Mass Effect 2
Niestety coraz rzadziej na rynek trafiają tytuły, które potrafią autentycznie obudzić w graczu jakieś emocje. Prawdę mówiąc, w moim osobistym przypadku przykłady takich dzieł są raptem dwa. Jeden to siódma odsłona Final Fantasy - do dziś pamiętam, jak mocno zareagowałem na śmierć mojej ulubionej towarzyszki. Śmieszne? Czemu, w końcu gry to silne medium, które przerosło już filmy i plasuje się zaraz za książkami. Wykreowane przez twórców postacie, w jakie się wcielamy, sprawiają, że się z nimi identyfikujemy, zaś te poboczne mają coś, dzięki czemu faktycznie nam na nich zależy. Tytuł drugi? Mass Effect, które podobnie jak dzieło niegdysiejszego Squaresoftu sprawiło, że czułem się odpowiedzialny za fikcyjnych bohaterów. Czy kontynuacja niesie podobne emocje? Och, ależ jak najbardziej.
03.02.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:50
Mam w zwyczaju zaczynać recenzje kolejnych tytułów od naświetlenia czytelnikowi fragmentu ich fabuły, aczkolwiek w przypadku Mass Effect 2 muszę zrobić wyjątek. To dlatego, iż pierwsze chwile z dziełem BioWare to dla gracza mającego za sobą wydarzenia z "jedynki", niezwykły, zaskakujący spektakl. Już na wstępie bombardują nas nie tylko niesamowite efekty wizualne, ale również doznania (zlepionych w końcu raptem z linijek kodu) bohaterów. Dramat podległej nam załogi, z którą spędziliśmy przecież te bite kilkadziesiąt godzin w Mass Effect, z miejsca nakręca na chęć poznania dalszej części tej fascynującej i mrocznej historii. Początkowy spokój niszczy strach przed nieznanym, zaś całość zamyka bezradność... Na szczęście trzymająca nas przez zaledwie kilka chwil.
Jak obiecywali twórcy, do kontynuacji da się zaimportować pieczołowicie stworzonego "własnego" Sheparda z pierwowzoru, lecz jeżeli myślicie, że nagle zaczniecie przygodę z napakowanym bohaterem na 60 poziomie i z uzbrojeniem Widm, to się grubo mylicie. Jedyne, co jest brane pod uwagę w przypadku starej postaci, to jej wygląd oraz decyzje, jakie zostały podjęte przez nas podczas gry. Tutaj brawa dla deweloperów, gdyż przemierzając galaktykę nieraz odczujemy konsekwencje poszczególnych wyborów z przeszłości, przez co jeszcze mocniej wczujemy się w fikcyjny świat - odcisnęliśmy na nim swoje piętno. Po zatwierdzeniu wyglądu tradycyjnie wybierzemy klasę swojego bohatera, nawet jeżeli ten zaimportowany już ją posiadał. Tu bez większych zmian - mamy adepta, żołnierza, inżyniera, szpiega, szturmowca czy strażnika. Każda z nich dostaje przypisane sobie specjalne umiejętności, przez co jedną gra się nieco inaczej od pozostałych. Na szczęście wybór jest spory, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Wypada od razu napisać słów kilka o dostępnych nam mocach. Przede wszystkim studio wzięło pod lupę zdolności poszczególnych dotychczasowych klas i zdecydowało się lekko je zmodyfikować. Pojawiło się między innymi zamrażanie, pancerz technologiczny i biotyczne przyciąganie, podczas gdy mniej istotne umiejętności z Mass Effect zostały całkowicie wyrzucone lub też zmodyfikowane. Weźmy na to, decydując się na żołnierza dostajemy opcję zmiany amunicji do broni z poziomu zdolności, co jest znacznie szybsze od mozolnego skakania po menu i ręcznego modyfikowania. Całość ma zapewne na celu sprawić, aby gracz skupił się na tym, co dzieje się na ekranie, a nie tracił mnóstwa czasu na skanowaniu wypchanych po brzegi statystykami tabelek. Dla mnie jest to wygodne, lecz jestem pewien, że będzie to kolejny argument przeciwników, którzy wytkną Mass Effect 2, iż nie jest to tak naprawdę gra z gatunku RPG.
[break/]Z miejsca da się odczuć, że BioWare postawiło na akcję, upraszczając ostro i tak dotąd nieliczne elementy znane z produkcji Role Play. Czy to źle, czy dobrze - każdy oceni sam. Prawdę mówiąc, jest kilka przypadków tu i ówdzie, gdzie np. brakuje jakiejś konkretnej rozpiski właściwości danego przedmiotu, niemniej można się do tego przyzwyczaić. Ze swojej strony dodam, że o ile mogę przełknąć brak klasycznych dla gatunku motywów, to zastąpienie przegrzewającej się broni zbieraniem do niej amunicji jest zwyczajnie głupie. Każda z pukawek ma określoną ilość pocisków, a gdy dojdzie ona do zera Shepard musi giwerę przeładować. Na domiar złego arsenał użyty w danej misji da się zmieniać jedynie na pokładzie statku, bądź też w nielicznych lokacjach w czasie wykonywania misji - a nie, jak wcześniej, w dowolnej chwili. Psuje to zabawę, ale na szczęście sama historia jest tak wciągająca, że te, jak i inne wpadki w ME2 po prostu ignorujemy.
Powraca system rozmów, który doskonale w pierwszej części wrzucały gracza w wir wydarzeń kosmicznej sagi. W kontynuacji został on jeszcze bardziej udoskonalony. W dalszym ciągu wszelkie decyzje są podejmowane przez wybranie odpowiedniej opcji z przejrzystego menu, jednak sterowany przez nas komandor w każdej chwili może przerwać dialog wykonując jakąś czynność. Konsekwencje zależeć będą w dużej mierze od karmy Sheparda. Mamy dodatkowe scenki - żeby wykonać taką akcję wystarczy bacznie obserwować dolny róg ekranu, gdzie pojawi się odpowiednia ikonka. W konsekwencji przykładowo brutalne wyrzucimy kogoś przez okno, bądź też przerwiemy nic nie wnoszący do dyskusji monologu przedstawiciela rasy Salarian. W dalszym ciągu dobrze poprowadzona rozmowa potrafi otworzyć nam nowe opcje dialogu, tudzież załatwić zniżkę u sprzedawcy.
Jak już przy zakupach jesteśmy, to tutaj bez większych zmian. W dużej mierze nowe pukawki, czy elementy uzbrojenia, nabędziemy nie w sklepach, a na pokładzie Normandii. To za sprawą nowego członka załogi – profesora Mordina, który prowadzi badania nad ulepszeniami. Te z kolei wspomożemy zarówno finansowo, jak i zbierając odpowiednie surowce na pobliskich planetach. W tym miejscu machamy na pożegnanie długim podróżom w Mako, witamy zaś skanowanie ciał niebieskich. Rzecz polega głównie na przeczesywaniu planety w poszukiwaniu złóż surowców, a gdy skaner natrafi na interesujące nas miejsce wysyła tam sondę. Banalne. Przy czym brak sześciokołowca nie oznacza, że nie wylądujemy już na żadnej planecie. Niejednokrotnie radar wykryje nam jakąś anomalię, którą zbadamy tylko i wyłącznie z powierzchni. Nowe mini gry zastąpiły też dobrze znane włamywanie się do komputerów oraz schowków. Zabawa opiera się albo na łączeniu odpowiednich symboli w pary, albo szukaniu konkretnej sekwencji kodu. Ten element nie wymaga już obytego z technologią lub elektroniką bohatera.
Skoro wspomniałem o Mordinie, tak wypada przedstawić też kilku innych członków naszej załogi. Turiańskiego agenta Garrusa już znamy, podobnie jak pilotującego Normandię Jokera oraz Quariankę Tali. Dorzucę do tej listy poboczną postać pani doktor Chakwas, z którą możemy się nawet napić i powspominać dawne czasy. Na pokładzie cały czas towarzyszyć nam będzie EDI, czyli tutejszy komputer, który wyjaśni nam co do czego służy i zwróci uwagę, jeżeli pomylimy toalety. Nie mogło też zabraknąć brutalnego przedstawiciela rasy Krogan – Grunta oraz kozackiego "gadziego" zabójcy Thane’a, czy wytatuowanej Obiekt Zero. Naturalnie sojuszników jest znacznie więcej, ale wspomnę jeszcze tylko o jedynym, który pojawił się na pierwszym zapowiadającym Mass Effect 2 filmiku. Mowa tu o Legionie, czyli mającym świra na punkcie komandora Sheparda gethcie. Syntetyk chyba najbardziej mi się spodobał z całego zespołu, a to za sprawą tego, że to przecież do jego pobratymców strzelaliśmy w pierwowzorze. Jak sami widzicie nowych twarzy jest od zatrzęsienia, a każdy bohatera ma nam coś do powiedzenia. Historie poszczególnych postaci warto poznać, gdyż są niesamowicie fascynujące.
[break/]Na osobny akapit zasługują ukazywane w Mass Effect 2 emocje. W żadnej innej grze, nawet w nadchodzącym Heavy Rain od Quantic Dream, nie wydaje mi się, abyśmy znaleźli taki bogaty wachlarz odczuć cyfrowych postaci. Mimika twarzy zrobiona jest genialnie, zaś z oczu poszczególnych napotkanych bohaterów niemal da się wyczytać, jakimi w istocie są ludźmi oraz jakie mają do nas nastawienie. To, jak reaguje świat na nasze decyzje jest niespotykane i trudno nie przyznać, że gdy zasiada się do gry to autentycznie wchodzimy w to całe uniwersum. Obcowanie z piękną Mirandą, czy też odkrywanie tej delikatnej strony Obiektu Zero, są iście mistrzowskie. Czysty zachwyt. To teraz co? Czas na kubeł zimnej wody moi mili.
Na pierwszy "odstrzał" idą naprawdę bardzo długie czasy ładowania się poszczególnych lokacji. Fakt, wind już nie uświadczymy, ale latające na ekranie dynamicznie zmieniające się wykresy i rysunki techniczne spodobają się Wam tylko na początku - potem zaczynają mocno powiewać nudą. Ponadto przy przemierzaniu większych map gra będzie jeszcze potrzebowała chwili przerwy na doładowanie reszty modeli. Co się tyczy tekstur, to istotnie już się nie wczytują w tle, lecz ich jakość w niektórych miejscach pozostawia sporo do życzenia. Te niedoróbki mocno widać szczególnie na zbliżeniach, gdzie elementy tła czy też twarz choćby takiego elkoriańskiego sprzedawcy razi wielkimi jak pięść pikselami. W Mass Effect 2 drażni także brak wyraźnej mapy, a jak już jest, to nie można z niej nic wyczytać. Lokacje są liniowe, lecz gdy wchodzimy do pomieszczenia z kilkoma poziomami to na mapie się nie odnajdziemy. Na domiar złego nie można nawet postawić na niej jakiegoś punktu docelowego. Aha - podczas całej historii przyjdzie nam dwukrotnie podmienić płytki w napędzie (są 2 DVD).
Od dawna trąbi się, że dostajemy polską wersję produktu (wyłącznie!) i powiem tak - jeżeli Drogi Czytelniku ogrywałeś inne zlokalizowane ostatnio dzieło od BioWare, czyli Dragon Age: Początek, to doświadczysz dziwnego deja vu. Duża część polskiej obsady drugiego "efektu masy" składa się z tych samych aktorów. Naturalnie nie mówię tu o gwiazdach pokroju Maleńczuka, czy Sonii Bohosiewicz, którzy swoja drogą wypadają nieźle, ale czy wydawca - Electronic Arts nie ma telefonu do innych artystów? Dobrze spisuje się Łukasz Nowicki, który dysponuje naprawdę mocnym, męskim głosem, ale już Mirosław Zbrojewicz kompletnie mi nie pasuje do roli Człowieka Iluzji. Dobija też mocno fakt, że dubbing kwestiami dostosowany został jedynie pod męskiego Sheparda. Niestety często żałuje się, że użytkownicy konsol nie dostali możliwości grania w kinową wersję gry, z oryginalnymi głosami (na PC sytuacja zresztą wygląda podobnie). Minus.
Mass Effect 2 dla wielu będzie bezapelacyjnie kandydatem do miana gry roku 2010, nawet zważywszy na fakt, że gra ukazała się raptem pod koniec stycznia. Bo mimo kilku wpadek (odłóżmy już na bok kwestię lokalizacji tytułu) BioWare odwaliło kawał dobrej roboty. Historia jest mroczna, dojrzała i bardzo wciągająca - czyli dokładnie taka, jaka powinna być w drugiej części każdej trylogii. Fanów uniwersum komandora Sheparda i spółki ucieszy duża interakcja z członkami załogi oraz nieustanna próba sprawienia, by nam zaufali. Do tego ten mocny wstęp, który wywoła u każdego niemały opad szczęki. Fakt, Mass Effect 2 raz jeszcze został "okradziony" z kilku istotnych elementów RPG, lecz dynamiczny scenariusz wprost wymaga skupienia się na akcji, a nie na tabelkach. Czy w "trójce" to powróci, czy dostaniemy już w prostej linii strzelankę? Czas pokaże.