Metal Slug XX
Serii Metal Slug nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Od czasu debiutu na automatach i konsoli Neo Geo, trzon rozgrywki, jak też jej wizualizacja, niewiele się na przestrzeni lat zmieniły - wedle zasady mówiącej, by nie majstrować za dużo przy formule, która działa. "Sławetną" wersję w 3D pominę oczywiście milczeniem, bo i sami deweloperzy niechętnie o niej mówią... To szybka rozgrywka, oparta w dużej mierze na napierających zewsząd przeciwnikach, specyficzny dla marki humor oraz rozpoznawalna na pierwszy rzut oka, charakterystyczna grafika 2D wpisały przygody dzielnej paczki najemników w poczet klasyki. Co roku niemal SNK Playmore wypluwa kolejne odsłony serii - ostatnio na Xbox Live Arcade pojawiło się Metal Slug XX. Szkoda, że to nic innego, jak gra z PSP, która z kolei była portem Metal Slug 7 z Nintendo DS…
08.06.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Metal Slug bez generała Mordena? Niemożliwe, a zatem główny zły powraca triumfalnie. No, może nie tak zupełnie, bowiem już na koniec pierwszego poziomu serwujemy mu bolesne lanie. Jednak z uwagi na to, że cały wszechświat zna i wielbi tę niewątpliwie wybitną postać, tym razem na pomoc przybywają mu waleczni wojacy z innej planety (z antenkami na hełmach, coby na pewno gracz nie miał problemu z rozróżnieniem ich od tych ziemskich jednostek), ratując słynnego dowódcę z naszych rąk oraz przyrzekając mu lojalność i naturalnie dalszą pomoc. Wiąże się to oczywiście z dostarczeniem lepszego, bardziej zróżnicowanego arsenału żołnierzom, z jakimi przyjdzie nam toczyć nieograniczone ilości starć… Dobra wiadomość jest taka, że i my otrzymamy dostęp do futurystycznego uzbrojenia - między innymi strzelb rażących prądem.
Fabuła niczym w filmach klasy B, ale tak przecież powinno być - nikt nie odpala Metal Sluga, aby nacieszyć się skomplikowanymi wątkami rodem z gier RPG. Esencja to naszpikowywanie biednych wrogów nabojami, a jeśli podejdą za blisko - przyjacielskie dźgnięcie nożem. W edycji XX serwuje się nam tę przyjemność w ogromnych dawkach. Z ekranu wylewają się żołnierze, kosmici, czołgi, działa, helikoptery, roboty, a bohater strzela i skacze w tym wszystkim, starając się uniknąć niebezpieczeństwa. Przy okazji ratujemy też naturalnie charakterystycznie brodatych jeńców, którzy odwdzięczają się nam zdjęciem gatek i podrzuceniem jakiegoś użytecznego narzędzia zagłady, bądź zdobyczy punktowej (śpiące kotki na polu walki "rządzą" po dziś dzień). Tym razem dostajemy nawet listę biedaków do ocalenia w każdym z poziomów - to pomaga w odkrywaniu nowych ścieżek i „masterowaniu” wszystkiego, co możliwe.
Główną zaletą każdego Metal Sluga wydanego do tej pory był wysoki poziom trudności, jaki tytuły te nam oferowały. W najnowszej grze mamy w sumie aż trzy stopnie „wtajemniczenia”, tylko co z tego, skoro wysiłek twórców włożony w ich zróżnicowanie zniweczony został poprzez implementację opcji nieograniczonej ilości kontynuacji. Owszem, bardzo ciężko jest nie zginąć, zwłaszcza przy większej "zadymie" na ekranie (czyli w sumie cały czas), ale takie posunięcie odziera produkcję z jakiegokolwiek wyzwania… Dodatkowo Metal Slug XX oferuje tylko siedem niezbyt długich miejscówek, co za 1200 punkcików Microsoftu nie jest specjalnie zachęcające. Jasne, można narzucać sobie dodatkowe cele, w stylu uratowania wszystkich jeńców, bądź zaliczenia gry bez wrzucania żetonu, jednak ogromnie boli fakt, że to autorzy powinni podtrzymać pewną tradycję, wedle której pokonanie ostatniego bossa było potem naprawdę tematem do przechwałek.
[break/]Pozycji w oczach nie ratuje zbytnio również dość duży wybór postaci (6 sztuk), choć miło, iż różnią się one nieco umiejętnościami dodatkowymi – mogą mieć większą odporność na obrażenia, podrasowaną moc podstawowego karabinu czy tam specjalny atak z bliska. Bohaterów da się zmieniać w trakcie trwania rozgrywki, po każdej śmierci, co pozwala dostosować się trochę do trudnych sytuacji, akcji toczącej się akurat na ekranie. Pozytywną opcją tytułu jest natomiast tryb współpracy (można szarpać zarówno online, jak też "kanapowo"), który po prostu musiał działać bez zarzutów. Dziwi jedynie fakt, że osiągnięcia za skończenie poszczególnych poziomów, zdobyć można wyłącznie w trybie dla samotnika... Ale mimo to grupowa rozwałka wszystkiego, co się rusza, wypada po prostu znakomicie. Zwielokrotniona siła rażenia bardzo się w grze przydaje, bowiem zwiększa szanse na uniknięcie śmierci... no, o jakieś 5 procent.
Interesującym pomysłem jest umieszczenie w XX tak zwanej Combat School, czyli „metal szlugowej” szkoły, oferującej graczowi ponad 70 różnych wyzwań do zaliczenia. I chociaż większość z nich opiera się tak naprawdę na elementach znanych z głównej kampanii, ich przejście daje sporą satysfakcję. To tutaj kryje się dopiero prawdziwa trudność tego tytułu – trzeba między innymi zaliczyć wybrany fragment gry w określonym, "wyżyłowanym" do granic możliwości czasie, czy też bez zgonu. Aby to osiągnąć, popisać się należy sporą zręcznością i refleksem. Tymczasem sterowanie kuleje - nie wiem, kto je projektował, lecz najwyraźniej nie miał nigdy do czynienia z padem do Xboksa 360. Zarówno na strzałkach, jak i przy użyciu gałki, postać często robi nie to, czego od niej oczekujemy. A strzelanie w złą stronę jest tutaj przecież zabójcze…
Wreszcie grafika... Cóż, od czasu wersji na PSP niewiele się zmieniło. Co prawda oprawa nadal jest specyficzna dla całej serii Metal Slug (i to akurat dobrze) – mamy dziwaczne czasem projekty poziomów, rysunkowe mini-postaci czy też czołgi konstruowane chyba przez jakiegoś naprawdę szalonego naukowca, co doskonale wpasowuje się w atmosferę zabawy, ale deweloperzy nie zrobili niczego, by podciągnąć grafikę do standardów ery HD. Nie dość, że wzrokowo trzeba użerać się z wszechobecnymi pikselami oraz rozmazanym, niewyraźnym tłem, to jeszcze sama gra rozciągnięta do panoramki prezentuje się dziwnie i po prostu brzydko. Dobrze, iż dźwięk wypada w sumie bez zarzutu, z tradycyjnymi efektami zachowanymi w całości (tak, jest nawet kultowe "Thank you!").
Podsumowując - odchudzenie wirtualnego portfela o równowartość 15 dolarów (1200 MSP) to w przypadku Metal Slug XX gruba przesada, nawet gdy jesteście prawdziwymi fanami serii. Jedno przejście gry daje nam około 40 minut, do maksymalnie godziny zabawy, a potem niespecjalnie chce się do poszczególnych poziomów wracać, chyba że w trybie współpracy (choć to również jest raczej jednorazowa przygoda). Polecałabym poczekać na jakąś promocję obejmującą ten tytuł, bo za taką cenę na Xbox Live Arcade znaleźć można kilka prawdziwych perełek. Zabawa ogólnie nie jest zła, ale za krótko, za mało, za brzydko…