Halo, Proline.pl, właśnie robicie wizerunkowe seppuku
Wiadomo, biznes i jakakolwiek etyka bardzo rzadko idą w parze, ale to nie oznacza, że nie możemy szczególnie brzydkich zagrywek napiętnować.
23.11.2020 15:09
Podczas gdy cały świat zmaga się z niedostępnością nowych GeForce'ów RTX 30, w podwrocławskim Mirkowie (esencjonalne!) mieści się sklep, który ma ich pod dostatkiem. To Proline.pl. Marka skądinąd całkiem dobrze branży znana, bo funkcjonująca na rynku od blisko trzech dekad. Jest tylko jeden problem, a mianowicie ceny.
Tak, możesz otrzymać nowiuśkiego GeForce'a RTX 3080, i to w jednej z sześciu autorskich wersji, ale będzie cię to kosztować ekstra. Ile? Od 30 proc. wzwyż.
Jak w przypadku modelu Gigabyte Eagle OC, formalnie wycenianego na 3,7 tys. zł, a kosztującego 4,9 tys. Albo Aorus Master, w którym oficjalnie rekomendowane 4,3 tys. obróciło się w 5,8 tys. I dokładnie w ten sposób wyglądają ceny wszystkich oferowanych RTX-ów najnowszej generacji.
Każdy sobie rzepkę skrobie
Tutaj ciekawostka: zarówno Proline.pl jako sprzedawca, jak i Gigabyte jako główny zainteresowany producent nie mogą znaleźć wspólnej narracji.
– Sprzętu nigdzie nie ma i chcąc go sprowadzić, by mieć cokolwiek na stanie, zgadzamy się na każde warunki dostawców – komentuje w rozmowie z dobrymiprogramami szef marketingu Proline.pl, Marcin Chrobak. – Kiedy dostępność towaru wróci do normy, natychmiast unormują się także ceny – zapewnia przedstawiciel.
Chrobak obwinia więc szalejących dostawców, a tymczasem Gigabyte ripostuje, że łańcuch dystrybucji jest skrępowany długoterminowymi umowami i nie ma w nim miejsca na samowolne inicjatywy. Krótko: musi trzymać ceny sugerowane.
Nie chodzi o ostracyzm
Nie zamierzam bawić się w sąd; wczuwać w rozjemcę czy skazywać kogokolwiek na ostracyzm. Muszę jednak powiedzieć wprost: Proline.pl, strzelacie sobie w stopę.
Niezależnie od tego, skąd macie karty i ile za nie płacicie, klient widzi tylko wasze spekulacyjne ceny. W chwili, gdy konkurencja tworzy listy oczekujących i dąży do załagodzenia sprawy, wy wchodzicie na scenę z gracją ruskiej wywrotki.
O tym, że tego rodzaju podejście to droga donikąd, przekonał się już dotkliwie warszawski sklep Robson, który próbował handlować konsolami PS5 za 5 tys. zł. Słowem, w genezę i motywację nie wnikam, ale chyba kiepsko zostać synonimem praktyk antykonsumenckich.