Goat Simulator — koza powiadasz?
Projekty takie jak Goat Simulator to urzeczywistnienie marzeń wielu niezależnych deweloperów. Coś, co narodziło się jako wewnętrzny żart i rozwijane było przez kilka dni, przeobraziło się w sieciowy fenomen dzięki filmikom w Internecie, prezentującym niecodzienny pomysł w akcji. Spragnieni wrażeń gracze zaczęli domagać się zrobienia z programistycznego dowcipu komercyjnego produktu i to dostali. Za niecałe 10 euro każdy może spróbować swoich sił w byciu kozą. W tej cenie otrzymujemy jedną niezbyt rozległą lokację, w której rogami siejemy zamęt. Czy to nie za mało? Zdecydowanie!
07.04.2014 14:49
Nie dajcie się zwieść tonom materiałów wideo na YouTube, poświęconych tej niesamowitej (jak się wydaje) pozycji. Wystarczą niecałe 2 godziny, aby poznać wszystko, co oferuje mocno niedorobiona gra. No chyba, że ktoś czerpie ogromną frajdę z oglądania błędu na błędzie. Twórcy wyszli bowiem z założenia, iż przekłamania w kodzie programu są tak naprawdę wyróżnikami produktu. Znikające obiekty, przenikające się elementy otoczenia, nieoczekiwane katapultowanie zwierza na wiele metrów w powietrze, połączone z rozciąganiem jego członków na potęgę, to wszystko jest na porządku dziennym. Pilgor, frywolna koza, od pierwszych chwil też stanowi osobliwą ciekawostkę. Brakuje jej animacji, głowa na szyi zdaje się być niezależnym bytem, a z drugiej strony dziwi fakt, że opracowano osobne ruchy do brania na rogi i ataków racicami… Zwierzem steruje się także jak wielokopytnym kartonowym pudłem.
Pierwsze chwile z Goat Simulator na pewno należą niemniej do wciągających. Ponieważ najważniejszy jest wynik punktowy z radosnej demolki, zaczynamy zabawę od rozwalania wszystkiego, co popadnie i przy okazji przyczepiania do długaśnego języka różnorakich przedmiotów. Takie Tony Hawk’s Pro Skater w futrzastym wydaniu, włącznie z kombosami. Gracz szybko orientuje się, iż producenci pochowali na mapie złote figurki, których odnajdywanie odblokowuje inne formy zwierza. Wpada na plecak odrzutowy oraz miejsce składania ofiar mrocznemu kozłowi. Koślawo włazi po drabinie na dźwig, stukając łbem o szczebelki, by pomóc samobójcy zakończyć żywot, a potem wskoczyć na przelatującego nieopodal lotniarza. Stamtąd zahaczy przy okazji o linię wysokiego napięcia. Odnajdzie fragment kosmicznej technologii, żeby zostać porwanym przez UFO, albo rzuci się pod koła rajdowca. Nieopodal kombajnu znajdzie dziurę odpowiedzialną za zmianę rozmiaru, po czym dozbrojony w wyrzutnię piłeczek tenisowych poleci na ring na pojedynek z innymi kozami. Wolny czas może też spędzić przed konsolą w siedzibie samego odpowiedzialnego za projekt Coffee Stain Studios.
To wszystko jednak błyskawicznie się nudzi, zaś dodatkowe formy Pilgora stanowią wyłącznie niewielkie urozmaicenie. Możemy stać się przykładowo żyrafą z jeszcze bardziej ograniczoną liczbą animacji lub nawet odrzutowym wielorybem, który w ogóle się nie rusza, a tylko tryska wodą. Jest m.in. ukłon w stronę jeża Sonika, w postaci kręcącej bączki w miejscu, niebieskiej kozy, rogacz niebiański (z aureolą), plus wspomniany szatański, odblokowywany przez złożenie odpowiedniej ofiary. Ma moc przyciągania do siebie przedmiotów, co byłoby fajnym nawiązaniem do serii Katamari Damacy gdyby tytuł był choć trochę zoptymalizowany. Pseudosymulacja realistycznego zachowania dziesiątek obiektów natychmiast niemal ogranicza płynność gry do zera, zmuszając do restartu mapy. Szkoda, bo bardzo upodobałem sobie wcielanie się w mającą własny zamek i poddanych (taki sekret) królową kóz, mogącą przywoływać zwłoki sług. Kilkadziesiąt rogatych trucheł lecących z nieba ma skuteczniejszy efekt, niż wbudowany tryb spowalniania czasu… Jest też włączanie ragdolla, czyli bezwładności ciała. Fajnie wtedy wygląda katowanie bohaterki na trampolinach albo w wybuchach.
Graficznie oparta na Unreal Engine 3 gra nie błyszczy, ciesząc oczy w sumie najbardziej żartami w formie tekstowej. Pomijając cięcie-gięcie kozy, wynikające z błędów rzecz jasna. Gdy wypełniamy zestaw odmiennych wyzwań, po wysadzeniu stacji benzynowej zostajemy nazwani nowym Michaelem Bayem, wizyta w wychodku zalicza nam Codzienny Plan, a zabawa w domino wielkimi głazami tytułuje nas pogromcą Goathenge. Takich ciekawych smaczków jest kilka. A tak to straszą słabe tekstury, przeciętne i ograniczone ruchowo modele ludzi plus kanciaste budowle. Powtórzę, że coś takiego jak optymalizacja tutaj nie istnieje, co zabija przynajmniej połowę frajdy z prób wykorzystania odkrywanych błędów programu. Przeciętnych wrażeń wizualnych dopełnia jednostajna melodia, której skomponowania nie powstydziłby się przedszkolak.
Jest pewna nadzieja, iż Goat Simulator będzie rozwijany, przynajmniej przez grupkę zapaleńców, ponieważ tytuł ma wsparcie dla Steam Workshop, czyli obsługuje fanowskie modyfikacje. Zaangażowanie miłośników kóz w projekt jest na razie niemniej bardzo skromne, więc równie dobrze może okazać się, że za miesiąc nikt o Pilgorze pamiętać już nie będzie. Twórcy nieco na prostej gierce w międzyczasie zarobią, wkrótce pewnie obmyślając symulator muflona, guźca lub nawet ślimaka (z obowiązkową opcją zamiany w aksolotla) i spróbują rozpocząć szaleństwo od nowa. Szczęścia życzę. Tym jednak, którzy szanują swe pieniądze, polecam zainteresować się którąś z gier w promocjach na Steam lub tymi z Humble Bundle. Bzik na punkcie projektu dla mnie jest niezrozumiały. W sumie dla Coffee Stain Studios także, ale postanowili pójść za ciosem.