Halo: Combat Evolved Anniversary
Halo: Combat Evolved Anniversary stanowi ukłon w stronę fanów serii, która ma już oto ponad dziesięć lat na karku i nie należy produktu tego stawiać absolutnie w szranki z hitami ostatnich miesięcy – bo nie taka była jego rola. Postanowiono po prostu przypomnieć nam pewne piękne, zamierzchłe czasy, kiedy pierwszy Xbox dopiero nieśmiało raczkował, zaś przygody Master Chiefa zbierały na całym świecie noty niemal wyłącznie w okolicach dziesiątki… Łakomy to też kąsek dla osób zainteresowanych chociaż troszkę bardziej historią gier, albo tytułów FPP w ogóle, gdyż Halo: CE zwyczajnie wyznaczyło w 2001 roku nowe standardy. Jak dzieło ogólnie wypada całą dekadę później?
19.12.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Cóż, oprawa graficzna się zestarzała, co chwila strasząc kanciastymi obiektami plus ścianami przyobleczonymi w jednokolorowe niemal tekstury. Trudno byłoby sprzedać takie coś, nawet powołując się na „czyste” podciągnięcie tematu pod standardy HD, z czego Microsoft oczywiście zdawał sobie sprawę. Umiejętnie nakarmiono wilka (masowego konsumenta) nie robiąc przy tym krzywdy owcy (fanatykom sagi), bo na stary, zbutwiały szkielet nałożono świeże szaty. Stale działają niezależnie jakby dwa podsystemy i w dowolnej niemal chwili da się za pomocą przycisku Back na padzie (czy komendy głosowej w przypadku posiadania Kinecta) przełączyć pomiędzy mocno odświeżoną stroną wizualną, a tą trącącą już zdecydowanie przysłowiową myszką. Na pewno trzeba pochwalić 343 Industries za ogrom pracy włożony w odkurzenie oraz „odpicowanie” pierwowzoru - szkoda tylko, że miejscami renowacja przebiegła niezbyt zgodnie z planami oryginału.
Jeżeli pamiętacie pierwsze Halo z ciemnych, a czasem praktycznie rzecz biorąc wręcz „mrocznych” miejscówek to przeżyjecie szok. Wieczór zastąpiono w większości słonecznym, kolorowym, a miejscami jawnie pastelowym dniem. Majestatycznie ukazywana zawsze oto w tle, „zawijająca się” część całej śmiercionośnej instalacji ginie teraz gdzieś pośród kanionów w oddali, przesłaniana jeszcze ślimaczo sunącymi, ślicznymi chmurami. Również wszelkie korytarze, po których biegaliśmy z latarką w ręku, stały się widne, przez co z dodatkowego światła na wyposażeniu nie korzystamy - stanowi ono tak naprawdę nie pasujący już do niczego relikt. Lokacje porosły bujną roślinnością, drzewa śmiało strzeliły w górę i rozpostarły gałęzie na boki. Tylko znowu przez to walczy się niekiedy na oślep, bo w gąszczu nikną przeciwnicy. Przy większych zadymach warto chociaż na moment wrócić do starej grafy, gdyż jest zwyczajnie bardziej przejrzysta.
[break/]Poza tymi drobnymi „felerami”, plus finałowym etapem, gdy uciekamy z mającego za chwilę wybuchnąć statku kosmicznego, gdzie odmalowanie wnętrza zabiło moim zdaniem klimat (no wybaczcie, ale nie czuć tego rozpadającego się otoczenia), operacja plastyczna się jednak udała. Wrażenie robi realistyczne oświetlenie, którego poprzednio najzwyczajniej w świecie brakowało, przerobione hologramy, dodatkowe warstwy maszynerii na ścianach, bogate w szczegóły modele sił Przymierza, charczące mutanty „alienopodobnego” Flood. Na planszach pochowano też tradycyjnie czaszki o różnych efektach działania i do tego terminale ujawniające poczynania elektronicznego nadzorcy 343 Guilty Spark (w tym jeden bonusowy), które bezpośrednio przekładają się przy okazji na kredyty w Halo: Reach - zawierają specjalne kody do wklepania w odpowiednim miejscu...
Nagrano od nowa ścieżkę dźwiękową, acz przyznam się bez bicia, że wolałem tę dawną – w opcjach da się do niej powrócić. Promowany powszechnie Kinect jak wspominałem posłuży do przełączania opcji graficznej, czy przykładowo rzucania granatów (z niezłym opóźnieniem), lecz ciekawiej wypada skanowanie otoczenia, dodające nam odpowiednie wpisy w podręcznej encyklopedii w menu – ot, bajer. Za przeróbkę kultowego trybu multiplayer sprzed lat nikt się niestety nie wziął (bojąc najwyraźniej gromów z jasnego nieba), toteż z płytki wejdziemy w tryb sieciowy w Reach z sześcioma przetworzonymi mapami z Combat Evolved oraz kontynuacji gry (w wariantach), jak też miejscówką Installation 04 pod Firefight, czerpiącą garściami z niezapomnianego etapu Halo – włącznie z walczącymi u naszego boku kompanami. Dorzucono klasyczne Dla wygody, w pudełku jest kod na ten zestaw do osobnego pobrania, by nie musieć szukać płytki z Anniversary jakby co. Opcji sieciowych dopełnia możliwość przechodzenia kampanii w co-opie.
Mamy do czynienia z interesującym powrotem do przeszłości. Z jednej strony nie do końca przemyślana, ale w gruncie rzeczy „nieinwazyjna” modyfikacja oprawy całego produktu, a z drugiej rozgrywka o dziwo ciągle na czasie. Jasne, sporo tutaj biegania w tę i nazad oraz tak samo jak przed laty ciut irytujących momentów z wybijaniem na potęgę kolejnych fal Flood, ale też przeciwnicy charakteryzują się dalej niezłą sztuczną inteligencją – nawet w stosunku do wielu współczesnych pozycji. Zaś historia wciąga. Także pozytyw, pomimo wyraźnie niższego poziomu trudności (po części pewnie z powodu lepszej sprawności przez dekadę w końcu trenowanych na kolejnych grach FPP palców). Naciągane minusy za pójście z multi po najmniejszej linii oporu, a także silnik Saber3d w miejsce dużo nowocześniejszego z Halo: Reach - ale ogólnie jest dobrze. Nie oczekujcie cudów, bo to dzieło dla określonego rodzaju publiki, lekko nagabujące młodocianych xboksowców, aby zasmakowali klasycznego klimatu. Dacie się uprosić?