Mortal Kombat X, czyli stara miłość do bijatyk nie rdzewieje
Mortal Kombat X jest kontynuacją restartu całej serii z 2011 roku, która pokazała, że Ed Boon ze swoim zespołem NetherRealm Studios ciągle wie, jak się tak zwane bijatyki robi. Napędzana mocno zmodyfikowaną technologią Unreal Engine 3 produkcja nie tylko świetnie wygląda, lecz przede wszystkim oferuje fantastyczną rozrywkę dla dojrzałych graczy. Krew leje się tutaj strumieniami, a ciosy wykańczające są niekiedy po prostu obrzydliwe, ale o dziwo twórcom udało się pozostać w granicach dobrego smaku, równocześnie dając fanom to, czego się spodziewali. Zero ugrzecznień, sama brudna zabawa, a w dodatku tytuł posiada tę nieopisaną iskrę, charakterystyczną dla odsłon 2D marki przed laty. To gra dla wszystkich dorosłych, ale jeśli ktoś pamięta wyrywanie kręgosłupa Sub-Zero dawno temu, tym bardziej przypadnie mu do gustu.
21.04.2015 | aktual.: 21.04.2015 19:40
Tak jak poprzednia odsłona, MKX również oferuje bardzo ciekawą kampanię fabularną. Nieco krótszą, niemniej zaskakująco dobrze skonstruowaną. Powiedzmy sobie szczerze, że tego typu dzieło nie musiało wcale wychodzić poza znany schemat: wprowadzenie, walki z kolejnymi przeciwnikami, filmik na zakończenie. Spodziewaliście się po Mortalu dramatów rodzinnych, historii pewnej burzliwej miłości czy sensownie rozłożonego na osoby dramatu wątku politycznego? No, po wcześniejszej edycji jak najbardziej, ale ogólnie zapewne nie. W to gra się jak w dobry, interaktywny film akcji. Scenki przerywnikowe z walkami w tle pięknie wyreżyserowano, do tego dochodzą sekwencje QTE, aż w końcu postać, której losy są w danym momencie opowiadane (historia przerzuca nas w czasie na przestrzeni 25 lat) staje naprzeciw tego, kogo trzeba akurat obić. Ponieważ bohaterowie się zmieniają, przy okazji jest czas, aby zapoznać się z umiejętnościami poszczególnych zawodników. Te kilka godzin spędzonych na poznawaniu fabuły naprawdę cieszy, a poza tym odblokowuje się przy okazji bonusy, przydatne w pozostałych trybach. Ot, przyjemne z pożytecznym.
Zatrzymajmy się na moment przy aspektach okołospołecznościowych. Tytuł od razu na początku prosi o przystąpienie do jednej z dostępnych frakcji. Wszystko, co robimy później, w jakiś sposób przekłada się na wynik punktowy naszego ugrupowania, a chodzi oczywiście o światową rywalizację. Z czasem pojawiają się różne wyzwania (gra więc ciągle żyje), a wspólne sukcesy to radość dla każdego, bo oznaczają zastrzyki doświadczenia dla profilu plus pokaźny przelew kredytów. Fundusze pożytkuje się w głównej mierze w prezentowanej niczym stara produkcja RPG Krypcie. Wkraczamy w trybie FPP na rozległy obszar z różnorakimi nagrobkami, sarkofagami czy innymi uschniętymi kokonami i za cenne monety niszczymy każdy z nich, odblokowując masę bonusów. Chodzi między innymi o szkice, schematy ruchów, alternatywne stroje lub modyfikatory walk, szalenie urozmaicające starcia (np. spadające z nieba głowy, rzucane pod nogi bomby, losowo generowane portale, przechylający się stale na boki rzut na akcję). Czasem trafią się też elementy emblematu gracza, dające wymierne korzyści, w stylu większej ilości punktów doświadczenia po wygranej. Błądzenie urozmaicono pojawiającymi się czasem przeciwnikami, których zabicie daje porcję kredytów, jak również potrzebą odnalezienia takich wyjątkowych przedmiotów, umożliwiających dostęp do dalszych obszarów. Są nawet proste zagadki logiczne…
Oczywiście nigdzie nie zniknęły wielce rozpoznawalne wieże, z przeciwnikami do pokonania jeden po drugim, aż po szczyt. Doszły jednak takie reklamowane jako żywe, czyli wyzwania dostępne tylko w danej godzinie, dniu lub tygodniu. Z użyciem modyfikatorów, cały czas zmieniają się założenia rozrywki, więc zabawy jest co niemiara. Gdyby ktoś chciał podejść do treningów na spokojnie, oczywiście ma osobną salę od badania kombinacji ciosów, ale najlepiej po prostu zaprosić przed konsolę lub PC kumpla. Tak jak kiedyś, przed walką sprawdzacie sobie ciosy specjalne dla wybranych zawodników, z krwawym fatality na czele i zaczynacie taniec. Kilka dni po premierze kod sieciowy niestety nie jest w pełni stabilny, co oznacza dość długie dobieranie przeciwników, czekanie na połączenie, opóźnienia na łączach, a także okazjonalne informacje o problemach z serwerami. Dlatego polecam zaopatrzyć się czym prędzej w drugiego pada, paczkę czipsów i napoje odświeżające. Warto zwracać uwagę na areny. Wszystkie pełne są interaktywnych elementów, które można wykorzystać na swoją korzyść, więc również od wskazanej miejscówki sporo zależy.
Do wyboru jest przeszło 20 postaci, w tym sporo nowych twarzy. Naturalnie Scorpion, Sub-Zero, Kung Lao, Raiden czy Kitana musieli powrócić, ale Johhny Cage i Sonya Blade wprowadzają na scenę swą świetnie wytrenowaną córkę Cassie, Jax swoją waleczną Jacqueline, a ślepy Kenshi syna Takedę, posługującego się dwoma zwijanymi ostrzami. Wszyscy ciekawie uzupełniają zestaw, a należy też wspomnieć o rewolwerowcu Erronie Blacku, który ma kule z wypisanymi imionami przeciwników, mocarnym Kotal Khanie, zwinnej owadopodobnej D’Vorah, duecie osiłek Torr plus malutka Ferra oraz walczącym łukiem Kung Jinie. Wszyscy zawodnicy posiadają do tego trzy style walki, wybierane przed starciem, więc kombinowania jest naprawdę sporo. Jeśli macie smykałkę do bijatyk, na pewno znajdziecie coś dla siebie. Warto w tym miejscu od razu pochwalić twórców za doszlifowany system walki, nawet z opcją podglądania frame data, czyli analizowania ciosów pod kątem m.in. niebezpieczeństwa skontrowania ich przez przeciwnika. Coś dla wymiataczy, którzy dbać będą ponadto o odpowiednie wykorzystanie paska zmęczenia i od superów. Z punktu widzenia laika, w Mortal Kombat X po prostu gra się świetnie. Nigdy nie miewa się wrażenia, że wklepana kombinacja nie weszła. Z czasem zaczniecie dostrzegać drobne niuanse w ruchach wroga, przygotowującego się do rzucenia powiedzmy magicznej czaszki, na co odpowiednio zareagujecie. Świetna oprawa odgrywa ogromną rolę w całej rozgrywce.
Wszystkie postacie są doskonale animowane i w trakcie walki naprawdę można odczytać zamiary przeciwnika. Każdy cios pięknie wchodzi w ciało, czemu bliżej przyjrzycie się jednak analizując zrzuty ekranu z gry, kiedy wyraźnie widać jak kop w głowę faktycznie nią przekręca. Stroje niszczą się, brudzą, krew w plamach pozostaje na ziemi. Ujęcia rentgenowskie, występujące przy zastosowaniu super ciosów z wykorzystaniem całego paska energii, ukazujące mięśnie oraz gruchotane kości, wywołują aż ciarki na plecach (oczywiście mamy osobne modele dla mężczyzn i kobiet). W odpowiednich okolicznościach da się wykonać Brutality, a więc sekwencję roznoszącą po prostu przeciwnika w trakcie walki, ale to tradycyjne Fatality grają pierwsze skrzypce. Rozszarpywane ciała, wyrywane głowy, odcinane palce, flaki, rozpłatany mózg, który wypada na posadzkę po odcięciu twarzy… Krwawo, ale na wymioty się nie zbiera, w czym widać kunszt ekipy Boona. Do tego dochodzą wykończenia frakcyjne, ale to tylko dodatkowa opcja. Podkreślić należy świetną mimikę postaci w trybie fabularnym, przez co widać emocje, pięknie zrealizowane areny (bogate w detale oraz efekty cząsteczkowe), no i fenomenalne udźwiękowienie. Wszelkie trzaski, łupnięcia, bachnięcia oraz grzmotnięcia niosą ogromną frajdę, a w tle przygrywa do tego stylowa muzyka, pasując do legendy całego kultowego Mortala.
Nie pozostaje nic innego, tylko najnowsze dzieło NetherRealm Studios polecić. Jeżeli przymkniecie oko na mikrotransakcje, w tym opcję kupienia łatwych sekwencji Fatality, a także cały misterny plan DLC z dodatkowymi zawodnikami, strojami, a być może nawet dodatkiem fabularnym, będziecie bawić się doskonale. Mortal Kombat X bierze najlepsze elementy poprzedniej części i buduje na nich może nie taką zupełnie nową jakość, ale ponownie zdecydowanie porządny, rozrywkowy produkt. Gdyby nie problemy sieciowe, pewnie projekt dałoby się stawiać innym producentom za idealny wzór do naśladowania. Ale tak naprawdę od kiedy seria przestała być właśnie takim wzorem?