Gears of War: Judgment
Gears of War to jedna z tych serii, do których lubię powracać, przechodząc raz na jakiś czas poszczególne odsłony sagi od nowa i przypominając sobie, co też wydarzyło się w pięknym, acz zniszczonym wojną świecie Sery. Oczywiście wieść o Judgment przyjąłem z tego powodu z radością, szczególnie że prace nad grą oddano w zdolne ręce rodaków z People Can Fly. Wiadomo było, iż chodzi o popularne ostatnimi czasy zafundowanie nam prologu do wydarzeń z „jedynki”, ale właśnie dlatego też nadzieje miałem ogromne. Już widziałem, jak spod ziemi w Dniu Wyjścia wypełza tysiące wrogów… Niestety dalej pozostało to w mojej głowie. Twórcy skupili się na ukazaniu w formie wspominek mało istotnych dziejów oddziału Kilo, który za niesubordynację stanął przed sądem wojskowym. Historia ta jest czymś zupełnie innym, niż spodziewałem się ja, jako fan marki Epic Games wykreowanej w początkach żywota Xboksa 360.
03.04.2013 | aktual.: 01.08.2013 01:45
Zaskakuje, jak bardzo fabuła stanowi epizod nic nie wnoszący do większego obrazu. Zabawę podzielono na rozdziały dosyć luźno rozgrywane w odmiennych sceneriach w zależności od tego, kto opowiada przed trybunałem (Baird, Cole, charyzmatyczny Paduk czy słodka Sofia), czemu nie posłuchano rozkazów. Każdy etap składa się z zestawu kilkuminutowych segmentów, polegających w sumie na wybiciu wszystkich nieprzyjaciół, obronie czegoś lub odparciu zmasowanego ataku po rozstawieniu umocnień. To bardziej zmodyfikowane tryby dodatkowe z poprzednich części sagi, zbite w jako taką sensowną całość i nastawione na rozrywkę, aniżeli „prawdziwa” kampania. Cel tutaj to przede wszystkim zdobywanie odznaczeń oraz gwiazdek za skuteczność w walce, na który to wynik ma największy wpływ czy zdecydujemy się odtajnić zeznania. Każdy krótki fragment można sobie utrudnić odnajdując wymalowaną na ścianie na czerwono czachę i przyjmując wyzwanie – starcie w obłokach kurzu, z większą ilością nieprzyjaciół albo przy użyciu specyficznych broni pozwoli nieco bardziej się spocić w mordowaniu.
Gdyby zdecydowano się na produkcję pod Xbox Live Arcade, pewnie takie czysto zręcznościowe przetworzenie tematu, bez ambicji na wzbudzenie głębszych uczuć i przemyśleń, spokojnie bym przyjął – mówimy jednak o projekcie chcącym pretendować do miana pełnoprawnej odsłony serii, stąd podkreślam swoje rozczarowanie. Słabe wrażenie poprawia nieco, pogłębiając zadziwienie zarazem, dostępne od 40 zdobytych gwiazdek dopowiedzenie Gears of War 3 zwane Pokłosiem. Kiedy Marcus kończył powoli trylogię, Baird z kompanami próbowali go wspomóc w walce rozglądając się za okrętem. Dość wspomnieć, że po niecałych dwóch efektownych godzinach spędzonych z dodatkowym rozdziałem (na wzór DLC z kolei), żałowałem, iż nie zrobiono w takim klasycznym duchu całej gry. Upchnięto tu sporo fajnych pomysłów, chociażby zjazd na linie, gdy wszystko dookoła się wali – a w „sądowej” kampanii głównej pod tym względem biednie. W pamięci pozostała mi wyłącznie misja stanowiąca hołd dla niezapomnianego lądowania w Normandii… No, może jeszcze piękna Akademia. Trochę nie w temacie, ale warto jest nadmienić, że nieźle sprawuje się system automatycznego doboru poziomu trudności, który odpuszcza nieco, kiedy często giniemy.
W porządku, kupować Judgment dla samej historii mija się z celem, co jednak z zabawą sieciową? Cóż, zrezygnowano z niewiadomego powodu z Hordy z Bestią. Zabijania się w grupach na szczęście nie wyrzucono (za to nie ma zranienia, od razu giniemy), jest także walka o dominację w określonych punktach na pełnych ruchomych elementów i nieźle zaprojektowanych, całkiem przejrzystych mapach. Wyjątkowo miło wypada o dziwo tryb każdy na każdego, w którym walczą nie zespoły, lecz soliści. Ogólnie wybijają się między sobą jednak ludzie. Oddziały COG kontra Szarańcza występują podczas zmiennych fal obrony oraz ataku miejscówek w Natarciu i identycznym, z tym że jednostronnym (tylko koalicja) już co-opie zwanym Przetrwaniem. Ludzie, do wyboru z inżynierem z działkiem stacjonarnym, uzbrojonym po zęby żołnierzem, zwiadowcą korzystającym z sonaru lub medykiem, stawiają czoła szerokiemu wachlarzowi poczwar, każdej też z innymi umiejętnościami. Pełzacz wysadzi barykadę, standardowy żołdak postrzela i rzuci granat, czy Kantus poleczy, za wszystko zaś po tej stronie w multi wpadają punkty, które można potem wykorzystać do zakupu lepszej jednostki – z pędzącymi przed siebie, przeobrażającymi się furiatami, czy zakopującym się pod ziemię Trupiarzem włącznie. Zabawa wciąga, acz większość starć wygrywają brzydale…
[break/]Sterowanie ciut przemodelowano, przerzucając znane opcje z jednych przycisków wygodniej pod inne, a przede wszystkim pod lewy skrajny dając natychmiastowe rzucenie granatu bez potrzeby jego dodatkowego wybierania. O czym jeszcze warto wspomnieć? W multi zawsze gramy wybraną przez siebie w menu postacią, skórki dla jej munduru i broni zdobywamy w boju (raz na jakiś czas uzyskujemy za różne osiągnięcia skrzynie z losowymi bonusami) albo kupujemy za Microsoft Points, co poniekąd dzieli graczy na biednych oraz bogatych. Można też nabyć pakiet szybszego zdobywania doświadczenia, aby łatwiej zrównać się z kumplami poziomem – to też nie każdemu się na pewno spodoba. Wkurzać może ponadto ograniczona liczba bohaterów do wyboru plus niewielka ilość plansz dla rozgrywek wieloosobowych. Pomimo nowych zabawek, gracze w dalszym ciągu wyraźnie korzystają po sieci ze sprawdzonych standardów, rzadziej decydując się na Buszkę, czyli wyrzutnię rykoszetujących granatów, albo zmodyfikowane karabiny dobre na średni dystans. Pojawia się leczący granat medyczny, lecz częściej miotamy odłamkowym, który przyczepia się do celu, czyniąc z niego chodzącą bombę. Aktywne przeładowanie nie zwiększa już zadawanych obrażeń.
Graficznie gorzej w stosunku do poprzedniej odsłony, nawet pomimo tego, że skupiono się na ukazaniu walk raczej w zamkniętych lokacjach – szczegółowo zrobione otoczenie nie „przeskoczy” otwartych przestrzeni, co udowadnia Pokłosie, któremu bliżej poziomem do GoW 3. Grze często zdarzy się przy tym z jakiegoś tajemniczego powodu przyciąć i coś dograć, co nie należy do zjawisk przyjemnych. Warto pochwalić oświetlenie scen, destrukcję otoczenia oraz niezłe tekstury, a także sensowną sztuczną inteligencję kompanów. Zdarza im się zablokować drogę dalej stając w progu, ale przynajmniej strzelają zajadle. Szarańcza z założenia powinna być głupsza, ale chyba nie aż tak, by utknąć w ścianie albo skakać na nodze w rogu… Cieszą na pewno oko wszelkie scenki przerywnikowe. Udźwiękowienie to pewien standard, nie ma przebłysków geniuszu. Nagana należy się za „czerstwe” wypowiedzi postaci, bo żal czasem słuchać rozmów bohaterów. Tłumacz na polski też pokpił sprawę – są błędy przekładu wynikające z braku wiedzy o kontekście sytuacji, zostawianie angielskich fraz w napisach plus zupełne pomijanie kwestii, co daje efekt odpowiadania na niezadane pytania.
Hitu nie ma, nie da się nawet mówić o grze przesadnie dobrej. Judgment to swoisty eksperyment, wprowadzenie w życie pewnych ostatecznie nie do końca przemyślanych wizji, przy jednoczesnym zaskakującym pozbyciu się uwielbianych (tak, kocham Hordę) elementów. Zerwano po części z przeszłością, bojąc się jednak zarazem większych modyfikacji znanej formuły. W rezultacie otrzymaliśmy produkt taki trochę nijaki. Dla samego według mnie świetnego Pokłosia (z resztą kampanii gorzej) nie warto w dzieło zainwestować, a porcja wieloosobowa jest grywalnościowo dziurawa niczym ser szwajcarski. Dosyć smaczny, lecz czegoś zawsze brakuje... Producenci zostawili sobie niemniej furtkę dla rozszerzeń, które prawdopodobnie za opłatą stopniowo będą wprowadzać wyczekiwane przez fanów opcje – kto zechce, ten zapłaci. Jeżeli nie macie zamiaru szarpać po sieci spokojnie możecie przejść obok propozycji People Can Fly obojętnie. Nic istotnego niestety nie wnosi do serii Gears of War. Przyciągać może wyłącznie multi.