Orange wróć, czyli jak przenieśliśmy się do T‑Mobile...

Korzystaliśmy w redakcji z telefonów komórkowych w Orange. Byliśmy z grubsza zadowoleni, ale po pięciu latach regularnego płacenia rachunków lepsze warunki dostaje się przy przeniesieniu, niż przedłużeniu umowy. Postanowiliśmy więc zmienić operatora i padło na T-Mobile, bo obiecali najwięcej, w tym jeden duży pakiet Internetu do dzielenia przez wszystkie czterdzieści kart SIM. Niestety wygląda na to, że absolutnie wszystko co mogło pójść nie tak, poszło źle, a po podpisaniu umowy nasz opiekun T-Mobile przestał odbierać telefony.

Orange wróć, czyli jak przenieśliśmy się do T-Mobile...

29.10.2014 | aktual.: 29.10.2014 17:24

Co miało być? Czterdzieści kart SIM bez telefonów, za to bez limitów. 60 GB transferu do wykorzystania przez wszystkich, kilka kart miało mieć nielimitowany roaming w UE, dodatkowo mieliśmy otrzymać narzędzie Menadżer Sieci Firmowej do zarządzania usługami na poszczególnych kartach. Wszystko w ustalonej, stałej cenie z umową na 24 miesiące (dziwne przy braku telefonów, ale niech będzie).

Co dostaliśmy? Osiem powodów, z których każdy z osobna powinien stanowić przestrogę przed takimi pomysłami, jak przeniesienie usług do T-Mobile. Ich splot w jedną historię świadczy o żenującym poziomie obsługi tego operatora, w jaki aż trudno uwierzyć.

1. T-Mobile tak uzgodnił przeniesienie numerów, że Orange wyłączył nam komórki, zanim przyszły nowe karty SIM z T-Mobile. Efekt był taki, że pewnego piątkowego poranka cała redakcja obudziła się bez działających telefonów. Po część kart SIM musieliśmy sami jechać na wariata do najbliższego salonu (opiekun był akurat zajęty). Swoją drogą, nowoczesny smartfon z WiFi zamiast karty SIM pokazuje, że operatorzy komórkowi powoli przestają być potrzebni.

2. Ledwo nasze nowe karty SIM zaczęły działać, dostaliśmy fakturę na kwotę blisko dwa razy wyższą od tej, na którą się umówiliśmy. „Źle naliczono rabaty”. Operator wyjaśnia to już trzeci tydzień, podczas gdy fakturę trzeba było opłacić.

3. Ponieważ karty SIM nie dotarły na czas, część z nich musieliśmy samodzielnie uzyskać w najbliższym punkcie obsługi klienta. Wydano duplikaty kart SIM w miejsce tych, które leżały gdzieś u kuriera (nie wiadomo gdzie, bo system w T-Mobile się wysypał i wcięło numery listów przewozowych). Na fakturze za tą przyjemność samodzielnego rozwiązania problemu operator doliczył nam kilkaset złotych opłaty.

4. Okazało się, że na kilku kartach SIM nie działa Internet 3G/LTE. Wina leży ewidentnie po stronie operatora - na testowym (sprawdzonym) telefonie jedne firmowe karty SIM mają dostęp do usługi LTE, inne nie. Oczywiście wszystkie mają aktywne odpowiednie pakiety. Zgłoszenie usterki technicznej zakończyło się rozwiązaniem problemu, niestety tylko wirtualnie - Internet mobilny dalej nie działa i nie wiadomo dlaczego.

5. Żeby umilić oczekiwanie na rozwiązanie tych problemów, T-Mobile włączył na wszystkich numerach granie na czekanie. W BOA wyłączyć się tego zbiorczo nie da, trzeba wysłać maila lub faks. Wysłaliśmy, oczywiście bezskutecznie. Od kolejnego miesiąca usługa zacznie być dodatkowo płatna.

6. Do tej pory nie mamy dostępu do Menadżera Sieci Firmowej. Operator ma problem, żeby włączyć go w tej cenie, na którą się umówiliśmy (normalnie kosztuje ponoć 20 zł od numeru). Od trzech tygodni nie jesteśmy więc w stanie wyłączyć na wszystkich numerach poczty, grania na czekanie i innego badziewia (spróbujcie zrobić to ręcznie dla 40 numerów, z których część jest w urządzeniach nieobsługujących SMSów).

7. Jedna paczka 60 GB transferu okazała się dwoma pakietami Internet Connect po 20 GB i 30 GB (razem to chyba 50, nie 60?). Pakiety przywiązano do dwóch losowych numerów (padło na mój i Liska). Numery te same z siebie zaczęły wysyłać SMSami zaproszenia do pozostałych numerów redakcyjnych. Zaproszenia trzeba ręcznie akceptować, co pomijając uciążliwość, nie zawsze jest możliwe (np. z karty SIM włożonej do notebooka). Łeb mi już pęka od setki SMSów („wysłano zaproszenie do numeru XYZ”, „numer XYZ zaakceptował zaproszenie”, „ponownie wysłano zaproszenie do numeru XYZ”), a Internetu na wszystkich kartach firmowych jak nie było, tak dalej nie ma. Jest za to wielki bałagan i powoli już nie wiadomo, kto ma ile gigabajtów.

8. Pomocą w rozwiązaniu tych problemów miał być "nasz człowiek w centrali", czyli drugi opiekun biznesowy z większymi uprawnieniami. Oczywiście jego również jak nie było, tak nie ma, a opiekun z Wrocławia nie odbiera telefonów. Albo skala problemów go przerosła, albo po podpisaniu umowy odfajkował klienta i ruszył na kolejne łowy.

Ku przestrodze...

Programy

Zobacz więcej
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (246)