Need for Speed: Hot Pursuit

24.11.2010 12:14, aktual.: 01.08.2013 01:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nigdy nie sądziłem, że trafię na grę, która chociaż trochę przypomni mi niedoścignione Burnout 2: Point of Impact, a w dodatku nie będzie to pozycja właśnie z tej uznanej serii. Chociaż producent ten sam – jak wiadomo, Criterion Games stanowi jedną z ekip odpowiedzialnych za przywracanie Need for Speed do łask. W odróżnieniu od wydanego w zeszłym roku, raczej realistycznego Shifta, wyścigi w nowym Hot Pursuit to niezwykłe emocjonujące „prucie” przed siebie na pełnej prędkości - więc wielbiciele symulatorów nie mają tutaj czego szukać. Ale miłośnicy dobrej, szybkiej zabawy „wsiąkną” na dobre...

Już ekran tytułowy zapowiada, na co należy się przygotować – w rytm dynamicznej muzyki mkniemy po drodze gdzieś na pustkowiu. Nie uświadczymy żadnej fabuły. Gracz po prostu opowiada się po stronie stróżów prawa okręgu Seacrest, albo rozrabiaków w drogich furkach, których glinom tym przyjdzie gonić i brutalnie ściągać z ulic. Wyścigi ogólnie dzielą się na zwykłe, gdzie należy na pierwszym miejscu dojechać do mety, plus to samo z udziałem przeszkadzającej nam policji, pojedynki jeden na jeden oraz czasówki - tu oczywiście trzeba jak najszybciej dojechać do celu. Od strony prawa wygląda to rzecz jasna lekko inaczej, bowiem powstrzymujemy piratów szos. Niemniej też główną sprawą zazwyczaj jest, żeby zatrzymać ich w jak najkrótszym możliwym czasie. Bowiem to się opłaca.

Za wypełnianie swoich zadań, każda ze stron otrzymuje nagrody pieniężne, które kumulując się, przekładają na wyższe poziomy „wtajemniczenia” (do 20) - a to oznacza dostęp do coraz konkretniejszych wózków, bardziej skomplikowanych odcinków, a także różnorakich gadżetów. Niekiedy na trasie zostajemy wyposażeni w „pomoce” techniczne, wyrównujące szanse w starciu z głównym przeciwnikiem. Policja skorzysta z kolców drogowych, zleci blokadę, usmaży systemy uciekiniera celnym strzałem EMP, zaś gdy to wszystko nie przynosi rezultatów, zawsze pozostaje jeszcze wezwanie wsparcia powietrznego - helikoptera. Do dyspozycji „ścigalców” z kolei, obok „szpil” oraz ładunków elektromagnetycznych, oddano turbo (gwałtowne przyśpieszenie) plus urządzenie zakłócające, na chwilę uniemożliwiające glinom korzystanie z ich zabawek. Co dobre, w miarę używania tego wszystkiego, zyskujemy lepsze wersje osprzętu – ot, taki lekki element RPG.

Obraz

Jeśli obawiacie się jednak, że Need for Speed zmieniło się nagle w jakąś bardziej realistyczną wersję Twisted Metal to uspokajam – ładnie wyważono ściganie się z taktycznym rozgrywaniem sytuacji na drodze przy użyciu dostępnych akurat środków. Każdy gadżet po jednorazowym uruchomieniu musi się doładować, więc nie rozsiejemy nagle dziesięciu zestawów szpikulców na całej szerokości szosy. Skoro to Criterion to musiał pojawić się też naturalnie dodatkowy wspomagacz w postaci nitro, ładowanego ryzykownymi akcjami – z których na pierwszym miejscu jest jazda pod prąd. Napełniamy tak sobie odpowiedni pasek, do wykorzystania w chwilach potrzeby. Miejscami z naprzeciwka coś na nas wyjedzie, niemniej w prawym dolnym rogu ekranu zawsze podawana jest rzeczowa informacja, w jakiej odległości jest nadciągający pojazd. Przemyślane.

[break/]Tak jak cała mechanika jazdy zresztą. Jasne, niektórym pewnie będzie wydawać się, że prowadzą karton sunący po drodze i z politowaniem parskną śmiechem, ale lubiący mniej techniczne podejście do zabawy będą z gry czerpać wielką radość. Zbyt trywialnie także nie jest – szybko załapiecie, że lepiej mieć rywala z przodu, aby jechać jego „tunelu aerodynamicznym” i wyprzedzić w dogodnej chwili, niż bez sensu uruchomić dopalanie. To bardziej przydaje się przy wychodzeniu z ostrych zakrętów oraz wjeżdżaniu pod górkę. W miarę możliwości nie należy też brać łuków ślizgiem, bo tracimy prędkość. Twórcy dodatkowo napchali wzdłuż torów sporo alternatywnych dróg do mety, niemniej nie każda z nich to faktycznie skrót. Przydaje się znajomość trasy, chociaż teren zmagań jest tak rozległy, że samo Criterion poprosiło do pomocy przy produkcji DICE, aby temat ogarnąć…

Obraz

Na szerszą uwagę niewątpliwie zasługuje system Autolog, tak promowany przez Electronic Arts. Otóż gra śledzi poczynania nasze oraz wszystkich przyjaciół z listy, dzięki czemu od razu wiemy, kto pobił nasz rekord na danej trasie i błyskawicznie możemy się z nią na nowo zmierzyć. Stanowi to niezwykły pretekst do powrotu na już doskonale „objeżdżone” ścieżki, a tym samym wydłuża żywotność produktu – jeśli ktoś jest podpięty do sieci. Można także pstrykać fotki z wyścigu i udostępniać je publicznie, albo wyśmiać sobie kumpla pisemnie, jakim to jest cieniasem, tudzież poczytać wiadomości od twórców. A potem wskoczyć online. Zdziwicie się, ile osób lubi zabawę w policjantów oraz złodziei… Chyba nie muszę pisać, że rywalizacja z żywym przeciwnikiem to zupełnie inna para kaloszy niż zmagania ze sztuczną inteligencją – zgrana banda stróżów prawa szybko zaprowadzi porządek w Seacrest. Dla spokojniejszych są naturalnie też zwykłe wyścigi. Odłączeni od Live „turyści” odpalą zaś swobodną jazdę po całym, wielgaśnym wybrzeżu…

Graficznie Need for Speed: Hot Pursuit to tytuł naprawdę w porządku. Trasy wymodelowano starannie, szczególnie niezapomnianie wypadają rajdy w deszczu, a jeszcze lepiej w nocy, przy świetle księżyca – klimat zdecydowanie jest. Mamy furki na licencji, więc te także zwyczajnie musiały być oddane przynajmniej porządnie. Brakuje ciut opcji malowania aut, no ale twórcy nie chcieli wchodzić w temat „tuningu”, bo to nie tego typu produkt. Wszystko śmiga płynnie, pomimo „tylko” 30 klatek na sekundę czuć prędkość, a jedyną większą bolączkę oprawy stanowi często mizerna widoczność na drodze. Czasami trudno wyczuć, co czeka na nas w oddali – z pomocą przychodzi mapa. Albo zamiast spoglądania na horyzont, śledzenie wymalowanych na asfalcie pasów. Muzycznie bez pudła, ścieżka zagrzewa do walki i przy wyprzedzaniu rywali sama nam noga do rytmu skacze, chociaż mega rozpoznawalnych szlagierów raczej nie uświadczymy.

Obraz

Mamy do czynienia z grywalnym, „równym” produktem, który nie sili się być niczym ambitniejszym, niż w istocie jest – za co mu chwała. Zabawa daje ogromną frajdę, nawet pomimo tych tras na ponad 5 minut (dzwon w ścianę przed metą wiadomo jaką frustracją się wtedy kończy) oraz okazjonalnych, przydługich wstępów do pościgów. Przeciwnicy dają w kość, ale nie zdają się perfidnie oszukiwać, popełniają błędy. Rzadko kiedy zdarzy się, że auto obróci nam o 180 stopni, a gdy dostajemy do objeżdżenia jakąś „rakietę” to trasa pod nią składa się głównie z samych odcinków prostych – takie szczegóły naprawdę cieszą. Wybaczyć Criterion nie można wyłącznie braku kanapowego multiplayera na podzielonym ekranie. DLC do gry już jest dostępne, więc może z czasem opcja dojdzie? Oby. Bo tak mamy świetną pozycję, lecz pozbawioną najbardziej grywalnego trybu…

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl