NecroVisioN

NecroVisioN, dziewicza produkcja nowego studia The Farm 51, dość szumnie zapowiadane było jako powrót do korzeni i historii niegdysiejszych strzelanek. Wszystko miało wyglądać ślicznie, wciągać głęboko w swoją fabułę oraz dostarczać niesamowitych wrażeń, a to dzięki zdolnościom chłopaków, którzy siedzieli dawniej przy ciepło przyjętym Painkillerze. Ostatecznie do rąk dostajemy grę, w której zastosowano dość proste równanie matematyczne – hordy przeciwników plus potężne zasoby sprzętu do zabijania dają wielką młóckę. Dodano także dość skomplikowany i zakręcony wątek główny oraz nawet kilka nowatorskich pomysłów, ułatwiających i umilających eksterminację przeciwników. Przy całkiem zaawansowanej oprawie graficznej, z porządnym kopem dźwiękowo/muzycznym dodajmy. Tylko dlaczego w czasie grania na moje twarzy częściej gościł wyraz ostrego zdziwienia niż bojowego zacięcia?

Redakcja

03.04.2009 | aktual.: 01.08.2013 01:52

Niestety, przyznać to muszę z bólem - nie wszystko wyszło tu jak trzeba... Jednak skupmy się najpierw na samej otoczce fabularnej. Jesteśmy młodym, ambitnym i mało wiedzącym o wojaczce amerykańskim chłopakiem, który wyruszył na front I Wojny Światowej w poszukiwaniu nowych doświadczeń, kariery oraz szacunku. Zamiast spodziewanych mocnych wrażeń spotyka go piekło zgotowane przez walczące strony – wszędzie walające się trupy, mordercze walki w przyfrontowych okopach, huk artylerii, eksplozje pocisków, gazy bojowe, wszechobecna śmierć. Kiedy nasz bohater myślał, że gorzej być nie może, dopadło go piekło znacznie okropniejsze, tym razem już niekoniecznie spowodowane przez ludzi, gdyż ciężko nazywać ludźmi pojawiające się masowo zombie, dziwnie świecące zjawy oraz olbrzymy z młotami niekoniecznie służącymi do wbijania gwoździ. Nie wspominając o wampirach, mało przypominających Toma Cruise’a z dwoma wystającymi ząbkami.

Za całym zamieszaniem stoi szalony naukowiec eksperymentujący z czymś, za co brać się oczywiście nie powinien, a także wampiry właśnie, które musiały poradzić sobie z demonami, które z kolei zapragnęły z piekielnych czeluści odwiedzić nasz świat. I w tym całym wojenno-demonicznym rozgardiaszu pojawiamy się my, mając na początku tylko karabin z paroma nabojami, pistolet plus kilka zestawów budowlano-burzących zwanych potocznie dynamitem. Muszę przyznać, że już sam początek mnie trochę zawiódł. Kiedy dowiedziałem się, iż wreszcie dorwę się do gry, która zamiast klimatów z II Wojny Światowej zaserwuje nam poprzedni globalny konflikt, miałem nadzieję, że zanim spotkam istoty z piekła rodem będę choć przez chwilę mógł wziąć udział w zmaganiach toczonych ze sobą przez żołnierzy niemieckich i aliantów. I owszem, w takiej walce udział biorę, ale tylko jako widz. Szybko bowiem zostajemy ogłuszeni, poranieni, pociachani i doczołgujemy się do okopów. Potem już jesteśmy absolutnie sami i sami musimy radzić sobie najpierw z licznymi Niemcami, zaś później z ich umarłymi odpowiednikami. Szkoda, że nie wykorzystano motywu specyficznych walk z I Wojny Światowej, aby ukazać je trochę szerzej.

Obraz

Od razu widać silnik, który mogliśmy podziwiać już w Painkillerze, co jednak nie znaczy, że grafika jest przestarzała. Wręcz przeciwnie - potrafi momentami zadziwić, choć niestety oznacza to też pewne problemy. Jakie? Wymagań sprzętowych tytuł małych nie ma. Grając na całkiem dobrym sprzęcie na średnich detalach we wszystkim czułem się jakbym czasami pogrywał na Atari 65XE. Klatkowało i żabkowało na potęgę. Takie wejście w chmurę gazu, czyli „jeśli spotkam przeciwnika to dopiero po co najmniej pięciu sekundach będę mógł oddać strzał”. Byle jaki zombie ma wtedy mnóstwo czasu, żeby mnie zeżreć na kolację. Niemniej detale zostały oddane z należytą starannością, a jeśli ktoś dysponuje naprawdę mocnym komputerem będzie mógł nimi swoje oko nacieszyć. Wydaje się jednak, że osoby projektujące lokacje czasem nie miały koncepcji całościowej, bowiem poszczególne miejscówki są wtórne lub zwyczajnie nieprzemyślane.

[break/]Nie brak sytuacji, gdy walcząc z jakimś bossem znajdujemy miejsce, w którym nikt nas sięgnąć nie może, bo nie potrafi (dla złych albo umarłych facetów wejście po schodach stanowi niejednokrotnie nie lada problem). Sam klimat gry drastycznie zmienia się po zejściu z powierzchni w głąb – tu zdecydowany plus dla projektantów. Ale w tym wszystkim, choć widać kunszt i umiejętności, dalej nie brakuje niestety niedopracowania. Do szału czasem doprowadzały mnie próby przeskoczenia jakiegoś płotka, do niezłej irytacji kombinacje mające na celu dotarcie do ukrytej lokacji, a niekiepskich nerwów dostarczyło też blokowanie się bohatera na bardzo tu licznych trupach. Co prawda gra sama w sobie ma być niepohamowaną młócką, czasem jednak bywały momenty, kiedy można by odetchnąć, schować się dalej gdzieś za jakąś naturalną przeszkodą i pozdejmować paru przeciwników snajperką. Ale… czemu stojąc na lekko pochyłym terenie mój bohater powoli, acz nieubłaganie zjeżdżał w dół? Za śliskie podłoże? Łyse ogumienie w obuwiu? Takich wkurzających wpadek napotkamy w NecroVisioN sporo i psują one całokształt gry.

Obraz

Rozgrywka za to niesie kilka ciekawych rozwiązań. Pierwszym z nich są kombosy, które ciężko wyliczyć, bowiem jest ich mnóstwo. Przykładowo mamy dźgnięcie przeciwnika nożem, a następnie dobicie go strzałem w głowę. Lub najpierw postrzał, zaś potem zdjęcie go z ostrza. Same kombinacje użycia broni są też nietypowe, bo oprócz pistoletu, karabinu i innych wynalazków dostajemy także miks pukawki z takim dynamitem, drugim pistoletem, saperką, czy lampą naftową (a co, ładnie podpala przeciwników). Dzięki temu możemy jednocześnie strzelać, kopać, dźgać lub rzucać nożem – jak tylko chcemy, a im bardziej ze wszystkim mieszamy, tym więcej kombosów nam wychodzi. Zaś im więcej kombosów, tym wyższy stopień tak zwanej furii.

Pierwsze poziomy furii maja raczej niewielki wpływ na walkę w grupie wrogów, jednak im dalej tym jest ona bardziej zabójcza dla wszystkich wokół. Nie ukrywam, zbawczy wynalazek kiedy jesteśmy otoczeni chmarą wrogów łaknących tylko naszej krwi. Lub różnorakich części ciała. Innym wynalazkiem, chociaż niestety raczej chybionym, jest adrenalina, której możemy sobie w każdej chwili zaaplikować (o ile wcześniej zdołaliśmy zgromadzić jej odpowiednie ilości), a następnie użyć, co owocuje efektem znanym inaczej jako bullet time. Co z tym nie tak? Po pierwsze taki stan trwa krótko, po drugie przy „normalnej” prędkości działania tej gry czasem nie zauważałem różnicy, po trzecie zaś jakoś bardzo rzadko w czasie rozgrywki tego w ogóle użyłem. A gdyby było przydatne, z pewnością przecież korzystałbym z motywu częściej.

Obraz

No i kolejna rzecz, która mnie zawiodła, zirytowała i przez nią miałem ochotę gryźć… Ja rozumiem, że tu hordy wrogów to podstawa, ja rozumiem, że idea gry to wszechobecna rzeź niewiniątek bądź winiątek. Ale nigdy, przenigdy w dzisiejszych czasach mojego uznania nie zyska zjawisko znane pod filozoficznym terminem „nieskończone odradzanie się przeciwników”. Po prostu odrzuca mnie produkcja, gdzie z zamkniętego pomieszczenia, chałupy czy innego domku wylatują ciągle i ciągle nowe maszkary. Mogę sobie strzelać do upadłego, mogę ich zabić tabuny, ale dopóki tam nie wejdę i na miejscu nie posprzątam to będą wybiegać wciąż na nowo. Bywały nawet momenty, kiedy tacy goście pojawiali się tuż obok mnie. Nie, nie zeskoczyli do okopu, nie wygrzebali się spod ziemi - po prostu tuż przed lufą karabinu materializował się kolejny cwaniak w szwabskim hełmie. Jeśli z pokoiku 2 na 2 metry kwadratowe wyskakuje co chwila kolejnych kilku typów, kiedy ubije ich poprzedników, to ja się na coś takiego zwyczajnie nie zgadzam.

[break/]Zachowanie przeciwników też momentami bywa dość specyficzne. Naturalnym jest, że zombie idą lub biegną w naszym kierunku jak najszybciej, bowiem tylko tak mogą nas pokonać. Niemniej żywi wrogowie pod postacią niemieckich żołnierzy często mają tę sama przywarę, toteż nawet walcząc z nimi musimy być gotowi na wiele starć wręcz, a bagnet na karabinie będzie zawsze naszym najlepszym przyjacielem. No, chyba że dojdziemy do zdecydowanie najmilszej broni w tej grze - takiej drobnej, metalowej rękawicy, która sprawi że sposoby eksterminacji przeciwnika wejdą na zdecydowanie wyższy poziom…

Obraz

Na plus autorom zdecydowanie trzeba zaliczyć to, że postanowili uczłowieczyć naszego bohatera. Objawia się to częstymi komentarzami wypowiadanymi głosem aktora Tomasza Kota. To dobrze, że w tej grze nie chodzimy milczkiem i nie strzelamy sobie, jakby otaczająca rzeczywistość nie robiła na nas wrażenia, ale samo wykonanie roli… Mam mieszane odczucia. Z jednej strony Polak faktycznie brzmi jak ktoś młody, o głowie pełnej ideałów, kto nagle został rzucony w sam środek najgorszego piekła. Gorzej, że niestety powtarzalność odzywek i czasem ich nielogiczność razi. A jeszcze bardziej kłują w uszy kwestie przeciwników. Nie dość, że też wtórne do potęgi to czasem wypowiadane jakby strzelający do mnie przeciwnik prędzej miał problemy z załatwieniem swojej codziennej potrzeby w wychodku, niż z ocaleniem swojego życia na froncie. Lepiej wypada oprawa muzyczna - muzyką gra sporo nadrabia, chociaż jej brzmienie ciężko nazwać ciężkim. Prędzej bojowym.

Obraz

Na koniec wrażenia i uwagi ogólne. Z pewnością znajdzie się wielu, których ta gra zachwyci. Z pewnością wielu będzie z rozkoszą oddawać się kilkukrotnie przyjemnościom wyrzynania w pień przeciwników. Ja do tej grupy nie należę. Choć tytuł przeszedłem, raczej wątpię żebym kiedykolwiek zasiadł do niego ponownie. Momentami jest wciągająco i człowiek miał ochotę, by grać i dowiedzieć się co dalej, to jednak znudzenie przychodziło zbyt łatwo oraz zbyt często. NecroVisioN to z pewnością przykład dobrego, fachowego warsztatu plus siedlisko kilku ciekawych pomysłów i rozwiązań. Niestety siedzą tu również błędy, niedoróbki, a momentami objawia się brak grywalności. Co prawda zaraz po premierze pojawiła się łatka poprawiająca kilka mankamentów, przede wszystkim długość wczytywania poziomów oraz optymalizująca grafikę, jednak to dalej nie zmieni faktu, że gra fenomenalna nie jest i niestety nie wróżę jej pod obecną postacią wielkiego powodzenia na innych rynkach niż Polski. Ale jeszcze wszystko przed chłopakami z Gliwic i za to trzymam kciuki.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)