprzednich większych pozycji. Produkcja przez to prezentuje naprawdę zacny poziom, kondensując na małych arenach masę szczegółów oraz elementów otoczenia, które zgodnie z oczekiwaniami nie dyskutują w starciu z pociskiem takiego czołgu. Ograniczona destrukcja obiektów na mapach zdecydowanie podkręca atmosferę zmechanizowanych batalii, chociaż daleko temu do poziomu Red Faction: Guerrilla, gdzie po spotkaniu siedlisk ludzkich ze strusio-młotem ledwo zostawał zarys fundamentów. Plus dla wysoko położonej kamery, ogarniającej zazwyczaj większość pola bitwy, unikając przy tym kiedy tylko się da niepotrzebnych zbliżeń, ujawniających szkaradność niektórych obiektów. Super wodotrysków nie uświadczymy, ale widok fruwających po ekranie wraków żółtodziobów zawsze wrzuca na twarz uśmiech niezdrowej satysfakcji.

Udźwiękowienie to z kolei element tak skrajnie rzemieślniczy, że zespół zań odpowiedzialny mógłby się ubiegać o wstąpienie do jakiegoś cechu... Mamy typowy przykład ścieżki, która wpada jednym uchem, a wypada drugim, jednocześnie oszczędzając nam desperackich prób uziemienia głośników. Ale tak po prawdzie - czegoż więcej można spodziewać się po pozycji, gdzie jakikolwiek lepszy kawałek i tak zaginąłby gdzieś pomiędzy eksplozją sterty ładunków wybuchowych, a nieustającą salwą rozpędzonej katiuszy? Najważniejsze, iż efekty specjalne typu rozrywanych na części zamienne pojazdów, czy bomby grawitacyjnej zasysającej wrogów, elegancko wpasowują się w okrzyki mieszanych z błotem rywali. Można ciut pomarudzić na nieobecność ewentualnego komentatora, wykrzykującego w odpowiedniej chwili coś w stylu „M-m-m-monster Kill!”, tudzież „Suicide!”, bowiem niekiedy zwyczajnie aż się prosi o tego typu koloryt.

Obraz

Suma summarum, projekt Red Faction: Battlegrounds ze swoimi miniaturowymi, bojowymi pojazdami to technicznie całkiem udany twór, aczkolwiek trochę na siłę podczepiony pod historię marsjańskich rewolt. Samotny gracz pewnie pozwoli sobie wyrwać kilka godzin z życia, lecz osobiście wątpię, by przy znikomej różnorodności zabawy nawet tryb sieciowy zdołał jakoś szczególnie wydłużyć byt tej produkcji (w szczególności na PlayStation Network). Niemniej jest to zdecydowanie tytuł skutecznie przywracający zamierzchłe czasy „kanapowych” posiedzeń, gdyż właśnie w takiej „imprezowej” roli sprawdza się najlepiej. Kupno można rozważyć, zaś jeśli jesteście dumnymi posiadaczami płatnego konta PlayStation Plus to nie macie co dłużej się zastanawiać - za darmo? Brać!

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)