Ninja Blade
Prawdziwa gra akcji musi być efekciarska i wybuchowa. Nie może męczyć gracza jakimiś smętami ani przestojami. Ma się dużo dziać, ma być rozwałka, ma być tryskająca krew. Najlepiej jakby do tego dochodzili bossowie, przy których główny bohater wygląda jak pestka dyni, a i tak patroszy ich jedną ręką. Zalecana spora domieszka kiczu, żeby nikt nie pomyślał, że to wszystko jest na poważnie. Ninja Blade bardzo zgrabnie łączy te elementy. To nie jest sieka z milionem kombinacji ciosów, wymagająca od gracza jakichś chorych umiejętności. To dzika i dynamiczna produkcja z wojownikami ninja, katanami, motocyklami, rakietami oraz resztą elementów, które od zarania dziejów towarzyszą akcji. Dość szeroko pojętej.
20.03.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:52
Przedstawiona w grze historia zakłada, że w Tokio pojawiło się robactwo, które włazi w ludzi, helikoptery, pociągi (to nie pomyłka) i w ogóle wszystko. Zaraża, mutuje, chce chyba zniszczyć świat. Chaos się potęguje, po mieście panoszą się coraz większe potworki, giną tysiące ludzi, zaś armia jest bezsilna. Na szczęście w pogotowiu czeka grupka specjalnie wyszkolonych ninjasów, którym ów paskudztwo niestraszne ani niepaskudne. Gracz wciela się w jednego z nich o imieniu Ken i momentalnie zaczyna plenić zarazę. Fabuła to masa idiotycznych sytuacji, tandetnych postaci oraz dialogów z zalatującym od nich tym charakterystycznym zapaszkiem filmów dolnej klasy. Mam nieodparte wrażenie, że autorzy gry zamierzali osiągnąć właśnie taki efekt – i udało im się w stu procentach. Jeśli lubicie tak zwane „odmóżdżacze”, to Ninja Blade wprost pokochacie.
Idiotyzmy nie kończą się na historii, dialogach i postaciach – one swoją absolutność osiągają podczas scenek ukazujących samą akcję. Na widok tego, jak Ken wykańcza kolejne monstra, nieraz można się uśmiać, niemniej reżyserowi należą się słowa uznania. Wszystko jest mega dynamiczne i możliwie najbardziej efektowne, co spodoba się zwłaszcza osobom potrafiącym bez grymasu akceptować bezsens niektórych motywów. Poczęstowanie olbrzymiej maszkary rozpędzonym motocyklem, zaś następnie wysadzenie go w jej paszczy, to przykład najbardziej sztandarowy. Do koszyka można śmiało dorzucić własnoręczne zatrzymanie sunącego po asfalcie samolotu oraz walkę z trzygłową hydrą, która wcześniej postanowiła przelecieć się nim na gapę. No cuda się tu dzieją niesłychane. Jednak nie myślcie sobie - Ninja Blade nie jest grą, którą częściej się ogląda, niż w nią tnie. Większość scenek jest interaktywna, co oznacza, że sami musimy zadbać o to, by ninja zaatakował, odskoczył czy zrobił jakiegoś fikołka.
Rzecz podano w formie Quick Time Events, czyli komend do wklepania wskakujących na ekran w odpowiednim momencie. Grając w Ninja Blade zapomnijcie o takich wygodach, jak odłożenie pada i podłubanie sobie w nosie. Tu trzeba być przygotowanym na to, że w każdej chwili niespodziewanie może zaatakować dziesięciopiętrowy mutant. Wtedy do zabawy wkracza nasz refleks – jak nie wciśniemy danego przycisku wystarczająco szybko, to scenę trzeba będzie powtórzyć. Nieraz taka sekwencja QTE potrafi trwać naprawdę długo, tworząc wyśmienity spektakl akrobacji i krwawego baletu. Na przemian cięcie, skok, potrójne salto z piruetem oraz finalnie morderczy atak kończący żywot potwora. Świetnie się to wszystko ogląda, równie miło w tym uczestniczy, ale... jednak Quick Time Events serwowane są za często. Po jakimś czasie może męczyć konieczność rytmicznego klepania ułożonych przez autorów sekwencji przycisków. Człowiek chciałby więcej tradycyjnej sieczki, choć tej i tak jest dużo w Ninja Blade.
[break/]Nasz zabijaka potrafi zręcznie posługiwać się trzema rodzajami mieczy. Niby nie za wiele (zwłaszcza patrząc przez pryzmat Ninja Gaiden 2), lecz wystarczająco, by urządzić konkretną rozpierduchę na ekranie. Towarzyszą jej dziesiątki efektów, takich jak spowolnienie czasu, rozbłyski, wybuchy i brutalne wykończenia, wszystko okraszone feerią barw. Niejako stanowi to przykrywkę dla niezbyt bogatego systemu walki (w tej materii również daleko do NG 2), opierającego się raczej na prostych kombinacjach uderzeń. Brak tu monumentalnych łańcuchów, których normalny człowiek nauczy się najwcześniej po kilku latach. Większość przeciwników i tak ginie od paru ciosów, natomiast na bossów najskuteczniejsza jest potężna klinga, którą wyprowadza się głównie pojedyncze ataki. Resztę wrogów najlepiej traktować zwykłą kataną - średnio silną i średnio szybką, lub dwoma mieczami – słabymi, ale piekielnie śmigającymi. Czasem zachodzi konieczność użycia specjalnej własności danej broni, na przykład do utorowania sobie drogi przez pękniętą ścianę.
Nie brzmi zbyt ekscytująco, wiem, ale na szczęście do asortymentu dochodzą jeszcze specjalne szurikeny, czyli okrągłe ostrza, którymi można narobić sporo bałaganu. Ot, na przykład Ninjutsu Ognia – nie tylko pali drobne przeszkody, lecz także wyrządza krzywdę stojącym w pobliżu wrogom. Z kolei Ninjutsu Wiatru idealnie nadaje się do rozbijania otaczającej gracza chmary przeciwników oraz do gaszenia pożarów uniemożliwiających dalsze przejście. Jeszcze inne ostrze razi prądem, co szczególnie oddziałuje na tych, którzy stoją w wodzie. Jest z tym trochę zabawy, zwłaszcza jak zainwestuje się w ulepszenie szurikenów, co naturalnie odblokowuje ich nowe właściwości. Poziom mieczy też można windować, by zyskać dostęp do kolejnych kombosów. Standard. Do tego na znalezienie czeka sporo strojów oraz specjalnych emblematów, a ja szczerze żałuję, że w żaden sposób nie wpływają one na zabawę. Kena można wcisnąć w przeróżne wdzianka i aż się prosi, by jakoś modelowało to rozgrywkę. Określone ciuchy połączone z konkretnym emblematem – zwiększenie siły kosztem odporności. Inny zestaw – wydłużenie paska zdrowia przy jednoczesnym spowolnieniu ruchów postaci. Niestety, takich wariacji nie ma, a stroje niosą za sobą jedynie wartość estetyczną. Lub jej brak, bo większość i tak jest koszmarnie brzydka.
Poza walką oraz ogólną rozpierduchą, ważną rolę w grze odgrywają elementy zręcznościowe. Jakim ninja byłby Ken, gdyby nie umiał łazić po ścianach, huśtać się na drążkach czy też biegać z prędkością Etiopczyka? No żadnym, toteż doskonale zna każdą z tych sztuk. Co dobre, to że kamera się nie gubi, a sterowanie jest przyjazne, dzięki czemu akrobatyka nie sprawia większych problemów. Przy tym stosunek jej częstotliwości do walk jest nieduży – nikt nie powinien narzekać, że zamiast ciąć i mordować, cały czas trzeba fikać koziołki nad przepaściami. Sprawę dodatkowo ułatwia tak zwane Ninja Vision, które po odpaleniu pozwala widzieć newralgiczne punkty danej lokacji. Jeśli utkniemy, nie zauważymy dalszej trasy, to wystarczy wcisnąć przycisk LB, by elementy niezbędne do postępu zaświeciły się na niebiesko. Mogą to być na przykład miejsca do wdrapania się, kruche ściany do wyburzenia, a także... przeciwnicy, którzy czasem lubią stać się niewidzialni i atakować znienacka. Ninja Vision również pełni funkcję swego rodzaju bullet time'u – na pewien czas spowalnia akcję, co oczywiście służy skuteczniejszemu siekaniu paskud.
[break/]Pewnie rysuje się Wam obraz gry dość łatwej i bezstresowej - Ninja Blade w istocie takie jest. Wybacza wiele potknięć, nie karci surowo za porażki, a QTE pozwala powtarzać do skutku. Nawet starcia z bossami nie należą do szczególnie trudnych. Co oczywiście nie oznacza, że są mało rajcujące – wręcz przeciwnie! Dawno w żadnej grze nie widziałem takiego stężenia kolosalnych bydlaków, których trzeba długo kroić, nim polegną. Mimo iż schemat pojedynków z nimi jest dość prosty (unikanie ataków do odpowiedniego momentu na kontrę), to i tak zapewnia pierwszoligowe widowisko. Dość powiedzieć, że niektóre z tych monstrów prześladują gracza przez większość poziomu, kilkukrotnie zmuszając do zmiany miejsca oraz taktyki walki. Moc. Szkoda tylko, iż podczas takich starć animacja portafi zwolnić, nieco psując ogólne wrażenie.
Klatkowanie ma miejsce wcale nierzadko – również w momentach, w których nic konkretnego się nie dzieje. Ot, pusto jak okiem sięgnąć, a nagle ruch Kena zaczyna przypominać brodzenie w smole. Podczas akcji, kiedy wszystko wybucha i lata w każdym możliwym kierunku, problem spowolnień staje się dość znaczny. A to nie jedyna techniczna usterka nękająca grę. Przenikanie obiektów oraz dziwna detekcja kolizji też potrafią czasem dać o sobie znać. Gdyby nie to, ocena za grafikę byłaby wyższa, gdyż Ninja Blade prezentuje się bardzo ładnie – szczególnie biorąc pod uwagę bogactwo efektów i wygląd niektórych przeciwników. Wizualia wznoszą się na wyżyny podczas interaktywnych filmów przerywnikowych. Animacja, reżyseria i spektakularność scen zrywają czapkę z głowy. Trzeba tylko patrzeć na nie z lekkim przymrużeniem oka. Podobnie rzecz ma się z dźwiękiem – jeśli przysłonić ciut ucho na fatalnych aktorów podkładających głosy postaciom, to cała gama odgłosów wraz z muzyką mogą się podobać.
Fani bardziej staroszkolnego podejścia do tzw. slasherów raczej nie zapieją z zachwytu nad Ninja Blade, bo gra wykracza poza klasyczne ramy gatunku. Owszem, machanie bronią białą to tutaj rzecz pierwszoplanowa, niemniej nie brakuje masy innych elementów. Począwszy od strzelania z działka, przez kontekstowe duszenie odpowiednich przycisków, po sekcje stricte zręcznościowe. Tytuł ten stanowi sklejkę cech charakterystycznych dla różnych gier akcji – nie tylko tych z wojownikami ninja w roli głównej. Krótką sklejkę, należałoby dodać. Dobrnięcie do napisów końcowych nie zajmuje więcej, jak osiem godzin. Niewiele, za to gra jest piekielnie intensywna. Mogę zagwarantować, że przez ten krótki czas nieustannie dostarcza mocnych wrażeń i po prostu masy dobrej zabawy.