Just Cause 2
Just Cause to jedna z moich ulubionych pozycji z pierwszego Xboksa, bo nie tylko tytuł prezentował się na swoje czasy świetnie, ale też oddawał graczowi do dyspozycji naprawdę wiele swobody. Jak się później okazało, wersja na nowszą konsolę Microsoftu zjadała oczywiście tamtą na śniadanie, niemniej wyraźniejsze stało się tu również małe zróżnicowanie misji, schematy w projektach lokacji oraz szybko wkradająca się pewna monotonia rozgrywki. Gra odniosła niemniej tak duży sukces na przestrzeni różnorakich platform sprzętowych, że rozpoczęły się wkrótce prace nad pełnoprawną kontynuacją. Było niewątpliwie co poprawiać. Jak ostatecznie twórcy poradzili sobie z ulepszeniem i tak całkiem nieźle działającej formuły?
09.04.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Nie trzeba znać historii z pierwowzoru, żeby się dobrze w Just Cause 2 bawić, bowiem nowa przygoda jest od niej zwyczajnie oderwana. Terenem naszych działań stają się wysepki państewka o nazwie Panau. Wcielamy się w Rico Rodrigueza, dalej pracującego dla pewnej rządowej Agencji, który ma tu dwa zadania. Główne to dorwać swego byłego przełożonego Toma Sheldona, bo wydaje się, że przeszedł on na „ciemną stronę mocy”, w następnej kolejności musimy zaś wybadać czemu obecny prezydent kraju, niejaki Baby Panay, zerwał kontakty z Amerykanami. Fabuła generalnie jest dosyć oklepana, aczkolwiek zdarza się kilka miło zaskakujących zwrotów akcji – taka misja finałowa niejednemu ze zdziwienia postawi włosy dęba, bo jest bardzo „odlotowo”. Pojawią się też nawiązania do aktualnych wydarzeń politycznych, w tym wojny w Iraku.
Po włożeniu płytki do napędu od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę, aby się w niej niemal nie utopić... Teren naszych działań ma około 400 mil kwadratowych! Każdy pozostawiony sam sobie na takim obszarze ma prawo czuć się przytłoczony, szczególnie, że nie od razu nauczy się w nim umiejętnie poruszać. Z początku biega się jak kot z pęcherzem, ogólnie wiedząc, że trzeba tam zebrać jakieś powiedzmy ważne dane, ale nie za bardzo zdając sobie sprawę, jak się do zadania dobrać, czym dostać się na miejsce. I można się autentycznie do Just Cause 2 zniechęcić. Ogranie przychodzi dopiero po czasie - łapiemy od nowa mechanikę zabawy, uczymy się strzelać i zmieniać broń na tę porzuconą przez przeciwników, przejmować pojazdy, skakać na spadochronie, korzystać z pomocy niemal zawsze dostępnego przewoźnika…
[break/]Osią zabawy stało się używanie linki z hakiem. Ma ona wiele zastosowań, od dosłownie zaczepnych (łapiemy przeciwnika i przyciągamy do siebie, co przy wrogu np. na dachu oznacza bolesny upadek plus jego natychmiastowy zgon), po defensywne („wpięcie” się w pojazd, dociągnięcie, wskoczenie za kółko, szybka ucieczka), ale przede wszystkim to nasze główne źródło transportu, z którego należy szybko nauczyć się robić użytek. Zamiast szukać w okolicy auta, celujemy w ziemię i z takiego „rozpędu” otwieramy spadochron – wynosi nas z impetem w górę. Czepiając się dalej to drzew, to zboczy, śmigamy sobie lekko ponad terenem do miejsca docelowego. Naturalnie w przypadku misji po drugiej stronie mapy nie zastąpi to helikoptera czy samolotu, niemniej na krótsze dystanse jest nieocenione. I nieraz uratuje nam życie, także przy spadku z dużej wysokości – ot, celujemy w ziemię niemal przy samym uderzeniu o „glebę”, by po chwili normalnie stanąć na nogach. Tak, nielogiczne - ale to w końcu gra wideo...
Ważne jest sianie zamętu w niestabilnym politycznie Panau, co sprowadza się w gruncie rzeczy do wysadzania obiektów oznaczonych charakterystyczną białą gwiazdą, ewentualnie niszczenia posągów obecnie panującego dyktatora. Każda akcja dywersyjna przynosi efekt w postaci punktów chaosu, a uzbierawszy ich odpowiednią ilość odblokowujemy kolejne misje do wykonania dla trzech ugrupowań, z którymi przyjdzie nam tu współpracować. Wypełnianie tych z kolei umożliwi pchnięcie dalej samego głównego wątku, bo na mapie pojawią się misje dla Agencji. Będziemy parać się głównie zabójstwami oraz demolką określonych miejscówek, z małą domieszką ochrony nielicznych osób, czy odzyskiwaniem różnorakich przedmiotów lub danych (nie chcecie wiedzieć, gdzie jeden torturowany agent upchnął PDA) – ogólnie na nudę nie przyjdzie nikomu narzekać, chociaż to misje fabularne niewątpliwie stanowią te najciekawsze.
W Panau jest ponad 350 miejscówek – wiosek, portów, lotnisk czy baz wojskowych. Ważne jest odkrywanie poszczególnych z nich, bo do raz odwiedzonej lokacji można potem niemal błyskawicznie przetransportować się, korzystając z usług powietrznego przewoźnika na wezwanie. On również dostarczy nam na miejsce akcji potrzebny sprzęt (bronie i pojazdy), jak też umożliwi usprawnienie wszelkich zabawek. W terenie znajdujemy skrzynie z częściami mechanicznymi czy elementami uzbrojenia, które do tego celu służą, a ponadto zasoby gotówki oraz fragmenty pancerza (te przyczyniają się do zwiększenia żywotności Rico). Nie pytajcie ile wszystkiego jest do zebrania – grunt, że da się paczuszki odnaleźć patrząc po sile wskaźnika przy ekraniku mini mapy. Do tego dochodzą jednak nieoznaczone „znajdźki” poszczególnych frakcji (po 100 na ugrupowanie), poukrywani pułkownicy do wybicia, spora liczba wież wodnych, cystern i tym podobnych do rozwalenia…
[break/]Ostatecznie pierwsze przejście Just Cause 2 zajęło mi ponad 18 godzin, przy czym miałem raptem 26 procent „kompletności” gry – i z kolejnych 20 pewnie zabierze mi nieodparta chęć zrobienia w tym świecie wszystkiego, co się da… Do dalszej zabawy zachęca nie tylko własna ambicja oraz chęć zgarnięcia kompletu punktów z Osiągnięć, lecz także wiele ciekawych, po części skrzętnie ukrytych miejscówek i nawiązań. O wyspie z serialu LOST chyba już wszyscy wiedzą, ale nie każdy zapewne orientuje się jeszcze, gdzie na brzeg wyrzuciło wielkiego wieloryba, czy na jakiej wysokości znajduje się Mile High Club – olbrzymi sterowiec, powietrzna „Ibiza”, miejsce zabaw oraz wielu uciech wielbicieli podniebnych harców.
Gra, pomimo tak ogromnego obszaru działań, nie chce chrupnąć nawet na momencik i jest to niewątpliwie zasługą optymalizacji PATHengine, na którym hula tytuł, jak również systemu dobierania szczegółowości obiektów w zależności od naszej odległości od nich. Jasne, czasem coś nieoczekiwanie wskoczy nam niemal przed nosem (przykładowo podlatując szybko samolotem do platformy wiertniczej nagle helikopter pojawi się sam na lądowisku), lecz to zupełnie nie psuje frajdy z zabawy. Cieszy przywiązanie do detali – ubranie Rico pokryje się śniegiem w górach, w morzu zaś przesiąknie wodą, a auta ładnie wginają się, kiedy po nich „poskakać”. Choć już poza scenkami przerywnikowymi przy dialogach postacie nie poruszają ustami… Przeciwnicy dzielą się na kilka rodzajów i generalnie głupi nie są. Potrafią schować się, obejść nas dookoła, zdjąć z odległości. Technicznie jest naprawdę nieźle. A dla tych ciepłych zachodów słońca (jest zmiana pory dnia oraz różne warunki pogodowe) warto wręcz zakupić większy telewizor… Muzyka uderza w tony "kolumbijskie" i udanie towarzyszy akcji.
Just Cause 2 to dopracowany produkt. W żadnym razie nie rewolucyjny i mający swoje wady, niemniej fanom otwartych światów śmiganie po Panau wygryzie z życiorysu kilkanaście bitych godzin. Z początku może przerazić oddana nam wolność, lekko zirytować bardzo wybaczający błędy system autonamierzania na wrogów i ogólnie sterowanie, czasem przeciwnik strzeli do nas też przez ścianę – ale wszystko się spokojnie wybacza. Jeśli o dawaną nam frajdę chodzi, Rico zrobił wyraźne postępy, bo gra przede wszystkim nie jest monotonna. Oskara za fabułę tytuł nie dostanie, lecz historia, jako tło dla demolki, zwyczajnie spełnia swoje zadanie. Do wyzbierania i rozwalenia jest multum rzeczy, dochodzi też kombinowanie z podczepianiem linką obiektów (oraz wrogów) do elementów otoczenia, kiedy zaczynamy myśleć nieszablonowo, są porozrzucane na mapie wyzwania… Szkoda, że multi brak, ale poza tym to dobrze wydane pieniądze.