Komu rośnie, komu spada?
Testowany od końca lutego, a wprowadzony na dobre 1 marca ekran wyboru przeglądarki jest przyczyną niemałej ekscytacji nie tylko producentów tak zwanych alternatywnych przeglądarek, ale także mediów na całym świecie. Wszyscy wydają się tryumfować ogłaszając, że pojawienie się ekranu wyboru spowodowało znaczące zwiększenie zainteresowania innymi niż Internet Explorer przeglądarkami, a produkt Microsoftu z dnia na dzień traci popularność. Dość szybko, jak na trzy tygodnie... Ale czy faktycznie?
22.03.2010 | aktual.: 22.03.2010 21:27
Ekran wyboru przeglądarki od 1 marca pojawia się wszystkim użytkownikom systemów Windows XP i nowszych, których domyślną przeglądarką jest Internet Explorer (trzeba wcześniej pobrać zalecaną aktualizację przez Windows Update). Ekran ten pojawia się także po pierwszym uruchomieniu systemu na nowym komputerze. Dlaczego w ogóle takie rozwiązanie wprowadzono? Miała to być odpowiedź na następujący problem: wielu użytkowników nie wie, że są inne przeglądarki, wielu nie rozróżnia nawet Internetu i Internet Explorera. Teraz jednak nareszcie wszyscy mają wolny wybór (przedtem go najwyraźniej nie mieli) i nie są skazani na przeglądarkę monopolisty.
Skąd powszechne przekonanie, że efekty są tak rewelacyjne, że ekran wyboru okazał się wielkim sukcesem? Takie informacje podają jego zwolennicy, czyli producenci przeglądarek (poza Microsoftem, który oczywiście ostrożnie w całej sprawie nie zabiera głosu i w sumie słusznie). Prym w wychwalaniu ekranu wyboru wiedze sprawca całego zamieszania, Opera Software, która opublikowała porażające statystyki już 3 marca, a więc trzeciego dnia funkcjonowania ekranu wyboru. Okazuje się, że liczba pobrań Opery w Europie potroiła się. W kolejnych dniach atmosfera była systematycznie podgrzewana, żeby przypadkiem nikt o sprawie nie zapomniał. Norweska firma kilka dni temu przedstawiła jeszcze bardziej zdumiewające dane – w Wielkiej Brytanii liczba pobrań wzrosła o 85%, a w otwierającej ranking Polsce Operę pobierano aż 328% częściej. Nie będę już wymieniał innych producentów, ale raczej wszyscy demonstrowali swoje zadowolenie. Wyjątkiem są producenci przeglądarek z „drugiego planu”, czyli ci, którzy widoczni są dopiero po przewinięciu okna, ale to chyba nikogo nie dziwi.
10 marca pokusiłem się na łamach naszego działu Aktualności o małą analizę, zastrzegając jednak, że jej zasadność jest niewielka biorąc pod uwagę krótki okres czasu od wprowadzenia ekranu wyboru. Już wtedy bowiem hurraoptymizm Opery i innych producentów trochę mnie drażnił. Za źródło danych o popularności przeglądarek w Europie posłużyła mi firma StatCounter, która w czasie niemalże rzeczywistym publikuje dane o przeglądarkach użytkowników odwiedzających uczestniczące w badaniu witryny. Jakie były rezultaty tej minianalizy, możecie przeczytać – podsumuję tylko, że nie dało się zauważyć jakiejkolwiek zmiany porównując statystyki z ostatnich dni lutego i połowy marca. Mimo tego, jak już pisałem, Opera i inni producenci starannie dbali o to, by wszyscy zostali przekonani, że oskarżenie Microsoftu przed Komisją Europejską, dwuletnia batalia prawników i wreszcie wprowadzenie ekranu wyboru nie tylko było słuszne i potrzebne, ale także przyniosło właściwy skutek. Dziennikarze natomiast bezmyślnie przepisywali statystyki z prasówek i wszyscy byli szczęśliwi.
Ile można tak nakręcać zabawkę, zanim się nie znudzi? Okazuje się, że długo – punkt kulminacyjny przyszedł chyba jednak dzisiaj wraz z informacją, że Internet Explorer po prostu traci rynek. Do zabawy dał się wciągnąć Reuters, a więc można rzec, poważna i w zasadzie niezależna instytucja. Z zainteresowaniem przeczytałem newsa i dowiedziałem się, że w ujęciu miesięcznym w marcu we Francji popularność Internet Explorera spadła o 2,5 punktu procentowego, w Wielkiej Brytanii o 1, a we Włoszech o 1,3. Bardzo się ucieszyłem z tego, że źródłem statystyk jest StatCounter. Sprawdźmy więc, jak teraz wyglądają statystyki, na które patrzyłem niecałe dwa tygodnie temu. Otwieram stronę, a tam... w zasadzie to samo. Standardowe wahania i brak tendencji. Jedyne, co da się z tych wykresów odczytać, to że Internet Explorer traci w weekendy, kiedy ludzie przenoszą się z pracy do domu (a tam czeka na nich Firefox) i wszystko odzyskuje w poniedziałek. Jakiejkolwiek długofalowej tendencji brak nawet dla wymienionych krajów – Francji, Wielkiej Brytanii, Włoszech. Dopiero gdy otworzyłem widok miesięczny dla Francji pojąłem, skąd wzięły się te liczby. Rozumiem, statystyki dzienne dają inny obraz niż miesięczne – jasna sprawa. Przełączyłem więc na miesięczne dane dla Europy i trochę zwątpiłem – Internet Explorer faktycznie stracił... 0,02 punktu procentowego.
Najważniejsze jednak, że czytelnicy Reutersa (czyli miliony czytelników różnorakich serwisów internetowych, potencjalnie także gazet i widzowie telewizji) dowiedzieli się, że ekran wyboru odniósł sukces i już w połowie marca wiemy, że w marcu Internet Explorer w ujęciu miesiąc do miesiąca stracił od 1 do 3 punktów procentowych. Gdyby badanie robiła Opera, to chyba już w ogóle by nie istniał...