Inversion
Założę się, że gdyby spytać grupkę przypadkowych graczy, czy wiedzą, co to jest Inversion, spora liczba z nich w ogóle nie skojarzyłaby produkcji wydawanej przez Namco Bandai. Powstające kilka dobrych lat dzieło Saber Interactive nie było praktycznie promowane, a po ujawnieniu garści informacji o projekcie te kilkanaście miesięcy temu słuch o nim niemal zaginął. Komuś wyraźnie zabrakło wiary w tytuł, a szkoda. Okazuje się, iż mamy do czynienia z niezłej jakości strzelanką, z kilkoma ciekawymi patentami związanymi z grawitacją, fantastycznymi miejscami poziomami plus całkiem wciągającą, chociaż mocno (niemniej chyba specjalnie) niedopowiedzianą fabułą.
20.07.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45
W fikcyjnym mieście Vanguard dwóch policjantów robi sobie przerwę w obowiązkach. David Russel zmierza do domu, by swojej córeczce dać wcześniej prezent z okazji urodzin, jego partner Leo Delgado z braku innych zajęć pakuje się z nim do służbowej bryki. Nie docierają na miejsce. Metropolia zostaje zaatakowana przez futurystycznych barbarzyńców nazywających siebie Lutadorami. Nie wiadomo skąd przybyli, ani w jaki sposób potrafią manipulować przyciąganiem ziemskim, lecz wszystko dookoła wkrótce zamienia się w ruinę. Bohaterowie trafiają do niewoli, skąd będą musieli uciec, aby spróbować odnaleźć bliskich, no i oczywiście dowiedzieć się, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Gra wypełniona jest scenkami przerywnikowymi dopowiadającymi historię, czasem też pochodzimy zwyczajnie po lokacjach, by na spokojnie chłonąć atmosferę.
Przede wszystkim nastawcie się jednak na walkę z wrogiem. Produkcja, która wyglądała na prosty klon Gears of War, potrafi zaskoczyć wieloma rozwiązaniami. Same giwery to w zasadzie przedstawiciele standardowych rodzajów uzbrojenia, wariacje na temat karabinu, snajperki, wyrzutni rakiet czy miotacza ognia (w tym przypadku lawy). Zabawę podkręca jednak tak zwany Gravlink, urządzenie do manipulowania grawitacją, wzmacniane w trakcie przygody dzięki zdobywanym modułom. W podstawowym trybie posyła we wskazane miejsce wiązkę niebieskiej energii, sprawiając, że na małym obszarze wszystko zacznie lewitować, ewentualnie potem przyciąga obiekty do łapy i odrzuca – włącznie z wrakami aut oraz (jeszcze) żywymi nieprzyjaciółmi. Da się przy tym pokombinować. Chcemy uzyskać kulę ognia? Wyciągnijmy ją ze strumienia przepływającej nieopodal magmy. Albo użyjmy unoszącego się obok nas paliwa. Proste.
Przestawienie sprzętu na funkcję czerwoną zwiększa z kolei ciężkość obiektów. Mniejsi przeciwnicy zazwyczaj od razu giną, rozgnieceni jak mrówki, większych unieruchamiamy na tyle długo, żeby szybko ich wykończyć. Warto szukać zawieszonych w powietrzu rzeczy, typu przytrzymywanych łańcuchami kontenerów, bo czasem zrzucając je na głowy Lutadorów unikamy długiego i ciężkiego starcia. Nieodzowna w późniejszych misjach, jak również potyczkach z bossami, jest też opcja wytworzenia osobistego pola siłowego. Zawsze to kilka kulek więcej do przyjęcia na klatę, zanim ktoś ostatecznie pośle nas do piachu. Szefowie pojawiają się regularnie, niekiedy kilkukrotnie powtarzają, ale to absolutnie nie przeszkadza. Każda taka walka zapada w pamięć, przywodząc przy okazji na myśl ciężkie boje ze starych, dobrych, konsolowych produkcji sprzed lat.
[break/]Aż dziwnie za dobrze wypada chowanie się za osłonami. Nie zdarza się przypadkowo do czegoś „przykleić”, postać swobodnie porusza się między załomami, sprawnie przeskakuje w bezpieczniejsze miejsce i na nowo chowa głowę. Okazjonalnie napotkamy strefy zmniejszonej grawitacji, w których odbijamy się od gruzu, lecąc w sumie z miejsca na miejsce, a równocześnie oczywiście tocząc boje z fruwającymi agresorami. Naprawdę ciekawe urozmaicenie zabawy, w dodatku pięknie zrealizowane graficznie. Co nieczęste w grach, pochwalić należy ponadto naszego towarzysza Leo. Sztuczna inteligencja świetnie radzi sobie w warunkach bojowych, kompan nie stoi jak kołek, używa Gravlinka, aktywnie prowadzi ogień, nieczęsto ginie. Nabieramy do niego sympatii, która apogeum osiąga w zakończeniu. Niby tylko napakowany drab, ale szybko go polubimy.
Olbrzymim atutem Inversion są miejscówki. W początkowych etapach tytuł nie powala oprawą, ale potem potrafi pojawić się i fascynacja. W powietrzu stale unosi się masa śmieci, co chwila zmieniamy płaszczyznę prowadzenia walki, bo ściana może w każdej chwili stać się podłogą, tak jak za moment sufit. Mury się sypią, odlatuje tynk, walą budynki. Przebiegnięcie korytarzem wzbije w powietrze rozrzucone gazety, potraktowane niebieskim promieniem karoserie zniszczonych aut masowo wzbiją się w powietrze. Nie zdradzając za wiele wspomnę jeszcze tylko o przepięknych jaskiniach pełnych lawy czy lokacjach przywodzących na myśl całkiem udane Prey lub pierwsze Halo. Naprawdę w pewnym momencie historii zrobicie wielkie oczy, próbując ogarnąć zmysłami zastaną sytuację. Nie dowiecie się nigdy całej prawdy, co stanowi pretekst do zrobienia kontynuacji gry.
Skoro biegamy zawsze w dwójkę to dorzucono rzecz jasna tryb współpracy. Sama porcja multiplayer wypada bardziej interesująco dzięki stosowaniu Gravlinka, urozmaicającego mocno powszechnie lubiane opcje sieciowej sieczki, a jest też odpieranie ataków fal wrogów. Mapy przygotowano ciekawie, niestety w tej chwili rozegranie pełnego meczu graniczy z cudem. Zwyczajnie za mało osób siedzi online, co owocuje długimi czasami wyszukiwania i starciami na przeciętnie 3 osoby. Ponownie – pokpiono sprawę od strony marketingu. Dawno nie było tak, że kilka dni po premierze tytułu na rynku nie ma w zasadzie z kim się mierzyć. Miejmy nadzieję, że z czasem to ulegnie poprawie - kiedy produkt stanieje, albo w obieg wejdą używane egzemplarze (nie zastosowano jednorazowego kodu na multi).
W przypadku Inversion powiedzieć, iż coś jest zwyczajną strzelanką to nic negatywnego. Nastawiając się raczej na całkowitą porażkę, bardzo mile się rozczarowałem. Widać wbrew pozorom wiele pracy włożonej w dopracowanie świata przedstawionego, wysiłki, aby nie postrzegano gry jako prostego klona czyichś rozwiązań. Chociaż historia nie do końca się klei, ani też zbytnio absorbuje, chce się przeć dalej, by zobaczyć, co jest potem. Graficznie w większości przypadków przepysznie (wyjątkowo dobre tekstury), muzycznie satysfakcjonująco, sieciowe starcia interesujące, aczkolwiek jak wspominałem za mało obecnie chętnych, żeby traktować tryb ten jako coś więcej, niż ciekawostkę. Polecam z całego serca przyjrzeć się najnowszemu dziecku Saber Interactive - jeśli nawet jeszcze nie teraz, w pełnej cenie, to nie zgubcie go proszę z radaru.