Hatred — bardzo słaba gra niesiona na skrzydłach społecznego oburzenia
Z dużej chmury mały deszcz. To znane przysłowie doskonale pasuje do sytuacji z polską grą Hatred. Twórcy z niewielkiego gliwickiego studia postawili na skandal, zapowiadając niezwykle brutalną rzeź wirtualnych niewiniątek, co natychmiast wywołało sprzeciw części społeczności, a co za tym idzie narobiło wokół tytułu szumu. Prewencyjnie, w Stanach Zjednoczonych projekt jako jeden z bardzo nielicznych dostał oznaczenie, że jest wyłącznie dla dorosłych. Na Steam szybko piął się w rankingu najczęściej kupowanych gier, ale równie szybko na stronie gry zaczęły pojawiać się masowo negatywne opinie o produkcie. Ta prosta strzelanka nie jest bowiem tylko nieporozumieniem z technicznego punktu widzenia. Twórcy zwyczajnie nabili graczy w butelkę, zupełnie nie spełniając swych głośnych obietnic, co do jakości i tonu rozgrywki.
10.06.2015 | aktual.: 10.06.2015 17:23
Jeżeli ktoś nastawiał się na to, że takim stereotypowym satanistą (długi płaszcz i włosy, czarne glany, zachrypnięty głos) wyjdzie na ulicę z bronią palną, chłonąc przy tym niezwykle mroczny klimat, od razu się rozczaruje. Główny bohater to farsa. Jego krucjata przeciw społeczeństwu, która miałem nadzieję będzie miała jakieś konkretne uzasadnienie, przypomina bardziej komiczną kreskówkę dla dojrzałych odbiorców. Trudno brać na poważnie niby bardzo złego bohatera, który stale rozbraja infantylnymi monologami, zamiast faktycznie stanowić twardą, dającą do myślenia postać o destruktywnym charakterze. Nastawiałem się na dzieło dające mimo wszystko nieco do myślenia. Zmuszające może nawet do sympatyzowania z psycholem, kierującym się chaotycznymi, lecz mimo wszystko całkiem sensownymi pobudkami, a przez to w jakiś dziwny sposób przemawiającym do gracza. Tymczasem dostałem nieumiejąca nawet dobrze biegać, za to niezwykle wyszczekaną kosiarkę, tyle że nie do trawy…
Od początku zamiast na nieistniejącej fabule, skupicie się na opanowaniu sterowania, które jest zwyczajnie mocno niedopracowane. Teoretycznie tytuł, w którym jedną ręką się chodzi, a drugą celuje, powinien świetnie działać na padzie. Nic z tych rzeczy. Ruchy tak tutaj wariują, że rzucicie kontroler w kąt, próbując mimo wszystko swoich sił z klawiaturą oraz myszką, wyginając palce. Przynajmniej będziecie mniej więcej trafiać do cywilów czy policji, klnąc zarazem na izometryczny rzut na akcję plus ciągłe zacinanie się antyherosa na elementach otoczenia, niewidzialnych ścianach i trudności z wyjściem przez przed chwilą wykopane z futryn drzwi. Kiedy wreszcie zabierzecie się do mordowania, musicie wykazać się niemałą cierpliwością. Ogólnie rozgrywka opiera się na zlikwidowaniu określonej liczby osób w danej lokacji, aby móc przejść dalej, co oznacza ganianie za pojedynczymi ofiarami, żeby dobić licznik. Po drodze traficie w kilka bardziej zaludnionych miejsc, typu sklepy czy motele, gdzie w ramach misji pobocznych również pozabijacie, dostając za to bardzo cenne punkty odrodzenia.
Stanowią one swoiste życia, umożliwiające kontynuowanie wątpliwej jakości zabawy, zamiast rozpoczynać cały ogromny poziom zupełnie od nowa. Szkoda, że ich pula ogranicza się do jednego etapu, czyli punkty zebrane w poprzednim przepadają, zmuszając do szukania okazji do zdobycia nowych w kolejnym. Im dalej zaś, tym oczywiście trudniej oraz pojawiają się coraz lepiej uzbrojeni przeciwnicy, do tego w liczniejszych grupach. Zginąć jest zawsze łatwo. Po pierwsze, produkcja jest ogólnie czarno-biała, co mocno ogranicza widoczność. Jeżeli gracz musi chodzić ze stale wciśniętym klawiszem odpowiedzialnym za podświetlanie wrogów to ktoś tu przespał lekcje projektowania tytułów akcji. Po drugie, poza mało widocznymi świśnięciami kul w powietrzu, nie ma żadnych innych wskazówek, co do tego, skąd ktoś do nas strzela. Wystarczyłyby czerwone strzałki, wskazujące mniej więcej kierunek i już byłoby lepiej. Niedokładna minimapa naprawdę nie pomaga się rozeznać w sytuacji. W końcu jednak dobijają radiowozy znikąd. Wyobraźcie sobie, że do ukończenia etapu zostało dobicie kogoś, a tu nagle wjeżdża w naszego zwyrodnialca auto. Natychmiastowy zgon, a to było ostatnie życie. Etap od nowa. Głową w mur. Rozmyślacie, ile czasu spędziliście na nużącym wybijaniu cywilów i postanawiacie iść się przewietrzyć. Może o to chodziło?
Główny magnes reklamowy Hatred, czyli technologia Unreal Engine 4, pogrąża tylko projekt. Nie jest on absolutnie jakiś piękny graficznie. Wrażenie robią wyłącznie wybuchy plus rozpadające się od nich ściany budynków. Tymczasem wydajność leci na łeb na szyję nawet na naprawdę potężnych konfiguracjach, zwłaszcza jeśli ktoś ma PC oparty na rozwiązaniach firmy AMD. W zadymach z udziałem większej liczby osób gra spowalnia niemiłosiernie, w skrajnych przypadkach uniemożliwiając oddanie strzału. Zajęte obliczaniem nie wiadomo czego dzieło po prostu nie przyjmuje poleceń od myszki, celownik skacze na wszystkie strony. Brakuje też zaawansowanego systemu ukazywania zabójstw. Wiem jak to brzmi, ale przy tej grze nastawiałem się na coś więcej, niż ciągle powtarzane, proste w wykonaniu egzekucje na manekinach, sprowadzające się do strzału w głowę lub wbicia noża w oko. Co zastanawiające, wbrew materiałom reklamowym, ofiary nie błagają o litość. Krzyczą tam coś sobie, uciekają, ale nie będzie nikomu ich przykro. Zabraknie też wyrzutów sumienia.
Twórca, który dużo obiecuje, mało mleka daje. W tym przypadku dodatkowo można mówić wręcz o skiśniętym. Hatred miało pokazać, że dopracowane gry, polegające na podszytym mrokiem wybijaniu setek osób postronnych, będą się sprzedawały. Produkt rozszedł się tymczasem wyłącznie dzięki szumowi medialnemu wokół niego, bo na tak niedorobioną, nieprzemyślaną plus zwyczajnie nudną oraz nużącą propozycję nikt by inaczej uwagi nie zwrócił. Jasne, są tu pewne ciekawe przebłyski. Pochwalić należy na pewno pomysłowość projektantów poziomów, zbyt późno niemniej zapraszających graczy do pędzącego pociągu czy oddających im do dyspozycji auto z zamontowanym na dachu działem. Obecnie, po kilku łatkach, w dalszym ciągu tytuł trudno nazwać satysfakcjonująco grywalnym, więc gdyby jednak ktoś chciał dać mu szansę, niech z tym trochę poczeka. O ile Destructive Creations po prostu nie da sobie z grą spokoju...