Grand Theft Auto V — poważna gangsterka na trzy głosy
Ach, GTA! Seria kojarząca się już nawet przedszkolakom, w którą starsza młodzież zagrywa się wbrew zakazom rodziców i oznaczeniom PEGI. Marka tak przemawiająca do wyobraźni, że Grand Theft Auto trafiło swojego czasu jako tatuaż na ramię nie tylko Petera Moore’a. Piąta część jeszcze przed premierą zaczęła bić rekordy sprzedaży, by po debiucie po prostu wprawić w osłupienie analityków rynkowych. Kosztująca przeszło 260 milionów dolarów mega produkcja zwróciła się z nawiązką już w przeciągu kilku pierwszych dni i dalej sprzedaje się jak świeże bułeczki. Niewielu spodziewało się czegoś innego, jak sukces i sukces finansowy jest. Wobec powyższego oraz przy tak hucznie wcześniej budowanym napięciu pozostaje mi powtórzyć z lekkim rozczarowaniem za Witoldem Gombrowiczem: jak to mnie zachwyca, kiedy mnie (aż tak) nie zachwyca?
02.10.2013 13:30
Producenci wykonali kawał naprawdę wyśmienitej roboty, nie dajcie sobie niemniej wmówić, że GTA V jest absolutnie najlepszą grą, jaką kiedykolwiek ujrzał świat. Nie ma według mnie rewolucji, mamy za to zdecydowanie ustalenie pewnego poziomu, poniżej którego gangsterka w otwartym świecie nie może teraz zejść. Rockstar pokazuje klasę tak pod względem scenariusza, rozbitego na trzech bohaterów, jak też technologii, oddającej rozległe tereny cyfrowej metropolii na przestarzałych konsolach, ale pozostaje jedną nogą w starych śmieciach. Pomimo wielu zadań dodatkowych, czas między misjami wątku głównego potrafi się niemiłosiernie dłużyć. Niejednokrotnie do przejechania będzie kilkanaście kilometrów w tę i z powrotem. Występują wkurzające błędy, w sumie charakterystyczne dla marki. Przede wszystkim chodzi tu o nagłe przerywanie wyzwań z różnych powodów (jak dziwny zgon lub zniknięcie kompana), plus blokowanie się pojazdów na elementach otoczenia i nieskończone fale wrogów.
Nowa gra to najpoważniejsza i najlepiej przemyślana opowieść dotąd. Podążamy śladami Michaela, przechodzącego kryzys wieku średniego rabusia banków, który żyje dostatnio z nieoficjalnego programu ochrony świadków, ale tęskni za dawną robotą. Los skrzyżuje mu niespodziewanie ścieżki z czarnoskórym Franklinem, świetnym kierowcą, chcącym pokazać, że stać go na coś więcej niż mieszkanie z puszczalską ciotką oraz odzyskiwanie niespłaconych samochodów. No i jest jeszcze Trevor, o którym wiadomo w sumie tylko tyle, że ojca miał strasznego, zaś matkę prostytutkę, co odcisnęło piętno na zabijace. Typ ma co chwila konkretne odbicia, głowę stale napakowaną przerażająco bezsensownymi pomysłami, dużo pije i z chęcią się obnaża, demonstrując nie tylko brudną bieliznę. Kiedyś pracował z Michaelem, teraz jego obecność niesie same kłopoty.
Prowadzimy trzy niezależne wątki, splatające się co chwila ze sobą podczas wspólnych wielkich akcji. Każdy z bohaterów ma zestaw swoich zadań, popychających fabułę naprzód, a także postaci drugoplanowych, wprowadzających dodatkowe urozmaicenie gangsterskiego życia – poprzez przykładowo oferowanie udziału w polowaniach, odzyskiwanie elementów rozbitego UFO, rozwalonej łodzi podwodnej czy wykradaniu celebrytom cennych rzeczy na pamiątkę. Przez większość czasu w dowolnej chwili można się przełączyć na innego gangstera, przy okazji oglądając go w jego naturalnym środowisku. Michael zazwyczaj pali jak smok, ewentualnie kłóci się z rodziną, Franklin powraca wspomnieniami do jednej sympatycznej dziewczyny, a Trevor… bez spodni lub zalany na umór budzi się w jakimś dziwnym miejscu albo akurat kogoś okłada. Opcja zmiany postaci jest też użyteczna, gdy chcemy szybciej gdzieś dotrzeć. Ponieważ system uniemożliwia przebywanie im w jednym miejscu, ktoś zawsze jest bliżej odległego celu.
[break/]Razem panowie zbierają się wyłącznie w szczególnych okolicznościach. GTA V oferuje kilka wielkich skoków, do wykonania na dwa zupełnie inne sposoby. Z każdą taką opcją wiążą się teraz wcześniejsze przygotowania. Trzeba przykładowo zdobyć helikopter transportowy, podprowadzić furgonetkę czy śmieciarkę, podłożyć gdzieś bombę, zakupić przebrania oraz maski, skombinować samochód do ucieczki, no i często w grę wchodzi również rekonesans, czyli obcykanie danego miejsca aparatem z telefonu do późniejszej analizy. Mózgiem ekipy jest niepełnosprawny Lester, też kasiarz z dawnych lat, podpowiadający, kto będzie potrzebny do skoku (są dodatkowo najemnicy), dokładnie wyjaśniający poszczególne z możliwości, a w wolnym czasie podsuwający informacje, w akcje jakich spółek warto zainwestować na giełdzie. W końcu wypada skradzioną forsę spożytkować, jeśli myśli się o wykupieniu wystawionych gdzieniegdzie na sprzedaż nieruchomości, otwierających drogę do kolejnych porcji zadań (choćby zabawa w taksówkarza lub dostawcę towaru dla sklepu z marihuaną do celów medycznych).
Kasę wydamy naturalnie również w sklepach. W Ammunation nabędziemy kamizelkę kuloodporną, dzięki modyfikacjom broni przystosujemy oręż pod siebie, a w pobliskim warsztacie Los Santos Customs odpicujemy brykę, pamiętając o wzmocnieniu karoserii i kuloodpornych oponach. Poszczególni z bohaterów mają swoje charakterystyczne pojazdy i te będziemy głównie ulepszać, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przyprowadzić mechanikom świeżo podprowadzoną komuś furę wyścigową. Rzecz jasna do tego dochodzi inwestowanie w elementy garderoby, ale można też udać się do fryzjera, zrobić sobie tatuaż, zapisać do szkółki latania, turnieju golfowego, wziąć udział w meczu tenisowym, zajęciach z jogi, albo pójść do kina, na rzutki, drinka czy popatrzeć na dziewczyny w klubie Go Go. Tak, za dodatkową opłatą będzie prywatny taniec topless, który wiąże się przy okazji z ciekawą mini gierką. Potem rozochoconą pannę można zabrać do domu w wiadomym celu. Rozrywkę w aucie zapewnią zaś uliczne prostytutki. Dla sportu warto rozważyć jazdę na rowerze, jogging czy może skoki spadochronowe.
Im więcej biegamy, jeździmy, nurkujemy (da się badać dno oceanu) lub strzelamy na strzelnicy, tym szybciej wzrastają nam umiejętności każdego z protagonistów. Taki element RPG jest niemniej wyłącznie ciekawostką, bowiem nie zauważyłem większych zależności między kondycją postaci, a przebiegiem zdarzeń – poza oczywiście byciem trudniejszym do odstrzelenia czy opcją dłuższego sprintu. Podczas poruszania się po mieście, kiedy ekran rozświetli błysk jak z fotoradaru, warto na chwilę się zatrzymać i poszukać kolorowej kropki na mapie. Zdarzenia losowe, typu złapanie złodzieja czy odwiezienie zalanych imprezowiczów do domu, owocują skromnym napiwkiem, ale natkniemy się też przykładowo na maklerów, którzy wdzięczni podpowiedzą na co wydać pieniądze na giełdzie, albo choćby nowych przeciwników do golfa. Wszystkie możliwości pozwala ogarnąć podręczny smartfon z przeglądarką internetową oraz klientem poczty elektronicznej, zapisujący też w książce adresowej każdy nowy kontakt.
Misji fabularnych w sumie jest 69, przy czym zalicza się do nich krótkie przygotowania do skoków. Tak czy siak jednak sam wątek główny gwarantuje przeszło 35 godzin w miarę różnorodnej rozgrywki. Pobawimy się w dźwigowego w porcie, popędzimy na złamanie karku za spadającym samolotem, zasiądziemy za sterami batyskafu, przejmiemy wojskowego molocha na niebie czy na skuterze wodnym uciekniemy policji kanałami. Wyzwaniom brakuje moim zdaniem niestety efektowności, nigdy nie czułem się bowiem ogromnie zaskakiwany, a do tego część zadań stanowi trochę lepiej zrobioną powtórkę tych znanych z poprzednich GTA. Jak na produkcję tego kalibru to przyznam szczerze słabo się coś Rockstar popisał. Do tego dochodzą jeszcze niepotrzebne według mnie schizy nadające się do Saints Row. Strzelanie do kosmitów i latające spodki pasują tutaj jak pięść do oka, nawet jeśli chodzi o potraktowanie tematu z jego przymrużeniem.
[break/]Gra wymaga instalacji niemal 8 giga danych na dysku twardym, ale nie bez powodu – dostajemy ogromny świat z masą obiektów, o niezłych teksturach, strumieniowany na bieżąco. Widoczne są schodki na krawędziach obiektów, elementy otoczenia potrafią wyraźnie się dorysować, szczególnie, kiedy pędzimy gdzieś na złamanie karku wyścigówką, a całość nie zawsze trzyma stałe 30 klatek na sekundę, lecz dla frajdy z zabawy nie ma to żadnego znaczenia. Obawiam się tylko, że nie każdy będzie w stanie docenić trud włożony w wykreowanie wirtualnych przestrzeni. Na pierwszy rzut oka oprawa nie robi wielkiego wrażenia, gdyż skupiono się na detalach. Mamy do czynienia z jednymi z najlepiej ukazanych fal morskich, w śmietnikach grzebią szczury, w powietrzu fruwają pyłki, na niebie latają ptaki (można do nich strzelać), głupie klapki na nogach zachowują się tak, jak powinny, a marynarka gniecie się na plecach w zgodzie z każdym ruchem. Podobnych, acz raczej pomijalnych szczegółów jest znacznie więcej. Zmianie ulega pora dnia, padający deszcz rodzi kałuże na polu golfowym, co utrudnia zawody. Do tego dochodzi znowu system Euphoria, zapewniający naturalne animacje ludzi. Ważne dla fabuły postacie wypadają nieco plastikowo, za to mimika jest pierwsza klasa.
Jeśli o udźwiękowienie chodzi, przeżyłem małe rozczarowanie. Producenci zaklepali sobie prawa do masy popularnych kawałków muzycznych z różnych gatunków, ale stacji radiowych jest tak wiele, że jeśli przypodoba nam się tylko jedna lub dwie to w kółko będziemy słuchać tam tych samych utworów. Co ciekawe, podczas zabawy online jest większe prawdopodobieństwo, że w ucho wpadnie coś, czego jeszcze nie znaliśmy. Ostatecznie w kampanii najbardziej lubiłem więc śledzić reklamy oraz wiadomości z ostatniej chwili. Wszelkie dialogi pięknie odegrano, czuć w nich emocje, nie mogło zabraknąć tu także licznych przekleństw, niemniej pasujących do sytuacji. Osobną gwiazdą jest polskie tłumaczenie produktu w formie napisów. Przekład nie zawsze wierny jest słowo w słowo oryginałowi, za to specjalnie, w wielu miejscach swojskością oraz adekwatnością wypowiedzi po prostu rozkładając na łopatki. Podkreślę przy okazji, że Grand Theft Auto V to gra wyłącznie dla dorosłych graczy. Jest scena torturowania.
GTA Online już ruszyło, ale ledwo zipie. Ciężko winić Rockstar, że nie przygotowało się należycie na problemy z serwerami, bo chyba nikt nie byłby w stanie obsłużyć takiej ilości chętnych, pragnących parać się wirtualną gangsterką. Kiedy tryb wieloosobowy działa, działa za to sprawnie. Umożliwia wykreowanie własnego zbira (poprzez dobór dziadków oraz godzin poświęcanych na różne czynności, ciekawe rozwiązanie) i zabawę w 16 osób równocześnie na całej mapie z kampanii. Można zapisać się do gangu albo pozostać samotnikiem. Strzelać się z innymi czy gdzieś ścigać lub na własną rękę obrabiać sklepy, machając kasjerom lufą przed nosem. Z każdej akcji zyskujemy reputację i potem kolejne poziomy bohatera, co odblokowuje nowe wyzwania, elementy strojów, bronie, części samochodowe. Nic jednak nie zdziałamy bez kombinowania kasy, którą raz na jakiś czas warto w bankomacie wpłacić na konto, żeby nas nie okradli. Pomyślcie o zabawie online jak o gangsterskim MMO, w którym gracze przeszkadzający innym są wrzucani do puli sobie podobnych. Nie ma co obawiać się bezsensownej kulki w łeb, bo większość osób się wczuwa, działa wspólnie. Dba o swoje tuningowane auta, marzy o zakupie własnej nieruchomości. Multiplayer znacznie zwiększa atrakcyjność produktu, oferując również fajne przedłużenie kampanii w postaci misji fabularnych.
GTA V, jako propozycja dla jednego gracza to dzieło wyśmienite, do którego powinni równać inni producenci, chcący zaistnieć z podobnym projektem, ale jak na cały hałas marketingowy jednak w wielu aspektach rozczarowujące. O części rzeczy wspominałem, dziwi ponadto zakończenie historii, dające do wyboru kilka opcji, ale po przemyśleniu sprawy tak naprawdę słuszne wyjście jest tylko jedno, jeżeli nie chcemy stracić dostępu do części zadań i zaczynać przez to zabawy od początku. O ile inne misje można swobodnie powtarzać, żeby powalczyć o lepszą punktację, tak przed zaskakującym wyborem w finale nie da się nawet zapisać stanu gry. Zabawę utrudniają irytujące błędy, nigdy jednak nie skłaniające do rzucenia padem o ścianę. Jest dużo do roboty nawet po domknięciu wątków głównych, więc już dlatego warto tytuł nabyć, a jeszcze tryb online zapowiada się wybornie – kwestia popracowania nad wydolnością infrastruktury Rockstar oraz wprowadzania co jakiś czas świeżych elementów, czego dano obietnicę. Osobiście robię sobie jednak teraz dłuższą przerwę. Nie, nie w celu potrenowania psa w aplikacji iFruit, lecz by powrócić do ukochanego Grand Theft Auto: San Andreas…